Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostatni żołnierz Armii Kraków

Redakcja
We wrześniu 1939 roku płk Zdzisław Baszak był szczupłym plutonowym podchorążym w takim właśnie mundurze
We wrześniu 1939 roku płk Zdzisław Baszak był szczupłym plutonowym podchorążym w takim właśnie mundurze archiwum
2 września 1939 r. nastroje w Krakowie były bardzo dobre. Ale właśnie wtedy pod Pszczyną niemieckie czołgi przełamywały obronę Armii Kraków. Z płk. Baszakiem, ostatnim żyjącym uczestnikiem bitwy, spotkał się Marek Lubaś-Harny.

2września 1939 roku nastroje w Krakowie, pomimo niemieckich bombardowań, były wciąż dobre. Mało kto dopuszczał do siebie myśl, że stolica Małopolski może zostać zajęta przez wroga. Panowało przekonanie, że hitlerowski "kolos na glinianych nogach" zostanie powstrzymany przez polskie linie obronne na Śląsku, a po bliskim przystąpieniu do wojny Francji i Anglii, w krótkim czasie Niemcy zostaną rozbite. Relacje z przebiegu pierwszego dnia wojny brzmiały optymistycznie. Krakowski "Czas" donosił:

"Dowiadujemy się ze źródeł jak najlepiej poinformowanych, że pierwszy dzień wojny narzuconej nam przez Niemcy zakończył się pełnym sukcesem naszej armii. Do północy samoloty nasze i artyleria przeciwlotnicza strąciła 34 bombowce nieprzyjacielskie. Jednocześnie na linii frontu rozbiliśmy około 100 czołgów niemieckich".

Ta sama gazeta zapewniała:

"Nie ma podstaw do paniki. Sytuacja jest coraz lepsza. Niemcy powoli słabną. Nie należy wierzyć plotkom i baśniom szerzonym przez ludzi łatwowiernych i małego serca".

Kiedy krakowianie czytali te słowa, pod Pszczyną niemieckie czołgi przełamywały właśnie obronę Armii "Kraków", masakrując bataliony 16. Pułku Piechoty Ziemi Tarnowskiej. Do wieczora losy kampanii zostały przesądzone.

Wielka improwizacja

Pułkownik Zdzisław Baszak, tarnowianin, jest ostatnim żyjącym uczestnikiem bitwy pod Pszczyną. Wtedy był jednym z najmłodszych. Jako dziewiętnastolatek, prosto z podchorążówki, został wcielony do stacjonującego w Tarnowie 16. pułku, należącego do 6. Dywizji Piechoty z Krakowa. Skierowano go do plutonu cekaemów w drugim batalionie. Kilka tygodni później trafił na front. Choć minęły osiemdziesiąt dwa lata, wspomnienia są wciąż żywe. I gorzkie.

- Żeby nie drażnić Hitlera, dowództwo zwlekało z mobilizacją do ostatniej chwili. Skutek był taki, że znaleźliśmy się na froncie nieprzygotowani do walki. W bitwie musiałem dowodzić plutonem cekaemów, nie mając wcześniej za sobą ani jednego ostrego strzelania. A i tak byłem lepszy niż większość oficerów rezerwy, którzy dawno zapomnieli, czego się nauczyli.

Dobrze pamięta improwizację, jaka zapanowała w koszarach 16. pułku przy dzisiejszej ulicy Mościckiego w Tarnowie, kiedy 24 sierpnia rozpoczęła się tajna mobilizacja:

- Wcześniej wielu się jeszcze łudziło, że wojny nie będzie, ale kto mądrzejszy, starał się na wszelki wypadek zabezpieczyć - opowiada. - Zapanowała istna epidemia ślubów, byle zdążyć. Chyba nawet zapowiedziami nikt się w tych dniach nie przejmował. U księży misjonarzy dawali śluby hurtowo, dwóm, trzem parom naraz. Ale i tak nie wszyscy nowożeńcy zdążyli się nacieszyć stanem małżeńskim. Kurierzy, roznoszący kartki mobilizacyjne, też byli cwani i czyhali na adresatów przed kościołem. Niejeden raz się zdarzyło, że taki rezerwista, zamiast z panną młodą do łóżka, od ołtarza trafiał prosto do koszar. Panowie oficerowie na noc wymykali się do swoich kobiet. Prosty żołnierz takiej szansy nie miał. Nic dziwnego, że rano niektórych długo trzeba było cucić.
Dwa dni przed wybuchem wojny odjechali w stronę niemieckiej granicy. 6. Dywizja Piechoty otrzymała do obrony 30-kilometrowy odcinek pod Pszczyną. Dojechali jednak tylko do Płaszowa. Dalszą drogę musieli pokonać piechotą.
Istny cyrk

- Ta cała mobilizacja to był istny cyrk - wspomina ówczesny plutonowy podchorąży Zdzisław Baszak. - Amunicję do cekaemów dostaliśmy, owszem, ale luzem. Kilka tysięcy naboi i ładuj to teraz w taśmy. Niemcy mieli taśmy metalowe, my parciane, w które naboje wchodziły bardzo ciężko i nie można ich było ładować ręcznie, bo wychodziło nierówno i później cekaemy zacinałyby się w strzelaniu. A przyrządów do taśmowania brakowało. W dodatku rezerwiści nie potrafili tego robić. W efekcie pojechaliśmy na front z częścią amunicji w skrzynkach.

Nie mniejsze problemy, jak przypomina sobie Baszak, były z końmi, dopiero co w pośpiechu ściągniętymi do pułku od chłopów.

- Konie były różne, płochliwe, narowiste, nienawykłe do wojskowych uprzęży. Żołnierze, choć ze wsi, też sobie z nimi nie radzili. Taki chłopak to umiał tylko chomąto narzucić, ale ubrać konia po wojskowemu nie potrafił. Potem te konie za cholerę nie chciały wchodzić na wagony. I to wszystko spadało na mnie. Panowie oficerowie, jak tylko mogli, wymykali się do rodzin, na domowe obiadki, a do mnie mówili: Panie podchorąży, pan sobie poradzi, przecież widzimy, że pan się na tym zna. Gdybym był starym żołnierzem, to mówiąc po dzisiejszemu, olałbym ich. Ale byłem młody, głupi, myślałem, że tak ma być.

Nie lepiej ówczesny podchorąży wspomina marsz z Płaszowa ku granicy.

- Rezerwiści odwykli od długich marszów w pełnym oporządzeniu. Dla mnie te dwadzieścia, a nawet trzydzieści kilometrów, to było nic. Oni byli wykończeni. W dodatku po kilku godzinach zauważyłem, że zaczynają iść okrakiem. Było gorąco, pocili się, a właśnie wyfasowali nowe gacie z ostrego płótna, które bardzo obcierały w kroku. Na ćwiczeniach byłoby to nawet śmieszne…

Tym razem jednak pod Pszczyną 14. Armia Niemiecka już czekała na nich w pełnej gotowości.

Zagłada batalionu

1 września nie było jeszcze tak źle. Pod Brzeźcami żołnierze 6. Dywizji Piechoty zatrzymali natarcie niemieckiej 5. Dywizji Pancernej, niszcząc 30 czołgów. Optymistyczne doniesienia krakowskiej prasy nie były więc tak całkiem pozbawione podstaw. Jednak następny dzień odwrócił sytuację.

Nad ranem, po forsownym nocnym marszu, drugi batalion i inne pododdziały 16. pułku dotarły do wsi Ćwiklice na przedpolach Pszczyny. Bataliony drugi i trzeci stanęły w pobliskim lesie. Zdzisław Baszak opowiada:

- W pewnym momencie przybiegł do mnie goniec z dowództwa batalionu z rozkazem, żebym wziął trzy cekaemy i zajął pozycję jakiś kilometr dalej, gdzie miały się znajdować stanowiska obronne. Na miejscu okazało się, że żadnych stanowisk nie ma, tylko byle jak wykopane płytkie rowki, które trochę naprędce poprawiliśmy saperkami. Obok artylerzyści w pośpiechu okopali jedno działko przeciwpancerne.

Koło południa, kiedy opadła gęsta mgła, czołgi 5. Dywizji Pancernej ruszyły do natarcia.

- Ze dwadzieścia czołgów ustawiło się naprzeciw nas, jak na paradzie - wspomina pułkownik. - Artylerzyści uszkodzili jeden z nich, a wtedy reszta położyła ogień na nas. W dodatku mieliśmy też ogień w plecy, to nasi strzelali z lasu. Najpierw wyleciało w powietrze działko. Moje cekaemy waliły po czołgach, ale nasze pociski nie robiły im żadnej krzywdy. Dosłownie przejechali po nas. Po paru minutach z moich trzydziestu żołnierzy żyłem tylko ja i jeszcze jeden strzelec. Niemcy dobijali rannych, ale mnie jakoś nie zauważyli.

To był dopiero początek. Kilka minut później do ataku zostaje poderwany cały drugi batalion. Ma wesprzeć pułkową artylerię. Jednak czołgi wroga są szybsze. Na odkrytym polu dosłownie rozjeżdżają polską piechotę. Źródła podają różne liczby ofiar tej szarży - od 127 do 217 zabitych. Baszak wspomina:

- Żyłem, ale byłem odcięty od swoich. Widziałem tylko piekło na szosie. Czołgi strzelały po taborach, wymieszanych z cywilnymi uciekinierami. Bałagan, krzyki, płacz, konający ludzie i konie, zamieszanie nieprzeciętne.

Ogółem pod Ćwiklicami poległo tego dnia 240 żołnierzy 16. pułku. Obrona Śląska, mająca trwać, aż do wojny przystąpią zachodni alianci, została przełamana. Armia "Kraków" rozpoczęła pośpieszny odwrót. Droga na wschód stała otworem.

Pamiętać i myśleć

Po co wspominać o tym po osiemdziesięciu dwóch latach, roztrząsać, jaki sens miało rzucenie piechoty na czołgi?

- Niech młodzi wiedzą, że to, co mamy, nie było za darmo - mówi pułkownik Baszak. - Myśmy za to zapłacili drogo, cholernie drogo. Czy za drogo? Mam dziewięćdziesiąt jeden lat, miałem czas myśleć. I dziś myślę trochę inaczej niż wtedy. Po bitwie - na temat mojego dowódcy, który mnie wysłał na pewną śmierć, miałem jak najgorsze zdanie…

Nie był w tych uczuciach odosobniony. Dowódca drugiego batalionu kpt. Alfred Mikee, choć sam też poległ w ataku, został w Tarnowie znienawidzony. Uważano, że jest winien bezsensownej śmierci młodych żołnierzy, których wysłał do szaleńczego ataku.

Istniały co prawda podstawy, by sądzić, że rozkaz do natarcia wydał dowódca dywizyjnej piechoty płk Ignacy Misiąg, ale winą za zagładę batalionu i tak obarczany był Mikee.

- Trzeba było gościa z Warszawy, który przyjechał i zmusił mnie, żebym to zdanie zmienił - ciągnie Zdzisław Baszak. - Jerzy Rostkowski, autor książki o 16. pułku "Rozkaz - zapomnieć!", dotarł do dowodów, że ktokolwiek wydał rozkaz, atak drugiego batalionu nie był bezsensowny. Sprawił, że niemieckie czołgi nie dotarły tego dnia do przeprawy na Wiśle, dzięki czemu szósta dywizja zyskała czas na zorganizowanie odwrotu i nie wpadła w okrążenie. Nie można przymykać oczu na to, co złe. Ale też nie trzeba wszystkiego opluwać, w czym jesteśmy najlepsi.

Serwis Wybory 2011: Najświeższe informacje wyborcze z Małopolski!

Weź udział w akcji  Chcemy Taniego Paliwa! **Podpisz petycję do rządu**

Mieszkania Kraków. Zobacz nowy serwis

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska