Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karolina Witek: nie wolno narzekać, trzeba działać!

Maria Mazurek
Po 30 latach zamieniła kurzą fermę na salon meblowy.
Po 30 latach zamieniła kurzą fermę na salon meblowy. fot. Anna Kaczmarz
Od dziecka pracowała na wsi. Kopała ziemniaki, nawlekała tytoń do suszenia. Chyba stąd - jak twierdzi - wzięło się w niej zamiłowanie do pracy, poczucie, że jest ona czymś naturalnym. 40 lat później Karolina Witek stworzyła w Modlniczce pod Krakowem największe w Polsce imperium meblowe - pisze Maria Mazurek.

W życiu trzeba robić to, co się lubi i na czym człowiek się zna - twierdzi Karolina Witek, właścicielka ogromnego kompleksu handlowo-konferencyjnego"Witek". Ona sama zna się na meblach i interesach. I lubi to wszystko, co z biznesem związane: adrenalinę, wyzwania, ciągły ruch. Dlatego może o sobie powiedzieć: jestem kobietą spełnioną.

A miała być mężczyzną!
To jedna z najbardziej wpływowych kobiet w Małopolsce. Ma ponad siedemdziesiątkę, ale wciąż stoi na czele firmy "Witek" w podkrakowskiej Modlniczce. Praca - w przeciwieństwie do długotrwałego niańczenia wnuków (które, bo to przecież się nie wyklucza, bardzo kocha) - w ogóle jej nie męczy. Więcej: sprawia radość i satysfakcję. Kiedy odwiedzam ją w jej wyłożonym dyplomami i trofeami gabinecie, widać, że świetnie czuje się w swoim królestwie. Radośnie uśmiechnięta i niezwykle sympatyczna, potrafi urzec rozmówcę od pierwszych chwil spotkania.

- Ten dryg do biznesu i zdolności decyzyjne wzięły się u mnie pewnie z tego, że urodziłam się jako pierwsze dziecko w rodzinie, więc zawsze śmiałam się, że powinnam być mężczyzną - tłumaczy z figlarnym błyskiem w oku.

Urodziła się w Soli na Lubelszczyźnie. Jej rodzice mieli gospodarstwo. Ziemia była podzielona na długie i wąskie pola. - Za to od dziecka wiedziałam, co to praca: pomagałam rodzicom w wielu czynnościach. Pamiętam, że nawet kopałam ziemniaki! - wspomina.

Praca nigdy nie była przykrym obowiązkiem
To właśnie dlatego praca nie była dla niej nigdy przykrością, smutnym obowiązkiem. Od dziecka wiedziała, że to coś naturalnego. Że zamiast marudzić i smutasić, trzeba zakasać rękawy do roboty. Że tylko ciężka praca prowadzi do dobrobytu. Swoje dzieci (ma ich dwoje, syna i córkę) wychowała podobnie. Od najmłodszych lat wiedzieli, że muszą pomagać. Że praca to wartość.
Kiedy miała niespełna 13 lat, w 1953 roku, jej rodzice kupili 19 hektarów ziemi w Modlniczce. Na części z nich mieści się dziś jej centrum "Witek". - To byli piekielnie odważni ludzie. Wyjechali pod Kraków, szukając lepszego życia - wspomina. Uprawiali marchew, kminek, wszystko, co się dało.

Z kurzej fermy do salonu meblowego
W latach 60. młodziutka Karolina zdecydowała, że na ziemiach w Modlniczce wspólnie z mężem Franciszkiem założy kurzą fermę. Miała 11 tysięcy kur (jak na owe czasy, całkiem sporo) i zatrudniała cztery do sześciu osób. Sama ciężko pracowała i wkrótce stała się "drobiową ekspertką". Tak przepracowała 30 lat.

Ale potem przyszły zmiany ustrojowe, Polacy zachłysnęli się importowaną żywnością. - Poza tym jako hodowca poczułam się wypalona. Lubię zmiany, nowe wyzwania. Ileż można zajmować się kurczakami? - opowiada.

Kurniki zamieniła więc na hurtownię artykułów gospodarstwa domowego. W Modlniczce, dokładnie w miejscu, gdzie dziś przebiega autostrada A4, sprzedawała pralki, lodówki, meble ogrodowe. Jej syn zajął się szkłem i porcelaną, córka - dywanami, wykładzinami, firanami.

Ale po pięciu latach przyszło kolejne wyzwanie: w pobliżu otworzono "Makro". Bądź co bądź - konkurencja. Trzeba było szukać kolejnych inspiracji. - Myślałam, żeby postawić albo na samochody, albo na meble. Jeśli chodzi o auta, syn i mąż mnie wyśmiali. Stwierdzili, że za mało się znam - wspomina.

Co do mebli, sama uwielbiała przestawiać je w swoim domu, kupować nowe, zmieniać coś. I doskonale wiedziała: jest luka na rynku. - Kupowało się skrzynie, praktycznie nie wiedziało się wtedy, co z tego będzie. Wybieranie mebli było trochę jak gra na loterii - tłumaczy.

Więc założyła pierwszy tak duży i tak nowoczesny salon meblowy w Polsce. To były czasy: zjeżdżali tu ludzie z całej Polski, bo tylko w "Witku" był taki wybór. - Dla nas zawsze była ważna jakość. Nauczyłam się, ale też i swoich pracowników, oceniać, czy meble są solidnie wykonane. Od początku stawiałam na współpracę z zaufanymi producentami, szybko też zaczęłam organizować dla pracowników szkolenia, wyjazdy zagraniczne, udziały w targach. Mieliśmy kontakt ze światowej klasy fachowcami, poznawaliśmy nowe trendy - opowiada.

Centrum zaczęło się szybko rozrastać, a oprócz pawilonu meblowego i tego z zasłonami i dywanami (jej córki) oraz szkłem i porcelaną (syna), w Modlniczce stanął hotel, restauracja, centrum konferencyjne. I choć kryzys daje w kość, imperium Karoliny Witek wciąż się rozrasta.

Pracownik czuje, że firma to on
Pracownicy (obecnie zatrudnia ich około setki) ją lubią. W jej firmie nie ma dużej rotacji. Ludzie pracują tu po kilkanaście lat. Niektórzy - od samego początku, przyjmowali się jeszcze do hurtowni AGD.

- Wiadomo, część wyjeżdża do innego miasta, przechodzi na emerytury. Ale pracownicy nie chcą stąd uciekać. Doceniają, że to rodzinna firma z sympatyczną atmosferą - mówi. Pracują u niej małżeństwa, które poznały się w "Witku" i ich dzieci. Stara się poznać historię każdego z nich.

Jeśli ktoś przepracuje u niej 15 lat, zaprasza go w podróż. Była już z takimi "jubilatami" w Paryżu, Londynie, Petersburgu, Rzymie. - Te wycieczki na 15-lecie to miły obowiązek. Oprócz tego jeszcze kilka lat temu zabierałam pracowników na inne wyprawy. Pół załogi pracowało, a pół wyjeżdżało np. do Pragi. A potem zamiana. Były też kilkudniowe wypady do Krynicy, Szczawnicy, na które pracownicy zabierali całe rodziny. Teraz ta tradycja została przerwana przez kryzys, ale mam nadzieję, że się odrodzi - mówi.

Sama kocha podróże. W tym roku zwiedziła już Chorwację i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Z tych ostatnich powróciła pełna inspiracji i dobrej energii. - Zafascynował mnie ten kraj. Ileż tam się buduje, jaka dynamika, wszystko musi być największe i najbardziej okazałe. Inny świat - opowiada.

Inna pasja: pomaganie
Karolina Witek jest znanym filantropem. Sama mówi, że pomaganie to jej pasja, radość. Tak była wychowana: że tym, co się ma, trzeba się dzielić. Pomaga przede wszystkim zdolnym studentom pierwszego roku (głównie Uniwersytetu Jagiellońskiego), którzy pochodzą z biedniejszych rodzin, z mniejszych miejscowości. Oferuje im mieszkanie, opłaca media. Teraz pod jej skrzydłami jest czworo studentów, ale w poprzednich latach bywało, że było ich nawet 20!

- Pierwszy rok studiów jest najtrudniejszy, choćby dlatego, że nie ma praktycznie możliwości dorobienia. Więc tym młodym ludziom trzeba pomóc, żeby mieli możliwość rozwijania się, zdobywania wymarzonego zawodu - tłumaczy. - Ostatnio na przyjęciu organizowanym przez konsulat amerykański podeszła do mnie młoda dziewczyna, której pomagałam na pierwszym roku. Zdążyła już skończyć studia, dostała się na praktyki w konsulacie, a teraz wyjeżdża na roczny staż do Hiszpanii. Powiedziała mi: to dzięki pani. To spotkanie dodało mi skrzydeł i wiary w sens tego, co robię - wspomina Karolina Witek.

Jest też znaną melomanką. Przy ul. Głowackiego w Krakowie otworzyła kawiarnię "Caroline", gdzie organizuje koncerty. - To niedochodowy biznes, bo wstęp na koncerty kosztuje symbolicznie. Ale jaka satysfakcja, że dobrej muzyki mogą posłuchać ludzie, których być może nie byłoby stać na to, żeby wydać prawie 200 zł na bilet do opery - opowiada Karolina Witek. Najchętniej odwiedzają ją seniorzy. - Jak mówię o tym, żeby zamknąć "Caroline", podnosi się lament. No i nie mogę tego zrobić - śmieje się.
Z uśmiechem przez życie

Jej motto: nie narzekać, ale działać. - Staram się iść przez życie z uśmiechem, wtedy jest ono wspaniałe - opowiada. Dodaje, że nic jej nie brakuje: ma rodzinę (doczekała się trzech wnuczek i trzech wnuków), pracę, którą lubi i która sprawia jej satysfakcję. Poza tym jest... młodą mężatką. Wyszła za mąż cztery lata temu. Bardzo przeżyła chorobę i śmierć swojego pierwszego męża. Na kursie tańca spotkała Jana, też wdowca.

Coś zaiskrzyło. Wyszła za niego po kilku miesiącach znajomości (zresztą, zawsze podejmowała szybkie, ale udane decyzje w tym względzie - z pierwszym mężem też pobrali się bardzo szybko). - Nie było co się zastanawiać. Stwierdziliśmy, że mamy prawo do szczęścia na stare lata. Szybko zrozumiałam, że Jan jest mężczyzną, który zasługuje na moje uczucie. Kiedy jego córka miała dziewięć lat, sam ją wychowywał. I coś pani zdradzę: jesteśmy razem bardzo szczęśliwi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska