Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jacek Magdziński. Grał w Puszczy Niepołomice, teraz jest w Angoli

Tomasz Bochenek
Jacek Magdziński w otoczeniu fanów jego drużyny.
Jacek Magdziński w otoczeniu fanów jego drużyny. Fot. Archiwum
Minął czwarty miesiąc jak Jacek Magdziński znalazł się w Angoli. 28-letni piłkarz mieszka w Lobito, liczącym 160 tysięcy mieszkańców portowym mieście nad Atlantykiem. Europejczycy przyjeżdżają tu do pracy przy wydobyciu ropy naftowej. On zarabia na graniu w piłkę.

Nigdy chyba nie przestanie mnie zaskakiwać to, że kobiety noszą tu na głowie dosłownie wszystko. Faceci nie, żaden tego nie robi. A one? Rozumiem jeszcze jakiś karton, coś zwartego, ale związane luźno miotły?! Jak można znaleźć środek ciężkości, by nieść je na głowie, nie trzymając rękoma? To niesamowite.

Właśnie minął czwarty miesiąc pobytu Jacka Magdzińskiego w Angoli. 28-letni piłkarz mieszka w Lobito nad Atlantykiem.

- To mój najwyższy kontrakt w życiu - nie ukrywa zawodnik Academiki Lobito, drużyny występującej w angolskiej ekstraklasie - Giraboli.

Jako piłkarz zwiedził kawał Polski, grał także w Niemczech i Anglii, w sumie w 16 klubach. - Istotne w tej historii jest to, że w ubiegłym roku wiosną byłem piłkarzem Puszczy Niepołomice. Bo dzięki temu na mój trop wpadł niemiecki menedżer. Szukał zawodników, którzy rozwiązali umowy z klubami pierwszoligowymi - wyjaśnia.

Zanim przyjął ofertę, zrobił sporo, by dowiedzieć się, co czeka go w Angoli. To, że upał, zwłaszcza podczas naszej zimy, było oczywiste - w końcu miał lecieć do kraju położonego między równikiem a zwrotnikiem Koziorożca.

- Poprosiłem o spotkanie mojego wykładowcę ze studiów. Prowadzi zajęcia z geografii turystycznej, w Afryce był nie raz. Zachęcił mnie do wyjazdu. Najbardziej obawiałem się jednak chorób. Co do tego uspokoiła mnie koleżanka przyjaciela, która przebywała w tym regionie świata na misji jako ratownik medyczny - opowiada Magdziński. - I rzeczywiście, jest w porządku, trzeba tylko po prostu niezmiennie stosować się do pewnych zasad. To, przede wszystkim, spanie pod moskitierą, generalnie, wyczulenie na obecność komarów, które roznoszą malarię. Poza tym wody, która jest w kranie, nie pije się, nawet nie używa do płukania ust. Do picia jest tylko woda mineralna. No i nie pije się nigdy z naczynia po kimś, należy często myć ręce.

Idę szukać diamentów!
Polak przyleciał do Angoli w towarzystwie dwóch innych Europejczyków. Oni pod koniec marca zostali jednak przez Academikę odesłani. Magdziński też wtedy musiał szybko się spakować i polecieć do Warszawy. Po wizę pracowniczą.

- Kiedy na treningu rzuciłem hasło, że lecę do Europy, koledzy zrobili mi całą listę zakupów. Samych butów piłkarskich było jedenaście par, do tego telefony, perfumy. W Lobito trudno to zdobyć, a jak już jest, to drogie. Efekt był taki, że kiedy w Polsce pozałatwiałem wszystkie swoje sprawy, miałem jeden dzień na zorganizowanie tych butów. Dostarczono mi całe zamówienie, mimo że chłopaki z drużyny wybrali różne modele, kolory, numery. Buty wyjęliśmy z kartonów, no i poleciały do Afryki.

Jacek po powrocie do Angoli wziął udział w najdłuższej w swoim życiu podróży na mecz. Celem było Dundo, miasteczko na północy kraju, tuż przy granicy z Zairem.

- Nasza drużyna wyjechała z Lobito w czwartek rano. Droga do Luandy (stolicy Angoli - przyp.) wiedzie przez park narodowy, gdzie są spowalniacze do 20 km na godz. Wieczorem chłopaki dotarli do Luandy, tam spali, a o 6.30 w piątek zgarnęli mnie z lotniska. Już razem, polecieliśmy małym samolotem w dalszą podróż. Lądowaliśmy na jakimś polu, obok którego stał hangar. Była to ziemia pełna diamentów, o które, jak mówili koledzy, do niedawna toczyła się wojna.

Następnie był przejazd busem do Dundy, nocleg, w sobotę mecz, nocleg kolejny. W niedzielę rano - powrót. - Wyjechaliśmy z hotelu o 6.30. Samolot miał przylecieć o 10.30, ale odlecieliśmy dopiero o 18.30. Cały dzień spędziliśmy w tym hangarze, w którym nie było nawet gdzie usiąść. W pewnym momencie stwierdziłem - idę szukać diamentów. Chłopaki mi jednak odradzili. Bo jak są diamenty, to są i miny...

Wchodzisz do szatni, daj buziaka
Obfitująca w cenne surowce Angola do 1975 roku była portugalską kolonią. W Lobito tę przeszłość widać zwłaszcza na półwyspie - długim na 5 km, wszerz mieszczącym 3-4 budynki, ulicę i plażę. - Tam toczy się życie nocne, życie kulturalne, tam odbywa się karnawał. Są piękne domy, hotele, mieszkają tu najzamożniejsi - opowiada Magdziński.

Sam też nie może narzekać. Mieszka niedaleko centrum, w przyzwoitej dzielnicy. Razem z kolegą z drużyny, Portugalczykiem Marinho, zajmuje nieduży dom jednorodzinny. W domu obok mieszka z żoną ich trener, Turek. - Dwa razy dziennie dostajemy jedzenie z firmy cateringowej naszego prezesa. Do dziś nie wiem, czym jest jedna z potraw. W każdym razie schudłem tutaj zdecydowanie, nigdy nie miałem takiej sylwetki - mówi Jacek. Dodaje: - Rozsmakowałem się w maśle orzechowym, za to nie jem słodyczy, co w Polsce było nieosiągalne. Może to kwestia temperatury?

Przylot do Angoli był termicznym szokiem. W Polsce - lekki mróz, w Lobito - 40 stopni w palącym słońcu. I trening. - Niebagatelny wpływ na moje samopoczucie miały szczepionki, których przyjąłem w Polsce aż sześć. Organizm trafił do środowiska, w którym egzystują te wszystkie choroby, no i musiał się bronić. Ale teraz czuję się już normalnie, dobrze. Kiedy biegamy na treningach, zdarza się, że koledzy wołają na mnie, żebym zwolnił - uśmiecha się 28-latek. - Z ostatniego pobytu w Polsce przywiozłem sobie izotoniki. Wcześniej piłem samą wodę. Okazało się jednak, że po treningu nie trzeba być tak całkiem wyjętym z życia, należy tylko uzupełnić elektrolity.

Od miesiąca jest jedynym białym w drużynie. Na ulicach kibice go pozdrawiają, życzą kolejnych bramek (dotąd strzelił dwie). A relacje z partnerami z zespołu?

- Żartuję, że wszyscy jesteśmy tu czarni, bo traktują mnie już jak swojego. Kiedyś kolega wszedł do szatni, z nikim się nie przywitał, podszedł do swojej szafki. Uśmiechnąłem się, wstałem, mówię: "Jak to jest? Kiedy wchodzisz do rodziny, musisz dać wszystkim buziaki!". No i od tamtej pory przychodząc na trening zawsze wita się ze mną w ten sposób - śmieje się Magdziński.

Powódź u stóp wzgórza
Z trenerem porozumiewa się po niemiecku, ze współlokatorem po angielsku, coraz lepiej radzi sobie z portugalskim, którym mówią Angolczycy. Znajome, siostry kolegów podpytują ich o Jacka. - A ja, kurczę, nie mogę się przekonać do nawiązywania znajomości z miejscowymi dziewczynami. Myśl o tych chorobach, jakie tu krążą, cały czas mam w głowie... Poza tym naprawdę mam się czym zająć.

Będąc w Lobito, Magdziński kontynuuje studia magisterskie w Wyższej Szkole Gospodarki w Bydgoszczy, na kierunku zarządzanie sportem. – Kolokwia, zaliczenia są na platformie internetowej. Robię prezentacje, piszę eseje. W czerwcu, kiedy znów przylecę do Polski, chcę pozaliczać egzaminy. Jestem w stałym kontakcie z grupą - mówi. Swoją angolską przygodę relacjonuje na Facebooku oraz na blogu w popularnym piłkarskim portalu.

Academica Lobito zajmuje miejsce w środku tabeli. Klub przeżywał w tym roku ciężkie chwile po powodzi (w okolicy było około 70 ofiar śmiertelnych), zalane zostało boisko, zniszczeniu uległ stadionowy budynek. Piłkarze brali udział w usuwaniu szkód.

- Wsparcia udzieliło państwo oraz inne kluby. Na swoim stadionie uwielbiamy grać, to nasza twierdza, więc cieszyliśmy się, kiedy na niego wróciliśmy.

Estadio do Buraco niejednego już przytłoczył. Leży u stóp potężnego, ziemistego, surowego wzniesienia. W jego wyższych partiach stoją nieduże, krzywe domy. Bo najbiedniejsi w Lobito mieszkają właśnie na wzgórzach.

- Kiedy trenujemy, ze zbocza dzieciaki wołają zawodników po imieniu, chcą żeby im odmachać – opowiada Magdziński. - Na nasze mecze przychodzi po 12 tysięcy ludzi. Są wszędzie: na trybunach, za bramkami, na dachach i na górce oczywiście też. Kiedy zobaczyłem to za pierwszym razem, tak fajnie mi się zrobiło, że zacząłem głośno się śmiać. Uwielbiam grać, kiedy jest dużo ludzi, kiedy ta publika żyje. A na naszym stadionie jest magicznie.

Drogo jak w Szwajcarii
Polak miał już okazję grać – i strzelić bramkę - na nowoczesnym, mieszczącym 50 tysięcy ludzi stadionie narodowym w Luandzie. Szybki rozwój gospodarczy kraju jest najbardziej widoczny w stolicy. Pod względem cen Angola już śmiało może rywalizować ze Szwajcarią. - Za pizzę w restauracji w Luandzie zapłaciłem równowartość stu złotych. Lody magnum, które zjadam dwa razy w tygodniu, kosztują „dychę”. Drogo tu strasznie - przyznaje Jacek.

Po Lobito porusza się albo busem, albo czymś, co określa "tradycyjnym środkiem transportu". - Małe, niebieskie busy. Jeżdżą co chwilę, jak metro w Londynie. Wsiadasz, mówisz, gdzie chcesz wysiąść - i jedziesz. W korku ulicznym między pojazdami krążą sprzedawcy. Nie mówię nawet o jedzeniu czy drobnej elektronice, ale tam można kupić nawet szafkę do łazienki.

Zima zacznie się w czerwcu, w Lobito temperatura może spaść nawet poniżej 20 stopni. Kontrakt Polaka obowiązuje do października. Co potem? - Od samego początku mówię, że jeśli klub ze mną wytrzyma i mnie też będzie odpowiadać, to pewnie na tym się nie skończy.

POLECAMY: Jacek Magdziński - fan page na Facebooku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska