MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jak Czacza ucieka przed Haszyszem, czyli w malutkim raju Anny Dymnej

Katarzyna Janiszewska
Niewielki domek, wygodny i funkcjonalny. Zarazem jest twierdzą i azylem
Niewielki domek, wygodny i funkcjonalny. Zarazem jest twierdzą i azylem archiwum
Dom Anny Dymnej stoi na wysokiej, stromej górze i kiedy zimą napada śniegu trudno się do niego dostać. Kolejna trudność w dostaniu się do domu polega na tym, że aktorka nie chce tam wpuszczać mediów. To jej twierdza, azyl. Jedyna przestrzeń, która należy wyłącznie do niej. Ten dom na skraju Krakowa nie jest na pokaz. Anna Dymna ma tu swój świat, gdzie chodzi na bosaka, nieumalowana.

- Teraz jest taka moda, żeby zaglądać artystom do sypialni, do szafy - mówi Dymna. - A w mojej szafie to najczęściej Czacza siedzi. Bo jest już stara i ucieka przed Haszyszem.

Czacza to 16-letnia kotka, ruda, z nakrapianym pyszczkiem. A Haszysz to jej młodszy o cztery lata kolega, ma czarne futerko i co chwilę znosi do domu myszy.

- Czacza miała kryzys, kończyła się, nie chciała jeść. Ale jakoś ją odratowaliśmy. No i łazi takie kochane nieporadne futro. Dobrze mieć takiego kota, bo człowiek uczy się miłości do kogoś starego, niedołężnego. A moje koty zasługują na miłość. Są najlepszymi terapeutami na świecie. Wiedzą, czego mi potrzeba. Kiedy mi smutno, Haszysz potrafi się tak wydurniać, robi salta, fiflaki, że muszę się uśmiechnąć.

Ogród znaczy radość

Z każdego pokoju w domu jest wyjście do ogrodu. Ogród to największa radość aktorki. Są w nim krzewy lawendowe i pięknotka japońska. Jest lantanowiec, daglezja, świerki i modrzewie, które rosną jak szalone. Jest tulipanowiec, który zrzuca liście i zasypuje nimi cały ogród. Wiciokrzew pomorski, z niepozornymi kwiatuszkami, które pachną jak róże z liliami, posadziła pod sypialnią. Za pieniądze z filmu "Wiedźmin" miała sobie kupić szafę. Ale pomyślała: szafa może poczekać. I zrobiła oczko wodne. Włącza się pompę i przez ogród płynie strumyczek. Wystarczy zamknąć oczy i człowiekowi wydaje się, że jest w górach.

- Mam malusieńki domek i ogródek, ale wydaje mi się, że mieszkam w raju - opowiada Anna Dymna. - To mój mały dymny raj . Tu mi pachnie, tu mi szumi, przylatują dziesiątki ptaków, a nad oczkiem kołują motyle, ważki. Po płotach biegają wiewiórki. Jeże drażnią się z kotami. Dbam o to, aby cały rok coś kwitło. A to wielka sztuka. Ogród jest na skałach, i żeby coś wsadzić do ziemi, trzeba mieć duży kilof. Kręgosłup już mi pęka, ale staram się sadzić wszystko sama.

Pierwsze, co kupiła do nowego domu, to duży, dębowy stół. Wszystko się przy nim robi: je, rozmawia, pracuje. Aktorka lubi styl rustykalny, surowy, nie znosi szkła, aluminium.

Pokoje są niewielkie, i dlatego ściany ich są białe. Biel powiększa optycznie przestrzeń. W jednym pokoju jest sama poezja, setki książek. Stoi w nim wielka góralska skrzynia, a w niej scenariusze Salonów Poezji. Ten pokój jest nieogrzewany, bo zimą przechowuje się tu niektóre kwiaty z ogrodu.

Na zielonej kanapie

W salonie jest kominek. Zapalasz i robi się ciepło, przytulnie w domu. Na środku stoi pianino. Na ścianach obrazy, pamiątki. Ukochane miejsce: zielona, skórzana kanapa, niegdyś piękna, teraz obdrapana przez koty.

- Dom nie jest nowoczesny i nie jest na pokaz - opowiada aktorka. - Jest po prostu do życia, bardzo wygodny i funkcjonalny. Myślałam sobie, że w nowym domu będzie dużo miejsca. Ale człowiek obrasta w rzeczy. Przyzwyczajam się. Mam w szafie ubrania takie, że wiem, iż w nie nie wejdę, ale trzymam. Na wszelki wypadek. Najładniejsze oddałam podopiecznym w Radwanowicach.
Kiedyś zbierała małe, szklane zwierzątka, im mniejsze, tym lepiej. Od Katarzyny Figury dostała gołąbka, od Jana Englerta konika, od Doroty Pomykały krabika. Kiedyś to była cenna kolekcja, za komuny nie było takich rzeczy.

- A teraz chińszczyzna nas zalała i moja kolekcja ma wartość tylko sentymentalną - śmieje się Dymna.
Każdy swój dzień zaczyna od tego, że rozkłada na podłodze kocyk. Przez chory kręgosłup musi regularnie ćwiczyć. Haszysz siedzi wtedy na krześle, patrzy jak jego pani wymachuję rękami i nogami. Czasem ćwiczy z "obciążeniem", bo kot lubi powiesić się na nodze albo skoczyć delikatnie na plecy.

W domowym zaciszu aktorka lubi sprzątać, myć, prać, czyścić, grabić... czyścić buty. Gdy była mała tak się bawiła, że czyściła wszystkie buty - najpierw lewe. I te prawe były wściekłe. Mówiła: poczekajcie, cierpliwości. Tylko prasować nie lubi.
- Jest coś szlachetnego w pracy fizycznej - uważa. - Najchętniej wszystko bym robiła sama. Żebym tylko była silniejsza i żeby doba miała 40 godzin. Lubię jak jest czysto, ale lubię też mieć swój bałagan. Cały czas coś piszę, dostaję książki, przewalają się tysiące kartek, listów.

Nalewki pani Anny

Dużo czasu spędza w kuchni. Najbardziej lubi gotować z synem. Z przyjaciółką wymyślają wspaniałe chutneye do mięs. Robi też nalewki: malinówkę, jeżynówkę, wiśniówkę, dereniówkę, żurawinówkę i pigwówkę z własnego krzaczka. Na Brackiej kupuje piękne butelki, podpisuje je olejowymi pisakami i rozdaje znajomym.

W domu rodzinnym nigdy się nie przelewało. Tata był antykomunistą, więc nie było pieniędzy. Żyli oszczędnie. Sami robili przetwory, wekowali warzywa, owoce na zimę, nic się nie marnowało.

- Nauczyłam się od mojej mamy, że jeśli ma się jajko, trochę mąki i mleka, to już można robić bankiet - opowiada Anna Dymna. - Mama potrafiła zrobić coś z niczego.

Tata, inżynier lotnik, specjalista od metali lekkich, był złotą rączką. Zrobił tańczącą pralkę, która gdy wirowała, to chodziła powolutku po kuchni. I piekarnik - czasem kopnął, ale fantastycznie piekł. Mama się buntowała, bo w salonie na komódce często leżał piękny silnik. Mieli starego fiata i tata go w zimie remontował.

W dorosłym życiu poznała Wiesława Dymnego. Był taki sam jak tata, tylko był artystą. Rzeźbił, malował, pisał, murował ściany, robił piękne meble. W mieszkaniu przy ul. Zyblikiewicza mieli stół stolarski. I jak się szło przez przedpokój, to ścieżką między wiórami. Dziś w domu w Rząsce wisi zegar z kukułką, rzeźbiony przez Dymnego. Kukułka jest trochę nadpalona, bo większość mebli spłonęła w pożarze mieszkania.

Aniołki pełne radości

- Jak tata z Wiesiem razem coś konstruowali, to Wiesio rysował, a tata pytał: ale jakie fi? - śmieje się aktorka. - Ja byłam specjalistką od obróbki drewna. Skonstruowane już meble musiałam oszlifować. Jako dzieci patrzyliśmy na rodziców i uczyliśmy się. Taki stosunek do życia mi pozostał. Pewnie, że można wszystko kupić. Ale jaką to ma wartość? A teraz w domu lepimy aniołki i szopki z masy solnej na choinkę. Wiem, że ładniejsze można kupić, ale w tych jest więcej radości, która tak ważna w życiu!

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska