Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zapomniany sąsiad Oskara Schindlera

Marek Lubaś-Harny
Siostrzenica Józefa Chmielewskiego dr Maria S. Młynarska od kilku lat próbuje przywrócić pamięć o swoim wuju i jego wojennej działalności. Jednak świadków pamiętających tamte zdarzenia jest coraz mniej, a ich wspomnienia czas zaciera i zniekształca. Czy jest jeszcze szansa, by sąsiad Schindlera także doczekał się należnego mu, choćby niewielkiego, miejsca w historii?

Imponował nawet Niemcom
- Niemal całe dorosłe życie poświęciłam pracy lekarskiej - mówi Maria Młynarska. - Dopiero film "Lista Schindlera" i dyskusje, jakie on wywołał, obudziły we mnie potrzebę przypomnienia osoby mojego wuja. Pomyślałam, jakie to niesprawiedliwe, że o Schindlerze dowiedział się cały świat, a Józefa Chmielewskiego poza najbliższą rodziną nie pamięta już nikt.

Jak to było możliwe, że Polak nie tylko zarządzał fabryką, ale nawet zatrudniał w niej Żydów, a pewnej liczbie z nich (prawdopodobnie ok. 400) udało się w ten sposób doczekać nadejścia do Krakowa Armii Czerwonej? - Wuja Marii poznałem wcześniej niż ją samą, nasze rodziny się przyjaźniły - opowiada Marian Młynarski, mąż siostrzenicy Chmielewskiego. - Choć prywatnie był człowiekiem bardzo serdecznym, miał pańskie maniery, które Niemcom wyraźnie imponowały. Nigdy nie okazywał służalczości, umiał natomiast rozkazywać, co nawet w okupantach budziło respekt.

Jego żona dodaje:
- Bardzo ważne było też na pewno to, że studia architektoniczne ukończył w Monachium i mówił nienagannie po niemiecku. Do tego stopnia, że ludzie, którzy go nie znali, niekiedy mogli go brać za Niemca. W książce Keneally'ego "Lista Schindledra" pojawia się nawet jako "inżynier Schmilewski z Wehrmachtu". Oczywiście, wuj nigdy nie nazywał się Schmilewski, a tym bardziej nie był "z Wehrmachtu". Jedynie jego fabryka, którą po niemiecku nazywano Barackenwerk, podczas okupacji była pod zarządem Wehrmachtu. Dzięki tej osłonie wuj mógł zrobić tyle dobrego.

Są dowody na to, że Józef Chmielewski już na długo przed wojną interesował się budową domów z elementów prefabrykowanych. Można powiedzieć, że w Polsce był prekursorem w tej dziedzinie, co zresztą dla jego rodziny zakończyło się katastrofą finansową. Na początku lat dwudziestych wziął dużą pożyczkę w Banku Kredytowym, którą zainwestował w budowę fabryki takich domów.

Tymczasem przyszedł wielki kryzys, który zniweczył plany. Trzeba było sprzedać rodzinny dom, Willę pod Matką Boską przy ulicy Księcia Józefa, znaną z tego, że miał w niej pracownię Jacek Malczewski. Z tego okresu zachowały się jedynie nie najlepsze zdjęcia portretów Józefa Chmielewskiego i jego dwóch sióstr, pędzla Malczewskiego. Same obrazy zaginęły.

Interes więc nie wypalił, ale zgromadzone doświadczenia pozwoliły Chmielewskiemu na założenie po latach fabryczki baraków na Zabłociu. Dzięki niej w latach okupacji uratowało się wielu ludzi.

Pomagał, komu się dało
- Wuj był człowiekiem niezwykłej dobroci - wspomina dr Młynarska. - Jego ojciec a mój dziadek zmarł, kiedy moja mama miała niecałe pięć lat, a jej siostra niewiele więcej. Wuj był znacznie starszy, został opiekunem rodziny. Z tego obowiązku wywiązywał się jak najlepiej przez wiele lat, nawet kiedy jego siostry powychodziły już za mąż. Z tego powodu nigdy się nie ożenił, choć podczas studiów w Monachium miał narzeczoną.

Kiedy mój ojciec Ludwik Chrobak, jako młody asystent na UJ, niewiele zarabiał, wuj wspomagał naszą rodzinę finansowo. Mogę nawet powiedzieć, że zawdzięczam mu życie, bo kiedy moja mama, urodziwszy mnie i siostrę bliźniaczkę, ciężko zaniemogła, on zajął się wszystkim, wyszukał i opłacił kobiety, które nas wykarmiły. Taki był, że zawsze pomagał wszystkim dookoła, nawet całkiem obcym ludziom.

Prowadząc w czasie wojny Barackenwerk, zyskał nowe możliwości. Fabryczka pracowała dla wojska, więc zatrudnienie u Chmielewskiego dawało wszystkim jego pracownikom tzw. dobre papiery. - Od początku okupacji wiele osób uratowało się dzięki temu przed wywózką na roboty do Niemiec - opowiada dalej jego siostrzenica.

Sama Maria Młynarska także pracowała w Barackenwerku od roku 1942 aż do zakończenia wojny. Jest zatem naocznym świadkiem ówczesnych wydarzeń. Widywała np. w fabryce ówczesnego doktora a późniejszego profesora Henryka Szarskiego, biologa, wybitnego ewolucjonistę. Wdowa po profesorze

Irena Szarska tak wspominała tamte czasy:
"Mąż mój, Henryk Szarski, był przed wojną st. asystentem w Zakładzie Anatomii Porównawczej UJ. Po wybuchu wojny początkowo był bez pracy, co podczas okupacji było niebezpieczne. Inż. Chmielewski (…) zaproponował zatrudnienie mego męża w Barackenwerku. Wynagrodzenie było minimalne, ale dawało konieczny Ausweis. I tak mąż został placowym w fabryce baraków w latach 1940 -1942".

A oto co w swych wspomnieniach "Reportaż z mojego życia" napisała Kazimiera Treterowa, żona konserwatora zabytków Bogdana Tretera, który w roku 1939 wywiózł wawelskie arrasy do Bukaresztu, a po powrocie również znalazł zatrudnienie u Chmielewskiego:
"W Barackenwerku pracowali przeważnie Polacy i nieliczni tylko Niemcy. Z zarządem niemieckim Chmielewski załatwiał wszystko sam. Było to świetne miejsce zakonspirowania się, bo dostawało się Arbeitskartę, która wszędzie była pewną legitymacją. Toteż pracowali tam różni (…) inżynierowie, profesorowie wyższych uczelni. Jakiś czas dekował się tam (…) Żyd, sierżant WP…".

Robotnicy w pasiakach
Obok robotników polskich najcięższe prace fizyczne wykonywali w Barackenwerku Żydzi, doprowadzani tu początkowo z getta, później z obozu w Płaszowie, a w końcu z podobozu, jaki powstał na terenie fabryki Schindlera. Cytowana już Irena Szarska wspominała:
"Do fabryki przychodzili Żydzi z getta, którzy opowiadali o swoich strasznych losach - kiedyś po powrocie z pracy nie zastali już swych rodzin. Praca męża polegała na przygotowaniu przesyłek baraków. Fizyczną pracę wykonywali Żydzi".

Oczywiście, praca żydowskich robotników była nieopłacana. Jednak dzięki niej mieli szansę ocalić przynajmniej życie. Świadkiem fabrycznej codzienności był także inny placowy z Barackenwerku, późniejszy profesor AGH Tomasz Słuszkiewicz:
"Moje stosunki z Żydami w brygadzie są poprawne. Oni czują się wyróżnieni, że mogą opuszczać obóz w Płaszowie i że dostają tu zupki i chleb. Po raz któryś słyszę od nich, że pan inżynier Chmielewski bardzo im pomaga przez tworzenie im możliwości pracy w Barackenwerku. Stąd też mogą przynieść trochę pożywienia ze sobą do obozu dla tych, którzy nie mają tego szczęścia pracy na zewnątrz. Można u nich wyczuć ukryte oczekiwanie na możliwość zdobycia czegoś od sporadycznie, ukradkiem przychodzących jakichś "posłańców". (…) Czasem jest na tym tle jakaś awantura, a nawet dochodzenie, bo umożliwianie im zaopatrzenia się jest oczywiście niedozwolone".

- Bliższej styczności z Żydami pracującymi w fabryce wuja nie miałam i mieć nie mogłam - mówi Maria Młynarska. - Jakiekolwiek kontakty z nimi były zakazane. Przechodząc z mieszkania do biura, widywałam jedynie wychudzone postacie w pasiakach, kręcące się po tak zwanym trzecim placu, pomiędzy stertami drewna i gotowymi elementami baraków. Pilnował ich zwykle Niemiec Feustel z psem wilczurem.
Jak wiadomo, jesienią 1944 roku Oskar Schindler wywiózł "swoich" Żydów do Brünlitz, gdzie założył fabrykę amunicji, kiedy krakowska "Emalia" straciła wsparcie hitlerowskich władz jako mało przydatna dla frontu. Ktoś może zapytać, jakim cudem Barackenwerk przetrwał do końca wojny.

- Myślę, że przyczyny są dwie - mówi jego siostrzenica. - Baraki produkowane przez wuja były Niemcom potrzebne zarówno na froncie, jak i na tymczasowe schronienia dla mieszkańców zbombardowanych niemieckich miast. Poza tym jako projektant figurował Niemiec Körber, który w fabryce się nie pokazywał, ale od każdego wyprodukowanego baraku pobierał procent. Przypuszczam, że był wystarczająco wpływowy, aby źródło swych dochodów otoczyć odpowiednią opieką. Dzięki temu jesienią 1944 roku wuj mógł nie tylko nadal zatrudniać Żydów, ale i młodych Polaków ratować przed wywózką do obozów.

Łódź Chmielewskiego
Po wybuchu Powstania Warszawskiego, aby nie dopuścić do podobnego zrywu w Krakowie, Niemcy aresztowali i zamknęli w Płaszowie ok. 12 tysięcy młodych ludzi, z których stu kilkudziesięciu wywieziono do Auschwitz.

Wśród zatrzymanych był krakowski poeta Witold Zechenter, wprawdzie wkrótce wypuszczony z Płaszowa, lecz nadal zagrożony. W swej książce "Upływa szybko życie" wspominał:
"Przyszedł z pomocą inż. Bogdan Treter. Pracował on w przedsiębiorstwie inż. Chmielewskiego, dzielnego patrioty, który uratował wielu artystów, uczonych, zatrudniając ich jako niewykwalifikowanych robotników czy urzędników w swoim wielkim przedsiębiorstwie przy ul. Zabłocie, budującym baraki na zlecenie instytucji niemieckich. Całe to przedsiębiorstwo to była jedna wielka fikcja, ale wszyscy pracownicy mieli legitymacje z niemiecką wroną i pieczęć zwalniającą z pracy przy okopach".

Jak to było możliwe?
- Oczywiście, wuj musiał składać Niemcom jakiś okup - mówi Maria Młynarska. - Ile i komu dawał, oprócz tych pięciu procent, które brał Körber, tego nie wiem. Gołym okiem było widać, że po fabryce kręciło się o wiele więcej ludzi, niż wymagała produkcja. Dotyczyło to zarówno Polaków, jak i robotników żydowskich. Niemieccy inspektorzy i nadzorcy przymykali na to oko. Ich też było za dużo, a gdyby stracili tę pracę, wysłano by ich na front. Wszyscy byli zainteresowani w utrzymywaniu fikcji. Siostrzenica Chmielewskiego nie ma wątpliwości, że po ewakuacji fabryki Schindlera z Krakowa w Barackenwerku nadal pracowali Żydzi.

- Pewnego dnia jednego z nich spotkałam w naszym mieszkaniu przy ulicy Zabłocie - opowiada. - Był w pasiaku, musiał przyjść aż z trzeciego placu. Przestraszyłam się, bo jego obecność w tym miejscu oznaczała śmiertelne niebezpieczeństwo i dla niego, i dla nas. Na szczęście, Niemcy szykowali się już do ucieczki z Krakowa, panowały wśród nich rozprzężenie i chaos. Czego chciał ten człowiek, nie wiem. Może szukał jedzenia. A może… mieliśmy w mieszkaniu małe pianino, które cudem ocalało. Na stojąco próbował na nim zagrać. On też przestraszył się na mój widok, nic nie powiedział, uciekł. Po wojnie kilka razy spotkałam tego pana na ulicy. On też mnie chyba rozpoznał, ale nie zaczepiałam go. Wtedy nie myślało się, aby takie rzeczy dokumentować.

Tylko pocztówka
W rodzinnym archiwum zachowała się jedynie pocztówka z podziękowaniami, wysłana do Józefa Chmielewskiego z Paryża, a podpisana "Rubinstein, były robotnik Barackenwerku".

Maria Młynarska dodaje:
- Krystyna Hrynkowska, moja kuzynka mieszkająca w Melbourne napisała mi także, że po wojnie przyszli do wuja Żydzi i przynieśli w prezencie biały kryształ w kształcie łodzi, jakby symbol ich ocalenia.
W PRL los nie był dla Józefa Chmielewskiego łaskawy. Fabryka baraków przeszła pod zarząd państwowy. Kiedy kupił niewykończoną kamienicę przy Brackiej, uznano, że wzbogacił się w czasie wojny. Domiar w wysokości miliona ówczesnych złotych całkowicie go zrujnował. Zmarł w biedzie na serce w roku 1957. Rodzinie nie zostawił nic.

- Nawet po śmierci wuja nasza rodzina otrzymywała podziękowania od Żydów - ciągnie dr Młynarska. - Niestety, niemal wszystkie papiery zaginęły, kiedy ciocia wyjeżdżała na stałe do Australii. W odpowiednim czasie, kiedy jeszcze mogli żyć uratowani robotnicy z trzeciego placu, nikt nie postarał się do nich dotrzeć, by wuj choć pośmiertnie otrzymał tytuł "Sprawiedliwego wśród narodów świata".

- Jeszcze długo po wojnie ludzie niezbyt chętnie przyznawali się, że za okupacji pomagali Żydom - zauważa Marian Młynarski. A dzisiaj? Film o Irenie Sendlerowej musieli nakręcić Amerykanie, w Polsce nikt się na to nie zdobył. W roku 2003 Maria Młynarska wydała książkę "Zaginiona lista sąsiada Schindlera". Przeszła niemal bez echa.

Autorka nie traci jednak nadziei:
- Gdzieś przecież żyją jeszcze dzieci i wnuki tych uratowanych. Może ktoś zostawił jakieś wspomnienia. Może jeszcze ktoś się odezwie…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska