MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kłopotliwa krasula

Artur Drożdżak
Miłość do zwierząt miewa różne formy. Kobiety kochają ogiery, dzieci tarantule, mężczyźni kociaki, a Teodor S. zauroczył się krasulą. Koszt uczucia bywa niekiedy wysoki, w przypadku 34-latka wyniósł dokładnie pięć tysięcy złotych lub 20 dni aresztu.

Miejsce zdarzenia: Piekary, podkrakowska gmina Liszki. Data: pierwszy dzień stycznia1950 roku. Bohaterowie dramatu: krowa, Teodor S., rolnik i Józef J., właściciel niesfornej krasuli, która korzystając z braku należytego dozoru i nie dbając o dietę zjadła coś mało strawnego.

Objawy zatrucia były podobne jak u ludzi: oczopląs, piana z gęby, niespokojne ruchy kończynami, buczenie bez powodu. Józef J. postanowił zasięgnąć porady fachowców, co dalej z bydlęciem, by jeszcze na wiosnę dało trochę mleka i może cielę urodziło dorodne. Dlatego w Nowy Rok zapukał do drzwi Teodora S.

- Ratuj sąsiedzie. Tylko ty możesz pomóc mojej krasuli. Byłem u weterynarza w Czernichowie, ale nie było go w domu. Tylko w tobie nadzieja - błagał zrozpaczony. Teodor S. poklepał krowę po wydatnym zadzie, obejrzał, sprawdził wymiona, zajrzał w głąb pieniącej się gęby. Diagnozę postawił błyskawicznie: ma zjedzone obce ciało i do wyleczenia się nie nadaje - Szkoda jej, bo nadzwyczaj piękna. Dam jej środki weterynaryjne, ale jak przez trzy dni nie pomogą, to trzeba ją prowadzić do rzeźnika - nie krył.

Faktycznie po pięciu dniach krasula zdechła. Przeprowadzono sekcję zwłok, która wykazała, że głupia krowa zeżarła kilka gwoździ. Józef J. tak dbał o swoją trzodę, że wcześniej krowę ubezpieczył, ale PZU zażądało, by ktoś poświadczył, że próbowano ratować chore zwierzę. Teodor S. podpisał taki dokument i tu zaczęły się jego kłopoty z prawem.

O piśmie dowiedział się stosowny wydział weterynarii w Urzędzie Wojewódzkim w Krakowie, a jego szef dr Józef Słociński kazał przeprowadzić dochodzenie w sprawie, jak to określił, partactwa weterynaryjnego. Tym bardziej, że już wcześniej Teodor S. miał się trudnić praktyką leczenia bydła. Milicja Obywatelska przesłuchała podejrzanego.
- Do winy się nie poczuwam. Pojechałem do małorolnego gospodarza do Piekar, by mu pomóc z litości i to w takie święto jak Nowy Rok. Pieniędzy za to żadnych nie wziąłem - wyjaśniał. Starosta nie uwzględnił tych okoliczności i za wykonywanie praktyki weterynaryjnej bez uprawnień wymierzył Teodorowi S. drakońską karę 20 tys. zł grzywny z zamianą na 80 dni aresztu. Przeliczono, że jeden dzień w pace to koszt 250 zł.

- Orzeczenia starosty jest niesłuszne. We wsi, gdy krowa komuś nagle zachoruje, miejscowi gospodarze, znający się coś niecoś na leczeniu bydła, pomagają swą wiedzą i radą. I nawet gdy nie pomogą, a krowa padnie, to nie są za to karani - argumentował Teodor S.

Rolnik długo był w szoku. Złożył odwołanie do Sądu Okręgowego w Krakowie, który jednak w wyroku zaocznym podtrzymał karę. Rolnik złożył z kolei sprzeciw od wyroku zaocznego i usprawiedliwiał się, że nie przybył do sądu na rozprawę, bo w gminie była epidemia tyfusu plamistego i nikomu nie wolno było wyjeżdżać do Krakowa.

Ruszył więc na piechotę, ale spóźnił się 15 minut, w tym czasie sprawę rozpoznano pod jego nieobecność. Funkcjonariusze MO potwierdzili sądowi fakt epidemii i tylko dlatego uwzględniono wniosek oskarżonego o ponowny proces, ale wyrok i tym razem nie był dla niego łagodny. Teodor S. został skazany na pięć tys. zł grzywny z zamianą na 20 dni aresztu

Tak oto chłop z Rącznej na własnej skórze przekonał się, że miłość do zwierząt kosztuje. Nawet, gdy w grę wchodzi durna krasula.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska