Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co się działo za drzwiami domu pomocy społecznej

Tomasz Mateusiak
Tomasz Mateusiak
DPS w Białce. Pierwszy wychowanek przybył tu w 1954 roku. W 1990 r. bezpośrednie prowadzenie  domu  dla chłopców przejęły serafitki.
DPS w Białce. Pierwszy wychowanek przybył tu w 1954 roku. W 1990 r. bezpośrednie prowadzenie domu dla chłopców przejęły serafitki. Grafika: Marcin Makówka
Prokuratura w Nowym Sączu prowadzi śledztwo w sprawie znęcania się, fizycznego i psychicznego, nad podopiecznymi Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej Intelektualnie w Białce Tatrzańskiej. Do redakcji zgłosił się ojciec, którego mały synek trafił do ośrodka serafitek w Białce. Oto jego poruszająca opowieść.

Sygnał o tym, że w Domu Pomocy Społecznej w Białce Tatrzańskiej może dziać się coś złego, prokuratura w Zakopanem dostała już w 2013 roku. Jednak śledztwo dotyczące zakonnego ośrodka dla niepełnosprawnych intelektualnie dzieci zostało umorzone z powodu braku dowodów świadczących o winie pracujących tam osób.

Ale mężczyzna, który wtedy zgłosił się do prokuratury mówi, że dowody podał śledczym jak na tacy. Teraz zdecydował się porozmawiać z „Gazetą Krakowską”. Uczynił to po tekstach o stanie obecnego śledztwa, które ma ustalić, czy w DPS znęcano się nad podopiecznymi.

Tragiczny poród

- Jeszcze na początku 2007 roku byliśmy z żoną najszczęśliwszymi ludźmi pod słońcem - mówi Marek Z., mieszkaniec centralnej Polski (dane osobowe zmienione na jego prośbę). - Z niecierpliwością oczekiwaliśmy potomstwa, na świat miały przyjść bliźniaki. Niestety, w dwudziestym piątym tygodniu ciąży żonie odeszły wody płodowe. Lekarze podjęli decyzję o cesarskim cięciu. Nie udało się. Jeden syn zmarł, a drugi przez niedotlenienie doznał porażenia mózgowego. Było wiadomo, że do końca życia będzie bardzo cierpiał.

Mijały miesiące, lata. Oskar nie siedział, nie mówił. O chodzeniu nie było mowy.

- Zjeździliśmy z nim wszystkich najlepszych specjalistów w Polsce - mówi ojciec. - Synem zajmowali się pediatrzy, neurolodzy, specjaliści z dziecięcego szpitala w Krakowie-Prokocimiu. Ba! Byliśmy z nim nawet kilka razy u sławnej rehabilitantki z Miami (USA), która czasami odwiedza Polskę. Postępy w leczeniu były, ale niewielkie. Wszyscy mówili nam, że syn musi być stale rehabilitowany, na co w domu nie było szans. Postanowiliśmy poszukać mu więc dobrego ośrodka.

Był 2010 rok.

Po długich poszukiwaniach pan Marek wraz z żoną zdecydowali się na ośrodek w Białce Tatrzańskiej. Miał dobre recenzje. Co prawda od domu małżeństwa dzieliło go ponad 300 kilometrów, ale zdecydowali się umieścić tam syna. Odwiedzali go co tydzień, dwa.

Początkowo wszystko układało się dobrze. Z czasem jednak rodzice zaczęli zastanawiać się, czy ich syn naprawdę jest otaczany tak dobrą opieką, jak było to im obiecane.

Siostry wiedziały lepiej

- Oskar często płakał, to było dziecko, którego nie dało się uśpić ot tak sobie - wspomina mężczyzna. - Na początku jego pobytu w Białce była tam siostra zakonna, która świetnie umiała się nim zająć; osoba z powołaniem do pomocy dzieciom. Miała dyplom pielęgniarki i widać było, że zna się na swej pracy. Później jednak przeniesiono ją do innej placówki, a nasz syn - wcześniej żwawy, podczas wizyt zaczął spać. Zdziwiło nas to bardzo. Po pewnym czasie odkryliśmy, dlaczego tak się dzieje.

Syn pana Marka dostał zapalenia płuc i wylądował w szpitalu w Nowym Targu. Na wypisie z placówki rodzice wyczytali, że ich 5-letnie wówczas dziecko jest od dłuższego czasu faszerowane aż 3 lekami psychotropowymi. Neurolog z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Proko-cimiu zapisał tylko jeden z nich i to w bardzo małej dawce.

Tymczasem w Białce mocno zwiększono dawkę, a następnie dołożono dwa inne leki. Jednym z nich był Tisercin, lek stosowany w chorobach psychicznych i zespołach paranoidalnych (schizofrenia). Na ulotce leku można wyczytać, że nie nadaje się dla dzieci poniżej lat 12. Mimo to chłopczyk ważący 12 kilogramów dostawał dwa razy dziennie po pół tabletki!

- Moja żona jest magistrem farmacji, więc zażądaliśmy odstawienia leków. To samo sugerował nam lekarz, który wypisywał syna ze szpitala - mówi pan Marek. - Dyrektorka DPS w Białce - siostra Anto-nina - nie chciała jednak słuchać. Mówiła, że lepiej wie, co jest dla Oskara dobre.

Jak wspomina mężczyzna, pewnego dnia w 2012 roku został wezwany do szpitala w Prokocimiu. Gdy dojechał, jego syn leżał już na sali operacyjnej. Przed ojcem siostry położyły dokument do podpisania.

Była to zgoda na wszczepienie dziecku zestawu do przezskórnej endoskopowej gastrostomii (PEG). Takie urządzenie pozwala dostarczać pokarm bezpośrednio do żołądka, bez długotrwałego karmienia dziecka łyżeczką.

„Roślinka”
- Absolutnie się na to nie zgodziłem - mówi pan Marek. - Mój syn nie umiał wielu rzeczy. Ale umiał perfekcyjnie przełykać i ssać. Nie musiał mieć więc PEG-u. Każdy specjalista, u którego byliśmy, mówił nam, że trzeba go karmić łyżeczką, bo to najważniejsza rehabilitacja, jaką ma. Dzięki przełykaniu stymulował cały organizm.

Po odmowie podpisania zgody na zabieg, między rodzicami a siostrą dyrektorką DPS rozpoczęła się wojna.

Siostra Antonina wysłała bowiem do sądu wniosek o odebranie rodzicom Oskara praw rodzicielskich. Ostatecznie sąd odrzucił wniosek, ale całe postępowanie trwało kilka miesięcy. Na czas procesu panu Markowi i jego żonie tymczasowo ograniczono prawa rodzicielskie. Sąd zgodził się wówczas na wszczepienie PEG.

Zrobiono to w Prokocimiu jeszcze tego samego dnia, w którym wpłynęła zgoda z sądu. Co ciekawe, na wypisie ze szpitala (redakcja ma kopię dokumentu) jest adnotacja, że lekarze zestaw do żywienia „wymienili”, bo wokół starego wdał się stan zapalny. To oznacza, że wcześniej siostry założyły zestaw samowolnie.

- Zrobiły to, by było im wygodnie - mówi pan Marek. - Podawały synowi leki psychotropowe, więc ciągle spał. Karmiły go wstrzykując pokarm do żołądka, więc nawet to nie sprawiało im problemu. De facto zrobiły z dziecka żywą roślinę, a mimo to nie chciały nam go oddać. Dlaczego? Śmiem twierdzić, że z powodu pieniędzy. Każdy pacjent to dla DPS w Polsce przychód rzędu 2,5 tys. zł. Takie pieniądze - pomniejszone o małą dotację zakon co miesiąc dostawał z Ośrodka Pomocy Społecznej w moim rodzinnym mieście.

Oskar na detoksie

W 2013 roku rodzicom udało się wygrać sądową batalię z ośrodkiem w Białce Tatrzańskiej i przenieść synka do innej placówki. Był to DPS w Matczynie pod Lublinem.

Tamtejsi lekarze i pielęgniarki, widząc stan chłopca nie kryli zaskoczenia. Nie spotkali dziecka tak mocno zniszczonego psychotropami.

Maluch musiał przez kilka tygodni przechodzić detoks. Jego dalsza rehabilitacja była już wówczas bardzo trudna. Chłopiec oduczył się przełykać i już do końca życia trzeba było karmić go przezskórnie.

Oskar zmarł w 2015 roku.

Prokurator: przestępstwa nie było

O tym, że Prokuratura Rejonowa w Nowym Sączu prowadzi śledztwo ws. zakonnego ośrodka dla niepełnosprawnych chłopców w Białce Tatrzańskiej, „Gazeta Krakowska” napisała w poniedziałek, 5 września br. Jak udało nam się ustalić, prokuratorzy otrzymali informacje, że w ośrodku serafitek źle się dzieje.

- Prowadzimy śledztwo - przyznaje prokurator okręgowy Michał Trybus - pod kątem psychicznego i fizycznego znęcania się nad niepełnosprawnymi. Przemoc ta ma znamiona szczególnego okrucieństwa. Sprawa jest jednak na tak początkowym etapie, że na razie nikomu nie postawiliśmy zarzutów - wyjaśnia prokurator. W chwili obecnej przesłuchiwani są zarówno byli, jak i obecni pracownicy DPS.

Jak daleko wstecz sięga śledztwo?

Początkowo prokuratura sądziła, że pierwszy przypadek znęcania miał miejsce w 2010 roku. To zmieniło się tydzień temu. Wówczas na łamach naszej gazety ukazał się artykuł ze wstrząsającą relacją Anny W.

Mieszkanka Zakopanego przyznała w nim, że w 2009 roku oddała swego niepełnosprawnego syna do DPS w Białce. Choć przebywał on tam zaledwie 7 dni, wrócił z ośrodka z licznymi oznakami pobicia. Dziś wiadomo już, że prokurator relację kobiety potraktuje jako kolejny dowód w sprawie. Być może podobnie będzie w przypadku niniejszej relacji pana Marka. Pytanie jednak, dlaczego ta ostatnia sprawa na dobre zostanie zbadana dopiero teraz?

Jak szukano dowodów

- W 2013 roku, gdy tylko syna udało nam się wyrwać z Białki, złożyłem w prokuraturze w Zakopanem zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa w DPS w Białce, prowadzonym przez siostry - mówi pan Marek. - Zostało umorzone. Powiedziano mi, że z braku dowodów. Dopiero później w aktach sprawy wyczytałem, jak szukano tych dowodów. Prokuratura wysłała do Białki dwóch policjantów, którzy zapytali siostrę dyrektor, czy podawała memu synowi psychotropy. Ta zaprzeczyła i to policjantom wystarczyło.

Śledczy sprawę widzą jednak inaczej.

- Faktycznie prowadziliśmy takie postępowanie - mówi Barbara Bogdanowicz, szefowa zakopiańskiej prokuratury. - Dotyczyło nie znęcania się, tylko narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Prokurator prowadzący postępowanie nie dopatrzył się jednak nieprawidłowości i sprawę umorzył. Rodzice dziecka wówczas nie składali zażalenia.

- A co mieliśmy zrobić? - pyta pan Marek. - Czuliśmy się bezsilni. Jedyne, co mogliśmy jeszcze zrobić, to poprosić o kontrolę w ośrodku serafitek.

Lekarze, widząc stan chłopca, nie kryli zaskoczenia. Nie spotkali dziecka tak mocno zniszczonego psychotropami

To stało się, gdy pan Marek jeszcze walczył z siostrami w sądzie o prawa do syna. Złożył wniosek do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w miejscu swego zamieszkania (takie są procedury) o kontrolę w placówce, gdzie był jego syn.

MOPS wysłał wniosek do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Zakopanem. To ta placówka powinna sprawować pieczę nad ośrodkiem w Białce.

Czy do kontroli wówczas doszło?

Dyrektor PCPR Małgorzata Janik-Trella przez cały miniony tydzień była na urlopie. Jej pracownicy nie chcieli rozmawiać z prasą. To dziwne, bo zaledwie tydzień wcześniej zastępująca ją Elżbieta Wiktor chętnie dzieliła się z „Krakowską” opinią na temat DPS serafitek. Tłumaczyła, że ośrodek miał w mniemaniu PCPR doskonałą opinię, więc instytucja nigdy nie kontrolowała go bez uprzedzenia.

- To mogłoby mieć miejsce, gdybyśmy mieli jakieś informacje o nieprawidłowościach, ale takich nigdy nie było - dodała wówczas Elżbieta Wiktor.

Jak to się ma do informacji o tym, że w 2013 roku prośba o audyt u sióstr jednak do PCPR wpłynęła?

Na to pytanie nikt już odpowiedzieć nie chce.

Zakon: bez komentarza

Na zarzuty ojca Oskara komentarza nie ma też ze strony ośrodka i zakonu Zgromadzenia Córek Matki Bożej Bolesnej.

Dyrektorująca dziś białczańskim DPS s. Grażyna Gacek, w rozmowie z „Krakowską” stwierdziła, że jedyny komentarz w sprawie to oświadczenie opublikowane na stronie internetowej zakonu po pierwszej naszej publikacji.

Oświadczenie mówi enigmatycznie, że siostry będą współpracować z organami ścigania, a osoby wokół których są jakiekolwiek podejrzenia, w Białce już nie pracują.

Oświadczenie podpisała przełożona prowincji serafitek w Oświęcimiu s. Agnieszka Bachul.

Próbowaliśmy z nią porozmawiać. Nie chciała dodać do sprawy nic nowego.

Komentarza odmówił też krakowski mecenas Jan Olszewski, który reprezentuje zakon. - Uważam, że postępowanie na tym etapie sprawy powinny prowadzić tylko uprawnione do tego organy - powiedział „Krakowskiej” adwokat. - Zanim to się nie zakończy, nie widzę za stosowne prowadzić debaty w tym temacie na łamach mediów.

***

W oficjalnym oświadczeniu serafitki piszą, że była dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Białce została odwołana.

Udało nam się ustalić, że siostrę Antoninę przeniesiono do Oświęcimia, gdzie objęła posadę dyrektora Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego. Dla osób starszych.

Co wiemy o śledztwie
5. Gdy w kwietniu tego roku rozpoczynało się śledztwo, prokuratura w Nowym Sączu wiedziała o 5 przypadkach znęcania się załogi DPS w Białce nad podopiecznymi. Teraz prokurator badający sprawę mówi o „kilku do kilkunastu” takich przypadkach.

83. Tyle osób oficjalnie może przyjąć DPS w Białce Tatrzańskiej. Dziś mieszka tam około 60 osób.

40. Tylu jest pracowników DPS w Białce Tatrzańskiej. 10 osób to siostry zakonne, resztę załogi stanowią pracownicy świeccy.

2500. Tyle złotych ośrodek dostaje co miesiąc za każdego podopiecznego.

Czytaj również:
Prokurator: Podejrzewamy, że u sióstr maltretowano dzieci [CAŁY ARTYKUŁ]
Przemoc w ośrodku sióstr serafitek z Białki. Świadkowie przerywają milczenie [WIDEO]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Co się działo za drzwiami domu pomocy społecznej - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska