Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jego biżuteria robi furorę w Europie

Halina Gajda
Halina Gajda
Matuesz Świątek z Bednarskiego od trzech lat podbija belgijski rynek jubilerski. W swojej Pracowni Menegrot tworzy niezwykłą biżuterię. Niedawno został poproszony o wisiorek z... zębem.

Pracownia jubilera? Jakaż to pracowania! Tyle co biurko, dwa metry na metr. Na nim kilkadziesiąt dłutek, rylców, frezów, pęset, pilniczków, czyścików i nie wiedzieć jeszcze czego. Do tego - ustrojstwa, nie większe niż pudełko po butach. I jakiś piecyk. Ponoć rozpala srebro do czerwoności...
- Raczej do płynności - prostuje Mateusz Świątek, po trochę geolog, mistrz jubilerstwa, miecznik, rysownik i... magazynier.

Niepozorny wygląd to tak naprawdę zmyłka, bo Mateusz od trzech lat podbija Antwerpię, europejską stolicę złotnictwa. Jest na najlepszej drodze do tego, by wykurzyć skostniałych już nieco belgijskich mistrzów. Wtedy, na profilu społecznościowym wpisze sobie: „jestem z Bednarskiego”.
- Jeśli się ktoś zapyta, gdzie to jest, odpowiem mu: koło Gorlic!

Zlecenie na wisiorek z zębem taty

Płynne srebro ma około tysiąca dwustu stopni Celsjusza. Żarzy się, mieni różnymi kolorami. Mateusz wlewa je do czegoś w rodzaju foremki. Może być w kształcie pręta, blaszki, nawet kostki.
- Jak już wystygnie, można je formować w zasadzie w dowolny sposób. Wszystko zależy od fantazji - mówi. - Czasem jest tak, że w pracy wpada mi do głowy jakiś pomysł. Wtedy na skrawkach papieru, gdziekolwiek tylko można, rysuję sobie, żeby nie zapomnieć - zdradza.

Bywa i tak, że z pomysłami przychodzą albo dzwonią ludzie. Propozycje miewają co najmniej zaskakujące.
- Ostatnio ktoś zapytał, czy potrafiłbym oprawić w srebro... ząb zmarłego bliskiego - opowiada.

Zleceniodawca tłumaczył się, że to ważna turecka tradycja, aby stale mieć przy sobie cząstkę bliskiego, który odszedł. Choć zaskoczony, uznał, że sprawa jest tak ważna, a jednocześnie intymna, że trzeba podjąć się zadania.
- Uprzedzam pytanie: nie, nie czułem wstrętu, biorąc do ręki ów ząb. Podszedłem do niego, jak do materiału, który trzeba obrobić - mówi szczerze. - Zapytałem tylko, kiedy został usunięty zmarłemu. Dowiedziałem się, że przed śmiercią. W normalnym, że tak powiem, trybie - uśmiecha się.

Obrabianie zęba nie było szczególnie trudne. Dokuczliwy był tylko zapach opiłowywanego, bo taki sam, jak u dentysty podczas borowania. A tego raczej nikt nie lubi. Koniec końców zaprojektował wisiorek w kształcie ósemki z dodatkowym trzecim brzuszkiem, w którym osadził oryginalną ozdobę. - Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie pokazać jego zdjęć na profilu społecznościowym pracowni, ale uznałem, że sprawa jest zbyt prywatna, by ją upubliczniać - przyznaje.

Obrączki zmienne jak nastrój kobiety

Przygody z jubilerstwem nie ma bynajmniej wpisanej w kod genetyczny. Jakoś tak się złożyło. Przez przypadek spotkał człowieka, już doświadczonego jubilera. Podglądnął go przy pracy. Studia na geologii były swoistym prztyczkiem: weź, chłopie, spróbuj jakoś wykorzystać te worki kamieni zwożonych z rozmaitych miejsc. Może zamiast zalegać w piwnicach, zaczną żyć w jakimś pierścionku, wisiorku, kolczyku czy nawet bransoletce.
- Pierwsze były obrączki - wspomina.

Do zadania podszedł ambitnie uznawszy, że stara japońska metoda mokumegane będzie najlepsza. Polega ona na składaniu, na podobieństwo warstw tortu, listków srebra i miedzi. Każdy ma 0,3 milimetra grubości. Takich warstw trzeba ułożyć około dwudziestu, czasem nawet więcej. Oczywiście, musi to być zrobione równo, bez zagnieceń, załamań. Nie lada to sztuka...

- Ale efekt warty jest poświęcenia - mówi zadowolony. - Taki „torcik” podgrzewa się o jeden-dwa stopnie mniej, niż wynosi temperatura topnienia dla najmiększego z metali - tłumaczy techniczne szczegóły. - Jak już ostygnie, to można go dowolnie obrabiać. Tajemnica tkwi w tym, że potem takie obrączki przybierają różne kolory, w zależności od temperatury ciała, humoru, tego, co się zjadło - od jasnego brązu, nawet po bakłażanowy.
- Jak by się im dobrze przyjrzeć, to za okrągłe nie są - śmieje się sam z siebie. - Jajka Faberge też nie od razu były dziełami sztuki - usprawiedliwia się.

Narzeczona, która nie wie, co będzie nosiła na palcu

Wyjątkowe mają być natomiast obrączki na jego własny ślub. Projekt ma ponoć w głowie. I nie zamierza się nim dzielić nawet z narzeczoną. Ta ma je zobaczyć dopiero podczas przysięgi małżeńskiej. Pewny siebie twierdzi, że gust wybranki zna na wylot.
- W końcu to ona jest pierwszym cenzorem moich prac - przyznaje szczerze.

Wspomnianej czasem udaje się „dobrać” do gotowej biżuterii. Paraduje w niej na imprezach, rodzinnych i przyjacielskich przyjęciach, z dumą obserwując zazdrosne spojrzenia kobiet: patrzcie, co mój facet potrafi!
- Może sobie obserwować. Drugiej w takich samych kolczykach czy bransoletce nie znajdzie - stwierdza Mateusz.

Bo w biżuterii nie tylko oprawa jest ważna. Jeszcze istotniejszy jest kamień. Mateusz błyskotek nie lubi, kryształy to nie jego bajka, ale wszelkie minerały, takie niemal wprost z natury, wręcz ubóstwia. Węglik krzemu, oprawiony w srebro kusi z daleka - surowa forma, idealna na długie łańcuszki, tak modne teraz.
- Znalazłem go podczas jakiejś studenckiej wyprawy - mówi jakby od niechcenia.

Zadowolenia z dzieła ukryć jednak nie zdołał.

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska