Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak ratować dziecko, czyli religijna misja kelnera

Artur Drożdżak
W 1927 r. w całym Krakowie gruchnęła wieść, że Żydzi znowu porywają dzieci. To wystarczyło do zatrzymania Adolfa S., lat 41, żydowskiego kelnera z ul. św. Sebastiana 31.

Wszystko zaczęło się od tego, że 20 września 1927 r. o godzinie 10 zgłosił się do starszego posterunkowego woźny gminy izraelickiej Jan N. zamieszkały przy ul. Skawińskiej 2. Podał, że tego dnia rano przyniósł nieznany mu Izraelita do gminy dwoje niemowląt, to jest chłopczyka liczącego 11 miesięcy i dziewczynkę około 3 miesięcy. Po czym porzucił je w korytarzu domu, sam zaś zbiegł, pozostawiając dzieci bez żadnej opieki.

Przeprowadzone skrupulatnie dochodzenie wykazało, że niemowlęta przyniósł kelner Adolf S. Wcześniej prosił o taką przysługę Magdę L., dał jej nawet za fatygę 5 złotych. 41-letni Adolf S., niekarany, ojciec dwójki dzieci, został zatrzymany i przesłuchany. Do zarzuconego mu czynu przyznał się w zupełności, ale nie do winy.

Podał na swoje usprawiedliwienie, że faktycznie żydowskie dzieci zabrał ze Szpitala św. Ludwika z obawy, by nie poszły do żłobka, gdzie zostałyby natychmiast ochrzczone. Do tego nie mógł dopuścić. - Bo ja w chwilach wolnych od zajęć opiekuję się dziećmi żydowskimi w ten sposób, że obchodzę wszystkie szpitale i kliniki. Mam urzędowe zezwolenie, by uchronić takie dzieci od chrztu i oddania do żłobka. Zabieram je i oddaję przyzwoitym rodzinom żydowskim bądź do gminy żydowskiej, z której pochodzi matka danego dziecka - wyjaśniał mężczyzna.

Tak też było w tym konkretnym przypadku. - Otrzymałem niemowlęta ze Szpitala św. Ludwika od ordynującej tam lekarki Felicji S. i udałem się z nimi do gminy izraelickiej, żądając ich przyjęcia oraz umieszczenia w rękach żydowskich. Ponieważ urzędniczka w gminie oświadczyła, że nie posiadają żydowskich żłobków, ja wniosłem dzieci do korytarza tego domu, gdzie mieści się gmina, i potem tam zostawiłem w mieszkaniu dozorcy. Miał je przytrzymać, aż przyjedzie prezes gminy - dodał.

Dozorca i jego żona zaopiekowali się maleństwami, nakarmili je mlekiem z flaszki. Kelner musiał iść do pracy, więc zostawił przy dzieciach znajomą Magdę L. Nie przypuszczał, że pojawią się problemy.
Przedłożył pismo z kliniki chirurgicznej Uniwersytetu Jagiellońskiego datowane na 24 listopada 1924 r., z którego wynikało, że dyrekcja placówki pozwala Adolfowi S.na odwiedzanie chorych wyznania mojżeszowego przebywających w klinice i na odmawianie z nimi ostatnich modlitw.

Jako świadka w sprawie przesłuchano Magdę L., lat 70, która Adolfa S. znała od dawna. - Faktycznie, prosił mnie, bym pomogła mu zanieść dzieci do gminy, zostawił je na korytarzu i poszedł do biura. Dozorczyni zaprosiła mnie do mieszkania, bo dzieci zmarzły - zeznała. Potem z niemowlakami czekała na ławce na prezesa gminy żydowskiej, ale zamiast niego zjawił się posterunkowy. Policjant zabrał ją na komisariat, potem do żłobka przy ul. Koletek, tam dzieci zostawiła.

W grudniu 1927 r. odbył się proces Adolfa S., mężczyzna w dalszym ciągu nie poczuwał się do winy. W jego obronie stanęło spore grono, w tym Felicja S., lekarka ze Szpitala św. Łazarza. Krakowski sąd uniewinnił kelnera od zarzutu porzucenia dzieci. Przyjął, że działał w społecznie uzasadnionym interesie, zabierając niemowlaki ze szpitala. postarał się, by dzieci przekazać nowym opiekunom. Adolf S. dzięki religijnej misji uchronił dwa maleństwa od śmierci, ale chyba nie przed chrztem...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska