MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kanał minus: Czasy zmąconych gatunków

Zbigniew Bauer
Kiedyś w młodzieżowym slangu było określenie "wieś" albo "wiocha". Dotyczyło ono rzeczy bardzo różnych: stroju (np. tzw. top damski nad zwałami sadła wylewającymi się z portek zawieszonych jakąś piędź poniżej pępka), sposobu bycia, mówienia, figury, uzębienia etc.

Nie lubiłem tego słówka, bo podkreślało ono pogardliwy, klasowy podział na "lepszych" (bo z miasta) i "gorszych" (bo z całej reszty). Niemal równocześnie zaczęto stosować określenie "człowiek z miasta", gdy w pobliżu zjawiał się mężczyzna łysy i postawny, pozbawiony szyi, w dresie i ze złotym łańcuchem swobodnie dyndającym na szerokim torsie.

To, że tak widziany mieszczanin spełniał wszystkie wymogi, by być "wiochą" lub "wieśniakiem",
w niczym nie przeszkadzało. Bo był "z miasta". Zaś panienki z "wiochy", występując często i gęsto
w towarzystwie takich "miejskich" dżentelmenów, zyskiwały od razu na "miejskości". To się utrzymuje, a nawet narasta, choć coraz rzadziej słychać, by ktoś z przekonaniem nazywał "wiochą" tandetę, bezguście oraz wypindrzenie na hajlajf. Wszystko powoli staje się "z miasta", a dyskusje o tym, że "wiocha" wlewa się do naszego życia wszystkimi otworami pozostaną na zawsze jałowe.

TVN organizuje sobie festiwal w Sopocie, który jest klasycznym przykładem "wiochy", mimo
że stację Walterów bojkotują ludzie z PiS, co od razu czyni ją telewizją "wykształciuchów". Organizuje go sobie wbrew wielu wcześniejszym wielokrotnym ostrzeżeniom, iż disco polo
to niegdysiejsza specjalność Polsatu. Robi sobie festiwal tenże Polsat, robi też publiczna "Dwójka"
i wszystkie nadmorskie festiwale zlewają się w jedno wielkie, radosne święto - karnawał wsi czyli prymityw poprzebierany w "światowe" smokingi.

Temat natychmiast podejmuje prasa, bo nawet w sezonie ogórkowym trzeba o czymś pisać,
a problem upadającego polskiego show businessu wydaje się w miarę bezpieczny i na dodatek społecznie nośny. Ile by się człowiek nie na wybrzydzał, ile by się na naużalał, papieru i języka
by nie nastrzępił - "wieś" pozostanie niezniszczalna. Przebieranie się w cudze piórka będzie modne zawsze, bo zawsze modne pozostanie tłumaczenie, że to dla hecy, "dla jaj" i że to taki zgryw
z "wieśniactwa".

Otóż nie. Żaden zgryw. Zgryw jest zgrywem tylko wówczas, gdy o nim wiemy, gdy rozumiemy,
że ktoś drwi z konwencji. Tymczasem tu drwiny nie ma, bo tu hałaśliwymi reklamami huczącymi
od początku każdego lata przekonuje się, że czeka nas wydarzenie wielkie, na miarę przełomu milenijnego. Wierzą w to tysiące ludzi i czekają, aż przyjdzie upragniony sierpień i po raz kolejny jakieś kobiety i ich faceci (wszyscy, rzecz jasna, z "miasta") będą nas przekonywać, że żadną "wiochą" nie są. Ale "miastem" też nie.
"Wieś" jest wsią tylko dlatego, że nie jest "miastem" - i na odwrót. Coś jest czymś tylko wtedy, gdy istnieją jasno wytyczone granice, gdy jedno z drugim się nie stapia, nie zlewa, nie skundla. Wielorasowość tymczasem jest dziś na tyle w cenie, że zjawia się nawet tam, gdzie oczekiwalibyśmy jasnych, wyrazistych cech - w kulturze, nawet tej, którą nazywamy rozrywką.

Zacieranie granic widać też w reklamie. Od dawna spece od wymyślania reklamowych kampanii próbują zlikwidować bariery między swoimi wytworami a tym, co w mediach najważniejsze - przekazami dziennikarskimi. Na razie, w myśl prawa, bariery te muszą istnieć, by widz nie mylił sobie reklamy w kształcie "Wiadomości" z "Wiadomościami", a talk show, powiedzmy red. Drzyzgi nie służył wciskaniu, że polisa X jest lepsza od "zwykłej polisy". Prezenterzy telewizyjni, szczególnie z publicznych mediów, są z nich wywalani, jeśli połakomią się na dodatkowy grosz i zaczną zachwalać proszek do prania (są wyjątki!), albo zechcą "dawać twarz" w politycznej kampanii, albo
- co nie daj Boże - sami politykami być zapragną (pamiętamy sprawę Tomasza Lisa). Ale dlaczego reklama nie może mieć formy reportażu? Konferencji prasowej? Spowiedzi ("ale to reklama,
a ja jestem przebrany za księdza")? Teleturnieju? Wywiadu?

Czy to znaczy, że tak ufamy mediom, ich wiadomościom, faktom, wydarzeniom - że uwierzymy reklamie "przebranej" w cudzy strój? Czy tak wierzymy "twarzom" znanym z mediów, że sam ich widok zachęci nas do kupna tego i owego? Czy rozpoznamy żart, parodię, wygłup? Jeśli to wygłup
- to czy wygłup jest wiarygodny? Jak będziemy słuchali orędzia pana prezydenta, skoro widzieliśmy "orędzie" aktora Marka Kondrata wzywającego nas w reklamie banku, byśmy się bogacili? To,
co mówi Kondrat, jest sztandarowym hasłem liberałów, a jak mi Bóg świadkiem, pan prezydent
do liberałów chyba jeszcze nie przystał.

zasy gatunków zmąconych, czasy galimatiasu są, niestety, złotymi dla każdej tandety. Obroni się ona głupkowatym uśmieszkiem, przepraszającym wyjaśnieniem, że to taki "dżok". Ktoś jej uwierzy? Uwierzy, na pewno.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska