Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kracik w Kobierzynie [WYWIAD]

Redakcja
Stanisław Kracik, absolwent AGH.  1990-2009  burmistrz Niepołomic, przez dwie kadencje  poseł. 2009-2011  wojewoda małopolski. Kieruje spółką Krakowskie Parki Przemysłowe i szpitalem w Kobierzynie. Prezes  PCK
Stanisław Kracik, absolwent AGH. 1990-2009 burmistrz Niepołomic, przez dwie kadencje poseł. 2009-2011 wojewoda małopolski. Kieruje spółką Krakowskie Parki Przemysłowe i szpitalem w Kobierzynie. Prezes PCK Andrzej Banaś
Ze Stanisławem Kracikiem, byłym posłem i wojewodą małopolskim, a dziś dyrektorem szpitala specjalistycznego im. J. Babińskiego w krakowskim Kobierzynie- rozmawia Marek Bartosik

Polityka, co by nie powiedzieć o szczegółach, zaprowadziła Pana do psychiatryka. Rzeczywiście nie ma różnic między tymi światami?
Zgrabne pytanko... Po rozstaniu z polityką trafiłem najpierw do spółki Małopolskie Parki Przemysłowe, powołanej zresztą kiedyś, by przeprowadzić inwestycję firmy MAN w Niepołomicach. Marszałek Marek Sowa wymyślił, żebyśmy zajęli się rewitalizacją nieszpitalnej części "Babińskiego", który na początku XX wieku został wybudowany jako niemal samowystarczalne miasteczko, a od lat jest bardzo zaniedbany. Gdy po konfliktach wewnętrznych w szpitalu ogłoszono konkurs na stanowisko jego szefa, wystartowałem, wychodząc z założenia, że z tych dwóch stołków łatwiej będzie prowadzić odnowę szpitala, zabiegać o fundusze unijne. Szybko okazało się, że to fantastyczna robota. I o tyle te światy są różne.

Ciekawiej tam niż w polityce?

Tak, i to o wiele. Chociaż echa politycznych podziałów i tam słychać. Niedawno naszym pacjentem był syn pewnego prominentnego krakusa. W skargach słanych do posłów, oczywiście nie z Platformy, pisał, że znalazł się w Kobierzynie, bo ja jestem z PO. Jakoś udało się uzgodnić, by przeniósł się do warszawskiego szpitala. Ale to incydent. Na co dzień robię tu różne odkrycia. Jedne pokrzepiające, inne mniej. Spotykam pacjentów szczerych, bezbronnych, czekających na pomoc. Szpital przyciąga też fantastycznych ludzi, chcących pomoc dawać. Oni pomagają mi sprawić, by Kobierzyn przestał się kojarzyć źle. Byłem oburzony jak nowy proboszcz miejscowej parafii chciał zmienić jej nazwę, by nie kojarzyła się z Kobierzynem. Bo przecież szpital jest miejscem stworzonym z troski o człowieka, a dzisiaj ludziom coraz bardziej potrzebnym. Chcę, by był odwiedzany nie tylko przez rodziny pacjentów. Zresztą z naszego teatru korzystają już nie tylko pacjenci, ale też rodzice przywożą tu dzieci na zajęcia teatralne. Przez ten niemal rok usunąłem prawie 10 km wewnętrznych płotów, płotków i ogrodzeń, jakimi podzielone były te 52 hektary. Chorzy mówią teraz, że oddałem im trochę wolności, bo czuli się jak zwierzęta w klatce.

Nie bał się Pan depresyjności tego świata?
Gdyby to był taki betonowy moloch, jak Rydygier w Nowej Hucie, to bym tam nie poszedł. Ale ten szpital-ogród, jeden z trzech, obok Lwowa i Wiednia, w Europie, był pomyślany jako terapeutyczny obszar, na którym chorych leczono, ale też dbano, by nie zostali odcięci od spraw, jakimi żyją zwykli udzie. Mogli tu się bawić, pracować, mieć kontakt z przyrodą. Dzisiaj oczywiście szpital w dużym stopniu jest zrujnowany, popękany, szary...

A do tego Pan też w ostatnich latach nieco rozjechany przez życie?

Tak pan myśli? Wcale się tak nie czuję. Jestem szczęśliwym dziadkiem...

… ale i wielkim przegranym z Jackiem Majchrowskim w wyborach na prezydenta Krakowa.
Przegrany jestem tylko z powodu zdrady kandydata PiS Andrzeja Dudy, który w II rundzie poparł Majchrowskiego, choć inną umowę zawarliśmy. Do tego część prominentnych działaczy PO po pierwszej turze rozesłała maile, że jest koniec kampanii. Bardzo nie chcieli, bym wygrał. Ale niedawna krakowska batalia o likwidację szkół uświadomiła mi, że Jacek Majchrowski zrobiłby po moim zwycięstwie dużo, by dowodzić, że gdyby dalej rządził, to byłoby cudownie, a ja jestem taki straszny facet, który tnie wydatki. Byłoby mi bardzo trudno, bo prawda o finansach Krakowa ciągle się odkrywa. Nie umiem w sobie wzbudzić żalu za stanowiskiem prezydenta. Przez wiele lat nie myślałem, że będę w życiu zajmował się czymś poza elektroniką. Życie zaprowadziło mnie w miejsca zaskakujące dla mnie samego. I nie chodzi tylko o Kobierzyn. Gdyby mi ktoś powiedział, że ja, człowiek straszliwie nieśmiały, zostanę burmistrzem, a potem posłem, to nie uwierzyłbym. Przyjmuję w pokorze to co jest. Bardzo się cieszę, że mogę pracować w Kobierzynie. Czuję się tam trochę jak kiedyś w Niepołomicach, jak burmistrz małego miasteczka, które ma przecież chlewnie, piekarnię, pralnię, ogrody, teatr, kaplicę.

Kiedy był Pan ostatnio na którymś oddziale?

Chyba wczoraj...

Tu przeżył Pan pierwsze takie doświadczenie?

Tak. Dla człowieka niezwiązanego z psychiatrią usłyszeć od pacjenta słowa "Jestem tu trzynasty raz, ale mi tu dobrze" bywa szokujące.

Ma Pan tremę w kontaktach z pacjentami?
Bardziej miałem niż mam. I dzięki doświadczeniu chyba dosyć łatwo sobie z nią poradziłem. Przez 20 lat w każdy poniedziałek od godz. 6.30 przyjmowałem mieszkańców Niepołomic. To były tysiące rozmów o różnych sprawach, biedach. Oglądałem na przykład sińce kobiety pobitej przez zięcia. Mam też przyjaciela, który jako schizofrenik bywa pacjentem tego szpitala. Jestem ostatnim człowiekiem, do którego nie jest uprzedzony. Rozmawia z mną, gdy już nie chce rozmawiać z nikim innym. Jestem trochę jego terapeutą. Świat ludzkiej biedy nie jest mi więc obcy, ale lęk miałem. Stale muszę czytać notatki ze zdarzeń, do jakich w takim szpitalu często dochodzi. A to pacjent uderzy pielęgniarkę, a to jest agresywny wobec innych pacjentów, zdarzają się ucieczki leczonych przymusowo. Nie ma co tego świata upiększać, bywa okropny, bo te choroby bardzo ludzi zmieniają. Ale też widzę w nich mnóstwo wrażliwości. I pamiętam słowa wielkiego krakowskiego psychiatry Antoniego Kępińskiego, który jedną ze swych książek zadedykował "Tym, którzy więcej czują, więcej rozumieją i dlatego więcej cierpią". To bardzo wypierana przez społeczeństwo prawda, ale wszystkie badanie pokazują, że już prawie jedna trzecia z nas ma problemy psychiczne, choć oczywiście nie wszyscy są chorzy.

Ma Pan 63 lata. Czy jednak w Kobierzynie dowiaduje się jeszcze czegoś nowego o sobie?
Czy ja wiem... Wrażliwy na ludzką biedę byłem od małego.

Pierwszy zapamiętany przejaw tej wrażliwości?

Została mi po nim na całe życie szrama na czole. W czwartej czy piątej klasie podstawówki byłem w sklepie, by kupić sobie bułkę. Przed sklepem stał żebrak-niemowa, który miał w czasie wojny jakieś ciężkie przeżycia. Wyciągnąłem do niego rękę z bułką. Kolega, który stał obok, udał, że strzela do żebraka. Ten miał podkutą laskę, zamachnął się na kolegę, ale trafił mnie i zostawił ranę na czole. Ale to mnie nie zniechęciło. Zresztą jako dyrektor, częściej mam kontakty z personelem niż pacjentami. Jako wojewoda miałem tysiącosobową załogę, ale ani jednego związku zawodowego. W Kobierzynie mam ich sześć. Czasami znoszenie zachowań ich przedstawicieli wymaga żelaznych nerwów, a wiem, że można dużo przegrać, jak się człowiek podda nawet usprawiedliwionemu świętemu oburzeniu. Uczę się więc akceptować, że ludzie są jacy są.

A dzięki pacjentom?

Że niepotrzebnie się ich obawiałem, bo widać, że podanie ręki, życzliwe spojrzenie, pogadanie przez chwilę jest im potrzebne, a mnie, okazuje się, też.

To znaczy, że AutoKracik, jak o Panu kiedyś mówiono, w Kobierzynie mięknie?
Nie w stosunku do pracowników. A pacjentom chcę stworzyć jak najlepsze warunki. Jednak głównym zadaniem jest zapewnienie szpitalowi stabilnej przyszłości, rozwoju.

Mówi Pan o Kobierzynie, że zrujnowany. Czy jako były polityk nie ma Pan w związku z tym wyrzutów sumienia?
Degrengolada tego kompleksu zaczęła się głęboko w czasach PRL-u.

Ale III RP, której politykiem Pan był, trwa już ponad 20 lat.
Faktem jest, że za poprzedniego składu zarządu województwa obowiązywało przekonanie, że szpital jest za drogi i trzeba go sprzedać. Jako wojewoda, w oparciu o opinię konserwatora zabytków, zablokowałem ten pomysł. Na pewno szpital nie był oczkiem w głowach, bo łatwiej jest coś wybudować na trawniku niż rewitalizować tak wielki kompleks.

Czy uznaje Pan jego stan za świadectwo naszego stosunku do chorych psychicznie?
Są dowody jeszcze bardziej wymowne. Małopolski NFZ wydaje na psychiatrię najmniejszą część budżetu w Polsce. To 3,15 proc, a najlepsze województwa mają 4,7 proc. Gdybyśmy mieli 3,6 proc.,bylibyśmy w innej rzeczywistości. W czasach III RP poszły u nas gigantyczne pieniądze na kardiologię, kardiochirurgię, okulistykę. Czas wreszcie na psychiatrię, która zresztą wymaga o wiele mniejszych wydatków.

I oczekuje Pan od polityków większego zrozumienia jej potrzeb?

Nie. Do polityków, poza zarządem województwa, do którego należy szpital, nie chodzę. Mają uczulenie na Kracika. Nie buduję sobie tu jakichś pomników. Po prostu nie umiem patrzeć, jak na dachu zabytkowego, pięknego budynku rosną brzozy. No i wolałbym nie być przez polityków traktowany jako potencjalny konkurent, któremu trzeba tak na wszelki wypadek rzucić kłodę pod nogi.

A chce się Panu jeszcze wracać do polityki?
Nie.

A jak ojczyzna albo partia wezwie?
Partia raczej nie wezwie, a ojczyzna na razie inaczej niż przez partie wzywać nie umie. Zostaję w Kobierzynie.

Rozmawiał Marek Bartosik

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska