Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak sądecki zegar uratował miłość i życie Berty i Stefana

Marta Paluch
Berta Korenhman i Jan Dobrzański
Berta Korenhman i Jan Dobrzański archiwum
Poznali się podczas wojny. Ona - piękna Żydówka z nowosądeckiej herbaciarni. On - czeladnik u zegarmistrza. Ich miłość przetrwała Holokaust, czasy stalinowskie i trwała kilkadziesiąt lat. Cudem uniknęli śmierci. A potem żyli długo i szczęśliwie

Zębate koła obracają się z trzaskiem, skrzypią. Ogromne zębatki stukają o siebie nawzajem: klik! klik! Niżej, na kilkumetrowej przestrzeni jest wąskie przejście dla zegarmistrza, który codziennie musi nakręcać zegar na wieży nowosądeckiego ratusza. W tej ciasnej i głośnej klitce przez trzy miesiące ukrywała się młoda uciekinierka z getta, Berta Korenhman. Co dzień słyszała kroki gestapowców nad swoją głową.

Banalny początek

Ta historia, jak wiele historii miłosnych, zaczęła się banalnie. Stefan Mazur praktykował u zegarmistrza, Henryka Dobrzańskiego, przy ul. Jagiellońskiej. Po pracy chodził na herbatę do żydowskiej herbaciarni, niedaleko (nic w tym dziwnego - przed wojną co trzeci mieszkaniec Sącza był Żydem).

Za ladą stała ciemnowłosa dziewczyna, córka właściciela, Berta. Był 1940 rok, gestapowcy panoszyli się w mieście, ludzie byli wystraszeni i głodni.

A ci młodzi, jakby na przekór temu, zaczęli się spotykać. W Stefanie łatwo się było zakochać. Wysoki, szczupły, przystojny. Taka dobra twarz: gdy się uśmiechał, miał dołeczki, zupełnie jak dziewczyna.

Zaczął pomagać rodzinie Korenhmanów. Sporo ryzykował. Najpierw przynosił do getta chleb i inną żywność, który łatwiej było dostać po aryjskiej stronie. Cieszył się, że może im ulżyć.

Ale pierścień wokół dziewczyny powoli się zaciskał. W 1942 roku Niemcy zbudowali mur wokół getta.

- Stefan przychodził nadal, przerzucał przez ten mur bochenki chleba - wspominała Berta po wojnie (to jedyne jej spisane wspomnienie, dla Żydowskiego Instytutu Historycznego). - Oferowana przez Stefana życzliwość i to nie tylko mojej rodzinie, ale również znajomym i sąsiadom, powodowała, że darzyliśmy go wszyscy, a ja szczególnie, coraz większą sympatią - dodała.

Nie wiedzieli, że niedługo zacznie się piekło.

Dziewczyna w zegarze

W sierpniu 1942 roku zaczęły się przygotowania do likwidacji getta. Demoniczny szef gestapo w Sączu Heinrich Hamman wybierał tych, którzy jeszcze mogli pracować i tych do gazu. Transporty kolejowe wyjeżdżały do Bełżca od 23 sierpnia.

Stefan był przerażony: rodziców jego ukochanej wywieziono do obozu. Brat pojechał na roboty. Berta nadal była w getcie. Codziennie przerzucała przez mur kamień owinięty w papier z grypsem do Stefana. Chciała uciekać.

Berta siedziała w ciasnym pomieszczeniu, słysząc nad sobą kroki gestapowców. I krzyki mordowanych

Wtedy wpadł na pomysł, jak ją ratować.

Stefan czasem zastępował Henryka Dobrzańskiego, który codziennie nakręcał ratuszowy zegar. Stwierdził, że w pomieszczeniu z ogromnymi zębatkami ukochana przeczeka zagładę.

Podszedł wieczorem pod mur getta. Bertę podsadziła jej koleżanka, Hela Szancer. Pomagał im policjant, wziął za to grubą łapówkę.

Stefan ukrył swoją dziewczynę w zegarze.

Nowosądeczanie pamiętają, że sierpień był wtedy upalny. Stefan musiał więc codziennie zanosić ukochanej jedzenie i wodę. Co kilka dni musiał wynosić nieczystości - w ciasnym pomieszczeniu nie było toalety ani wody.

To był prawdziwy test ich miłości.

Stefan ryzykował. Gdy wnosił lub wynosił wiadro po stromej drabinie, musiał uważać, by nie natknąć się na gestapowców, którzy urzędowali w ratuszu. Mieli oni zwyczaj obserwować okolicę z balkonu powyżej pomieszczenia z mechanizmem zegara. Jak by im wytłumaczył zawartość wiadra?

Berta cały dzień słyszała ich kroki i głosy. Kiedy bała się, że wejdą do jej pomieszczenia, chowała się w niewielkiej drewnianej skrzyni pod zębatkami. Można tam było tylko leżeć. Ciasno, ale przynajmniej była niewidoczna. Mogła też słyszeć krzyki i strzały, gdy Niemcy likwidowali getto. Czy domyślała się, że jej koleżanki, rodzinę, Niemcy wysłali na śmierć? O czym myślała przez długie samotne dni, przez trzy miesiące, wsłuchana w chrzęst zębatek?

Nigdy o tym nie opowiadała.

Ryzyko

Stefan ryzykował nie tylko swoje życie, ale też życie rodziny swojego szefa, Henryka Dobrzańskiego.

Do zakładu zegarmistrzowskiego przychodzili gestapowcy - Dobrzański perfekcyjnie znał niemiecki. Mieli drogie, szwajcarskie zegarki. Eleganccy oficerowie. Choć bywało, że jednym susem taki oficer przesadził ladę i krzyczał: Gdzie ona jest, dawaj ją!

Chodziło o siostrę Henryka. Działała w partyzantce. I niby Henryka Dobrzańskiego ci gestapowcy cenili, ale dwa razy znalazł się na liście mieszkańców do rozstrzelania w odwecie za akcje podziemia. Do domu Dobrzańskich esesmani wpadali noc nie noc, często robili rewizje szukając siostry.

Więc kiedy Dobrzański dowiedział się o Bercie, zmartwiał. Wiedział, co mu grozi. Ale pomógł.

A zakochany w niej Stefan nie tylko codziennie nosił jej jedzenie, ale też wydostał z getta jej koleżankę Helę Szancer, kupił jej bilet i wsadził do pociągu. Jeździł też, sporo ryzykując, do brata swojej ukochanej, woził mu jedzenie, bo głód był straszny.

Hela nie zapomniała o Bercie. Znalazła rodzinę, która przechowała obie kobiety pod Tarnowem. Berta w nocy uciekła z ratusza i zamieszkały tam jako Polki, miały aryjskie papiery. Kiedy i tam zrobiło się gorąco, w 1943 r. Stefan wyjechał z ukochaną do Lwowa. Wydawało się, że spokojnie dotrwają do końca wojny...

- Jednak, tuż po przybyciu pociągiem do Lwowa, trafiliśmy na łapankę. Potem zostaliśmy wywiezieni na roboty do Niemiec, do miejscowości Leobschutz. Nikt nie wiedział, że Berta jest Żydówką. Pracowali przy wyrobie korpusów do bomb lotniczych. Mieszkali osobno, ale wiedzieli, że są w miarę bezpieczni.

Po wyzwoleniu wrócili do Polski, w 1945 roku wzięli ślub w Sosnowcu. Odwiedzili też Nowy Sącz... Okazało się, że po zniknięciu Stefana jego matka była maltretowana przez gestapo za kontakty z Żydami.

Nie chcieli tam jednak mieszkać. Wyjechali do Lublina, żyli tam kilkadziesiąt lat, byli szczęśliwi, dochowali się dzieci i wnuków. Stefan wysyłał Henrykowi Dobrzańskiemu kartki, pisał listy. Do końca życia był wdzięczny za to, co patron zrobił dla niego i Berty.

Nigdy potem nie przyjechali jednak do Nowego Sącza. Może to miejsce było dla niej zbyt traumatyczne? Nigdy nie kupiła sobie zegarka.

Dziś w nowosądeckim ratuszu nie ma nawet tabliczki po Bercie i Stefanie. Jest tylko napis, nabazgrany mazakiem przez jednego z gości - Żyda urodzonego w Nowym Sączu w 1943 roku: „Dziękujemy z całego serca (m.in. wszystkich żyjących Izraelitów) St. M. i rodzinie Dobrzańskiej za ocalenie życia B. K.”.

***
Jan Dobrzański, syn Henryka, który pomógł w ocaleniu Berty. W tym pomieszczeniu zegara w ratuszu Żydówka spędziła trzy miesiące. Potem uciekła z pracownikiem Dobrzańskiego, Stefanem Mazurem (oboje na małym zdjęciu). Byli szczęśliwym małżeństwem przez kilkadziesiąt lat.

***
Dobrzańscy
Rodzina zegarmistrzów z Nowego Sącza, która prowadzi warsztat nieprzerwanie od 1901 roku. Ich obowiązkiem jest codzienne nakręcanie i konserwacja zegara ratuszowego.
Podczas wojny Henryk Dobrzański pomógł w uratowaniu Berty Korenhman, która przez trzy miesiące w 1942 roku ukrywała się w pomieszczeniu mechanizmu zegarowego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska