MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jej talizman to szydełko z długim kordonkiem. Zrobi z niego kolię

Halina Gajda
Lekcje ręcznych robótek z czasów podstawówki zaprocentowały własną firmą. Ubiera gorliczanki i nie tylko, we własnej roboty oryginalną szydełkową biżuterię.

Malutki sklepik przy Stróżowskiej. Ma pewnie nie więcej jak kilkanaście metrów kwadratowych powierzchni. Przy równie małej ladzie młoda dziewczyna. Coś dzierga czy przeplata. Koraliki nie większe niż główka od szpilki leżą przed nią rozsypane. - Mam ekstra czekoladę do picia. Chce pani spróbować? - pyta, po czym stawia na blacie gorący i pachnący słodko kubek.Katarzyna Wachowska uznała, że czas zamienić pasję na pieniądze. Przez palce przepuściła kilka milionów koralików, kilometry kordonka, zawiązała setki supełków. Liczby wydzierganych pętelek nie zliczy. Wszystko to składa się na oryginalną biżuterię koronkową. - Tak naprawdę zaczęło się jeszcze w podstawówce. Na pracy-technice uczyli nas typowo domowych prac babskich. Słowem: posługiwania się igłą, szydełkiem czy drutami - opowiada. - Jednym się nie podobało, mnie wręcz przeciwnie. I tak mi zostało - dodaje.

Po szkole podstawowej poszła jednak w zupełnie innym kierunku, bo do ekonomika, ale szydełko cały czas gdzieś się jej po życiu plątało. Tu wydziergała naszyjnik, tam bransoletkę albo zrobiła czapkę z kocią mordką. W końcu dała za wygraną, można wręcz powiedzieć, że poddała mu się. Szydełku oczywiście. W sierpniu minionego roku uznała, że to będzie jej sposób na życie. Napisała projekt. Jeden z 3300. Komisja uznała, że ma potencjał i wsparła pomysł finansowo. Tak naprawdę nie było innej możliwości, bo projekt był opatrzony solidnym biznesplanem opartym na badaniach rynku. I to nie na zasadzie pytania znajomych czy sąsiadów, ale przypadkowych ludzi. Na liście trzystu szczęśliwców z dofinansowaniem znalazła się na 206 miejscu. Śmieje się zresztą, że dwójka i szóstka towarzyszą je od urodzenia - mieszkała pod numerem 26, w szkolnym dzienniku miała 26. numer, na tablicach rejestracyjnych samochodu - podobnie. I jeszcze parę innych życiowych spraw też związanych jest z tymi cyframi. Zazwyczaj szczęśliwie.

Numerologia numerologią, ale w końcu szydełkuje firmowo jako Karla Art. - Na bransoletkę potrzeba dokładnie metr sześćdziesiąt kordonka, na naszyjnik - cztery i pół. Na całą długość trzeba nawlec koraliki. W najlepszym razie, jak się nic nie rozsypie, zajmuje to kilkadziesiąt minut - opowiada o technicznych szczegółach. Od razu też pokazuje. - Potem robi się klasyczny łańcuszek, tyle że do każdego oczka wplata się koralik - precyzuje ze śmiechem. - To naprawdę nie jest takie trudne - stwierdza. Mimo iż specjalnie dla potrzeb artykułu robi to powoli - żebym załapała, o co chodzi - wydaje mi się, że śmiga tym szydełkiem z prędkością światła. Tłumaczenia kolejnych kroków i tak nie rozumiem. Jedynie tyle, że cała sztuka sprowadza się do wbicia szydełka w odpowiednie miejsce i nawleczenia kolejnego koralika. Tak czy owak - Katarzynie należy się szacunek za precyzję i cierpliwość. - Jaka tam cierpliwość! Ja się przy tym relaksuję - zapewnia ze śmiechem. W sierpniu minionego roku założyła sklep Karla-art. - Mój księgowy mnie pochwalił - w grudniu wyszłam na zero - chwali się.

Zrobienie klasycznej bransoletki zajmuje jej około czterech godzin. Zrobienie kompletnej szydełkowej kolii - cały dzień albo i dłużej. Wszystko w zależności od wielkości i skomplikowania wzoru. Cała sztuka w tym bowiem, żeby koraliki nie wystawały tam, gdzie nie powinny, bransoletka czy naszyjnik były gładkie, układały się na ręce, dekolcie. Każdy komplet, który wychodzi spod jej ręki, jest niepowtarzalny. W zasadzie nie ma wielkiej szansy na dwa identyczne wzory. Największe wzięcie mają te w kolorze hematytu. Co więcej, w ten sam sposób można zrobić na przykład oryginalny pierścionek. Poza bransoletkami robi także frywolitki, czyli koronki, które "wyplata się" z cienkich nici za pomocą czółenka i specjalnej długiej igły.

Podstawowe elementy to słupki, węzły i pikotki, czyli malutkie, ozdobne wystające kółeczka. Oczywiście Katarzyna w dosyć skomplikowany sposób wplata w to wszystko... koraliki. Z nimi jest najtrudniej. Te dostępne w większości sklepów są rodem z Chin. Choć przyciągają oko niesamowitymi kolorami, to mają zasadniczą wadę - jedne są mniejsze, drugie większe, do szydełkowania się więc nie nadają. Równość to podstawa. Szuka więc po bazarach, w specjalistycznych sklepach, na internetowych licytacjach. Żmudne to, ale konieczne. Tym bardziej, że ma zlecenie na zaprojektowanie biżuterii do pracy dyplomowej przyszłej projektantki mody. Kolia musi być nadzwyczajna, bo będzie prezentowana na profesjonalnym pokazie mody.

Katarzyna potrafi zrobić coś z niczego, albo prawie niczego. Bo inaczej nazwać się tego nie da. Przykład? Nie ma problemu - naszyjnik z kolorowych spinaczy biurowych przyciąga oko w sklepowej witrynie. Z pewnością przeznaczony jest dla odważnej kobiety - jaskrawe kolory dosłownie miażdżą oko. - Najpierw robi się podstawę z 54 nawleczonych spinaczy, a potem dodaje kolejne - mówi jakby to była najprostsza rzecz na świecie. I jeszcze jedna ważna sprawa: tym, co potrafi, dzieli się bez większego kłopotu. - Mam kilkadziesiąt rodzajów koralików. Prowadzę warsztaty. Każdemu, kto chce może do mnie przyjść, pokażę, jak bez większych nakładów można zrobić sobie samemu czy to kolczyki, czy bransoletkę - poleca.

Prowadzi też warsztaty w szkołach. - Ktoś musi nauczyć dzieci, jak posługiwać się igłą, nitką czy szydełkiem - mówi. Uczy nie tylko, jak zrobić, ale i tego, jak nadać drugie życie. Bo wiadomo, że każda kobieta lubi błyszczeć. I często ma w szufladzie jakieś korale, jakieś naszyjniki, inne zawieszki od dawna nienoszone, bo albo się znudziły, albo przestały być modne, albo po prostu w jakiejś części się zniszczyły. Wystarczy wszystko pozbierać i zanieść do Karli, bo tak dla celów firmowych nazwała się Kasia. - Najpierw wypytam o to i owo - żeby poczuć, w czym kto się dobrze czuje. A potem? Potem to już rozcinam, nawlekam, przewlekam, mierzę, czasem pruję, żeby zacząć wszystko od nowa - opowiada. - Nie przestanę, zanim efekt nie będzie zadowalający - podkreśla. - To, co robię, musi się widocznie podobać, bo panie wracają do mnie z materiałem na kolejne przeobrażenia - dodaje.

Każdy, kto do niej przychodzi, jest traktowany po królewsku. Nawet ci, którzy czekając na autobus na pobliskim przystanku, wchodzą tylko po to, by się ogrzać. Cierpliwie tłumaczy wykonanie, częstuje gorącą czekoladą, pokazuje, czasem naprawia urwane zapięcie albo zbyt mocno szarpnięte korale. Przyjaciółmi stało się starsze małżeństwo, które trafiło do niej zupełnie przypadkowo. - Zaciekawiła ich reklama na chodniku i weszli. Od tej pory wracają systematycznie - opowiada. - Za każdym razem łaskocze mnie koło serca, jak pan kupuje swojej pani jakiś drobiazg, a robi to z młodzieńczą, pełną ciepła werwą - dodaje. I jeszcze na koniec: - Bo najważniejsze w życiu to mieć hobby. Bez tego nic by nie było!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska