MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Krótka historia wsiowej plotki

Redakcja
Plotka to potęga. Może zniszczyć reputację niejednej porządnej dziewczyny, pogrążyć wziętego polityka lub nawet wstrząsnąć fundamentami całego państwa. Plotka, która dała o sobie znać 30 czerwca 1934 r., zbulwersowała pewną wieś pod Bochnią. Poszło o sprawę niebagatelną, czyli o pastwisko.

Pierwszy o plotce usłyszał Andrzej B., naczelnik gminy Krzeczów i zawiadomił o tym policję. Funkcjonariusze nie weryfikowali doniesienia, spisali tylko zasłyszane słowa. Z notatki wynikało, że Władysław P., lat 42, rolnik, posiadacz 7 mórg ziemi, oraz jego kumpel, 50-letni Michał G., emeryt kolejowy, też rolnik, jakieś dwa tygodnie wcześniej zorganizowali publiczną zbiórkę pieniędzy.

Plotka głosiła, że głównymi świadkami nielegalnych działań mieli być 68-letnia Salomea P. i 76-letni Józef P., mieszkańcy wsi. Przesłuchano obwinionych mężczyzn, nie przyznali się do winy. - To wszystko plotka - powiedzieli. Wtedy po raz pierwszy padło to magiczne słowo.

Jednak nie ulotną plotką, a realnym wnioskiem o ukaranie zajął się w trybie administracyjnym starosta bocheński. Rolnicy wyłuszczyli mu swoje racje. Wynikało z nich, że obaj dowiedzieli się, iż gmina zamierza sprzedać część pastwiska pod budowę szkoły, a oni jako drobni właściciele ziemscy na postawie serwitutów mają prawo do wypasu bydła na tym terenie. Z kilkoma innymi gospodarzami poszli po poradę do adwokata w Bochni.

- Żadnej zbiórki pieniędzy na ten cel nie urządzaliśmy - zapewniali, ale plotka była silniejsza i w sierpniu 1934 r. na jej podstawie wymierzono obu mężczyznom kary po 30 zł grzywny z zamianą na pięć dni aresztu.
Władysław P. i Michał G. zrozumieli, że sami z plotką nie wygrają, wynajęli więc adwokata Franciszka Klimka, który złożył sprzeciw od decyzji starosty. Tak oto plotka przekroczyła próg Temidy i zajął się nią osobiście sędzia Józef Partyka, który przesłuchał obwinionych.

- Myśmy kwesty nie urządzali, bo nie jesteśmy kwestarzami, a po drugie wstydzilibyśmy się to robić, jako samodzielni gospodarze - przekonywał Władysław P. Michał G. mówił podobnie: - Nie wierzę, by znalazł się ktokolwiek, który mógł zmyślić takie wierutne kłamstwo. Uderzające jest, że policja czy też inna władza mogła w to uwierzyć.

Jak podkreślał, w całej sprawie tylko tyle jest prawdy, że "na skutek zaprzeczania przez zwierzchność gminy prawa paszy na pastwisku kilkudziesięciu uprawnionych mieszkańców zaczęło przeciwko temu demonstrować, m.in. w ten sposób, że zwrócili się o pomoc do adwokata, a on zażądał po 50 gr od sztuki bydła uprawnionego do paszy".

- I myśmy tylko informowali uprawnionych w ich domach o tym fakcie. Nie przyjmowaliśmy za to żadnych pieniędzy - wyjaśniał.

Sąd próbował dociec, gdzie plotka została poczęta. Przesłuchał naczelnika Andrzeja B. - Gospodarze mieli chodzić w nocy od domu do domu, prosili o pieniądze i w ten sposób ukrywali się przed odpowiedzialnością - zeznał włodarz gminy. Bezpośrednim świadkiem tego nie był, tylko o tym słyszał.

Od kogo? Od Józefa P., ale ten zaprzeczył. Przesłuchano też Salomeę P. - Podobno należało się po 50 groszy od sztuki bydła na wynagrodzenie dla adwokata, ale Władek P. gotówki nie przyjął, więc przez posłańca przekazałam Michałowi G. trzy złote za moje wszystkie krowy.

Nikt mi nie mówił, bym bezwzględnie dała te pieniądze, ja sama chciałam. Nikt kwesty nie urządzał - dodała 68-latka. Po tych słowach sąd obwinionych uniewinnił. Tak oto plotka, która urodziła się gdzieś w wiejskiej chałupie pod Bochnią, raz na zawsze została pogrzebana na sali sądowej w Krakowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska