Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ludzie opowiadali, że sobie przebił serce. To bzdury!

Redakcja
Ludwika Szemioth-Bursa w swojej pracowni
Ludwika Szemioth-Bursa w swojej pracowni Wojciech Matusik
Miał 25 lat, gdy zmarł. Ochrzczono go buntownikiem - do dziś krążą legendy o jego samobójczej śmierci. O Andrzeju Bursie, krakowskim poecie, który kochał boks, Marcie Paluch opowiada żona artysty, Ludwika Szemioth-Bursa

Czytaj także: Stary, brzydki Biprostal zmienia swoje oblicze. Znowu będzie nowoczesnym biurowcem (ZDJĘCIA)

Ładny ten Pani mąż na zdjęciu z synem. Wesoły.
Bo on był wesoły.

Naprawdę? Jego wiersze to sam smutek i cynizm.
Andrzej wpadał w skrajne nastroje. Miał huśtawki - raz był bardzo wesoły, a raz smutny. A że mu się nic nie udaje, że nie może zarobić, a jak już zarabia, to ta praca go nie cieszy. Pracował w "Dzienniku Polskim" i nie znosił tej roboty. Wysyłali go na reportaże do PGR-ów. Tam słuchał ludzi, którzy skarżyli się na ciężkie warunki. A potem musiał wkładać im w usta słowa, jak to jest pięknie. Wymyślać, komponować. Wszyscy tak wtedy robili. Dobrze, że chociaż pisma literackie drukowały jego wiersze. Trochę się czuł niedoceniany, bo strasznie chciał wydać tomik wierszy. Mówili mu, że jeszcze za wcześnie, że ma czas. Potem się okazało, że nie miał.

Długo się znaliście?
Uczyliśmy się razem w liceum plastycznym przy ul. Lea. On w innej szkole nie zdał matury, ale to przez swój charakter. Bo pokłócił się z jednym z profesorów, już nie pamiętam o co. Więc przyszedł do nas. Wytrzymał kilka miesięcy, a potem chyba mu się znudziło... Na początku wydawał mi się przemądrzały.

Zadzierał nosa?
Nam się wydawało, że tak. Ale okazało się, że był nieśmiały.

Gdzie chodziliście na randki?
Na stare miasto. Zaglądaliśmy na podwórka, do ogrodów. Pamiętam, że w parkach, nie było wykoszonych trawniczków jak teraz, tylko bujne łąki pełne kwiatów, jak w Tatrach. Gdy raz na pół roku je kosili, ludzie przychodzili i zbierali naręcza. Pachniały jak marzenie. Krowy się tam pasły i nikomu to nie przeszkadzało. Kraków był bezpiecznym miastem, chociaż czasem dostało się komuś od bojówki.

Bojówki?
Władze wysyłały je na Planty, żeby biły młodzież. Chyba po to, żeby zrobić wrażenie, że jest niebezpiecznie. Andrzeja raz złapali z przyjacielem, Jerzym Harasymowiczem. Przewrócili ich na ziemię. Andrzej był speszony, że się dał zaskoczyć. Uczył się boksu, miał pożyczone rękawice i worek treningowy. Mówił, że facet musi być silny. Chodziliśmy razem na walki bokserskie do hali przy ul. Zwierzynieckiej.

Poeta kochał boks?
Bardzo. To były zresztą wspaniałe zawody, jakby greckie czy rzymskie. Ciemność, klepisko kryte słomą, i tylko ring oświetlony. Tłumy ludzi. I krzyk "Bij! Bij!", my też krzyczeliśmy. Tak podnieconej publiczności nigdy nie widziałam. Ale nie było brutalności, słowo sędziego było święte.
Andrzej był wtedy bardzo towarzyski. Przyjaźnił się z Harasymowiczem, Stanisławem Czyczem, Jasiem Guentnerem. Kawały opowiadał. Chodziliśmy do "Literackiej" przy ul. Krupniczej, strasznie tam napalone było. Ale nie wszędzie był lubiany.

Dlaczego?
Potrafił być bardzo nieprzyjemny. Dokuczał kolegom że grafomani, że po co się biorą do pisania. Kto go jednak znał, puszczał to mimo uszu. Wiedzieli, że tak tylko gada, a całkiem inaczej myśli.

Mniej więcej wtedy dowiedziała się Pani, że będzie mamą...
On nie miał nawet 20 lat, ja studiowałam. Ślubu nie mieliśmy. Ale to nie było moje największe zmartwienie.

Nie byłoby skandalu?
Chyba nie. Chociaż w tramwajach ludzie gorszyli się, kiedy widzieli młode matki. Ale przecież one muszą być młode! Co to za moda, żeby rodzić po 40-tce! Mieszkaliśmy, przy ul. Garncarskiej 9, razem z trzema innymi rodzinami. Pokoje przechodnie, za zasłonką. Takie to były kołchozy. Administracja wymagała, żeby było odpowiednie zagęszczenie ludzi na metr kwadratowy. Ale jakoś nikt nie narzekał. Można było za darmo brać jedzenie dla niemowląt ze specjalnych kuchni, gdzie kucharki pod nadzorem pediatrów gotowały. Chodziliśmy tam i nosiliśmy po kilkanaście słoiczków dla Michała.

Poeta stał się troskliwym tatą?
Oczywiście! On świetnie sobie radził z dzieckiem. Karmił Michała, przewijał, kąpał. Zresztą, był dość zaradny jak na artystę. Miał świetne pomysły, także biznesowe. Wymyślił np. produkcję żabek z pakunkowego papieru. Nasypywało się do tego prochu, tak troszeczkę, i one skakały po podłodze i wybuchały. Małym chłopcom to się strasznie podobało. Chodziłam po urzędach, żeby to zatwierdzić, ale w końcu nic z tego nie wyszło. Nie pamiętam dlaczego. Potem chcieliśmy hodować pieczarki. Andrzej kupił zarodnie, ale nie było za bardzo gdzie hodować. Potem miała być hodowla królików. A na końcu zbieraliśmy wełnę ze zwierząt w zoo, m.in. wielbłądów. To wszystko były jego pomysły. Może zabrakło mu siły. Przebrnięcie przez te urzędy to był koszmar.

Było uciążliwie, ale czy wtedy czuliście strach?
Trochę, chociaż o wielu sprawach nie wiedzieliśmy. W gazetach pisali: "generalissimus Stalin wypowiedział się w sprawie pisowni i etnografii". On ciągle się o czymś wypowiadał. Mieliśmy to na co dzień i w końcu człowiek trochę się przyzwyczaił. Tuż koło naszego liceum, przy ul. Lea, w kamienicy urządzono katownię. Wartownicy stali z karabinami. Tylko się domyślaliśmy, co tam się dzieje. Albo widzieliśmy, że więźniowie polityczni budowali stadion Wisły. Wyglądali jak cienie. Człowiek młody jest jednak strasznie głupi. Można było wejść grupą, zrobić zamieszanie, wcisnąć im jakieś jabłko...

Rozmawialiście o polityce?
Pamiętam, przyszedł do nas Czycz, był 1956 rok. Piękny zachód słońca, światło wlewa się przez okna. Byliśmy podnie ceni, że idą zmiany, że Gomułka. Czycz mówił: "wspaniale, musimy się włączyć w politykę". A Andrzej: jacy wy jesteście głupi. Przecież nic się nie zmieni. Skąd on to wiedział?

O ludziach też chyba nie miał najlepszego zdania.
Widział, że pod gładką powłoką nic dobrego się nie kryje. Miał takie wspomnienia z wojny... Jako siedmioletni chłopak uciekał z rodziną na wschód. Po dwóch tygodniach weszli Sowieci i rodzina Andrzeja wróciła. Strasznie umęczeni, zawszeni. Widzieli te wszystkie trupy po drodze. Andrzej poleciał do babci i powiedział: babciu, ja widziałem pobojowisko. Ale takie prawdziwe. Zabitych ludzi, zabite konie. To w nim zostało.

Nie spodziewał się swojej śmierci. Panią zaskoczyła?
Nigdy nie chorował. Był silny. Kiedy biegł po schodach, trzy stopnie przesadzał naraz. Ale zawsze miałam taki dziwny lęk, kiedy wychodził w domu. Ironia losu, że zasłabł w mieszkaniu, gdzie była masa osób: ja, jego siostra, niania, dwa piętra niżej był szpital. Polecieliśmy po lekarza. Nie przyszedł, bo dyżur miał. Dwa razy prosiliśmy, ale gdy się dowiedział, że Andrzej ma 25 lat... Sąsiedzi się zlecieli, dawali mu jakieś krople, zbiegowisko się zrobiło. Żył jeszcze pół godziny, mogli go uratować. Po sekcji zwłok się okazało, że zmarł, bo miał aortę 9-latka. Nie chciałam sekcji, bo pisał taki wiersz o niej. Ale lekarz mnie przekonał. Mówił, że będą chodziły plotki o samobójstwie.

I tak chodziły.
Ludzie bzdury opowiadali: że się zabił, serce sobie przebił! Może dlatego, że on często pisał o śmierci.

To przez te plotki ksiądz nie udzielił pogrzebu?
Nie. Chodziło o to, że był poza Kościołem. Kiedyś z Jasiem Guentnerem odgrażali się, że pójdą się z Kościoła wypisać. Możliwe, że to zrobili. Szaleni byli. Czasem się zastanawiam, jak by było, gdyby żył. Jakby przyjął to, co mamy teraz. I nie wiem, czy by się cieszył.

Uwaga! Nowy konkurs! Odpowiedz na pytanie i wygraj bilet do kina ARS

Chcesz iść za darmo do Parku Wodnego w Krakowie? **Rozdajemy bilety**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska