Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krakowski pomnikowy kicz

Marek Lubaś-Harny
Robert Szwedowski
W historii Kościół był mecenasem wielu wielkich i oryginalnych twórców, choćby Michała Anioła czy Rafaela. Niestety, Kościół polski w ostatnim czasie nie potrafi się zdobyć na dzieła wybitne. Historia sztuki już dziś ma z tym problem. Nie potępiajmy przy tym zbyt pochopnie samych artystów, oni działają na zamówienie - twierdzi prof. Jacek Purchla.

Panie Profesorze, Kraków znowu wzbogacił się o nowy pomnik, tym razem Ignacego Paderewskiego, który odsłonięto w Ogrodzie Strzeleckim. Mamy tych pomników coraz więcej, ale ilość nie chce przejść w jakość. Już przy okazji osłonięcia pomnika Mickiewicza narzekano, że paskudny
No, może nie paskudny, ale rzeczywiście bardzo akademicki, słabo pasujący do kontekstu, jakim jest ten wspaniały plac, i w dodatku już wówczas artystycznie spóźniony.

Poprawy nie widać do dziś. Czy Kraków ma jakiegoś pecha do pomników?
Paderewski w Ogrodzie Strzeleckim jest kontynuacją tego, co się w Krakowie zaczęło dawno, dawno temu. To wiek XIX był czasem, kiedy każdy szanujący się naród poprzez stawianie pomników budował swoją pamięć historyczną. Kraków, co warto przypomnieć, był wówczas jedynym dużym polskim miastem, w którym tę sztukę upamiętniania można było świadomie rozwijać, bo ani w carskiej Warszawie, ani w pruskim Poznaniu, ani nawet we Lwowie, stolicy Galicji, kosmopolitycznej metropolii, nie było do tego takiej atmosfery i warunków. Zaczęło się więc jeszcze w I połowie XIX wieku od sypania kopca Kościuszki, jako specyficznej formy pomnika, który miał być symbolem naszych wolnościowych marzeń i naszych niepodległościowych dążeń.

Kraków miał jakby patriotyczny obowiązek stawiania takich pomników, a nie innych?
Kraków na przełomie XIX i XX wieku pełnił funkcję duchowej stolicy narodu bez własnego państwa. Dlatego tak konsekwentnie realizowano w naszym mieście swoistą politykę historyczną, której narzędziem stały się pomniki bohaterów. Swoistym ukoronowaniem tego programu wprowadzania w przestrzeń miasta mitologii narodowej stało się odsłonięcie przed stu laty pomnika Grunwaldzkiego na placu Matejki. Nie przypadkiem też ten właśnie pomnik został zniszczony przez Niemców już jesienią 1939 roku. Hitlerowcy, którzy chcieli przekształcić Kraków w "starodawne niemieckie miasto", zaczęli od niszczenia symboli polskości, a więc naszych pomników: Jagiełły, Mickiewicza, Kościuszki.

Co po zakończeniu wojny znów nałożyło obowiązek odbudowy narodowych pamiątek?
Słusznie. Po drugiej wojnie światowej byliśmy przede wszystkim skoncentrowani na rekonstrukcji. Pomnik Mickiewicza powrócił na Rynek w roku 1955, a więc w stulecie śmierci wieszcza. Na początku lat 60. Kościuszko został przywrócony na Wawel, jako dar miasta Drezna. Wreszcie w roku 1976 odbudowano pomnik Grunwaldzki. Myślę, że jest on na swój sposób dziełem życia Mariana Koniecznego, który nie tylko rekonstruował pomnik Antoniego Wiwulskiego, ale też w twórczy sposób go zreinterepretował. Ta "polityka rekonstrukcyjna" petryfikowała przy tym coraz bardziej anachroniczną konwencję upamiętniania, której charakterystyczną cechą jest dosłowność.

W tamtym czasie powstawały jednak także gęsto pomniki nowej epoki.
To była swoista "jazda obowiązkowa". Po pierwsze, pomnik "Wyzwolicieli" w najbardziej prestiżowej części Plant tuż obok Barbakanu, co było swoistą prowokacją. Zwycięską Armię Czerwoną upamiętniał też pomnik Wdzięczności przy placu Inwalidów. W roku 1955 w Ogrodzie Strzeleckim na krótko usiedli na wspólnej ławeczce Lenin i Stalin. W końcu Lenin, już samotnie, pojawił się w alei Róż, a wjeżdżających do miasta od zachodu witał marszałek Koniew.

Tych pomników już nie ma, co świadczy, że znów jesteśmy w nowej epoce.
W nowej ideologicznie, ale jakby wciąż w starej formalnie. Okres PRL utrwalił, a nawet rozwinął, w rzeźbie pomnikowej manierę patetycznego realizmu. W tej kategorii krakowskie pomniki Lenina czy Koniewa uznać należy za wybitne przykłady. Choć po roku 1989 "były nie do uratowania", to boleję nad tym, że pozbyliśmy się ich tak łatwo, zamiast stworzyć w Krakowie ekspozycję rzeźby pomnikowej z "minionej epoki". "Szkoła leningradzka", której reprezentantem jest właśnie Marian Konieczny, odwoływała się do tradycji rzeźby XIX-wiecznej. I z tego nie wyzwoliliśmy się do dzisiaj, choć usunęliśmy Lenina i Koniewa.
Jak to?
Po roku 1989 realizujemy nową politykę historyczną, ale w starej manierze. Artystycznie dalej tkwimy w XIX wieku, pogrążając się z każdym rokiem coraz bardziej w epigoństwie.

Nie dostrzega Pan żadnych chlubnych wyjątków?
Jeśli chodzi o Kraków wieku XX, to ja widzę dwa na pewno udane pomniki. Pierwszy to pomnik Józefa Dietla dłuta Ksawerego Dunikowskiego. To jest, jeśli chodzi o rzeźbę pomnikową, dzieło, jakie w Krakowie nie ma sobie równych. Świetna, bo przemyślana, jest także jego lokalizacja. Znakomitym pomnikiem z czasów Polski Ludowej jest pomnik ofiar faszyzmu Witolda Cęckiewicza w Płaszowie, z motywem wyrwanych serc. Rzeźba przejmująca w wyrazie i świetna w syntezie, gdy chodzi o formę. Niestety, w ciągu ostatnich dwudziestu lat nie powstał w Krakowie pomnik, który by artystycznie mu dorównywał. Niewiele pomników próbuje przełamać dosłowność i figuratywność. Do pozytywnych wyjątków należy to, co zrobili architekci Lewicki i Łatak na placu Bohaterów Getta. Jest to próba poszukiwania takiego wyrazu artystycznego, który nie musi być dosłowny, ale jest czytelny w przekazie. Brakuje nam tego, co w wielu krajach świata jest oczywiste. Pomnik współcześnie jest przede wszystkim znakiem i metaforą. My tego nie tylko nie rozumiemy, lecz idziemy w dosłowność, a często w kicz, czego najlepszym przykładem są choćby liczne pomniki Jana Pawła II.

Może ludzie właśnie tego chcą?
Może, ale nie powinno być tak, że każdy stawia sobie, co chce i gdzie chce. Ze smutkiem stwierdzam, że w Krakowie odeszliśmy od zwyczaju ogłaszania konkursów, które rozpisywano przecież nawet w czasach Polski Ludowej. To była cywilizowana procedura, która zresztą ma swoją genezę w wieku XIX. Dodajmy, że przed ponad stu laty z inicjatywy radnego Wyspiańskiego powstała w Krakowie Komisja Artystyczna, która kontrolowała również wartość artystyczną i lokalizację pomników. Dzisiaj co chwila jesteśmy zaskakiwani. Brakuje spójnej polityki upamiętnienia, którą by prowadziło miasto. Zawiązują się samozwańcze komitety, które dążą za wszelką cenę do upamiętnienia swojego bohatera, często wymuszając na władzy lokalizację i zaskakując wszystkich formą. Takim klasycznym przykładem jest oczywiście pomnik Piotra Skargi na placu Marii Magdaleny, który stoi nadal bez uchwały rady miasta, czyli nielegalnie. Jest to rzeźba, która przy tym to miejsce degraduje w wymiarze estetycznym, przede wszystkim szpecąc widok na prawdziwy pomnik Skargi, czyli jego kościół - bazylikę Świętych Piotra i Pawła.

Każdy boi się odmówić, bo idea szlachetna?
No właśnie, jednak czy te pomniki rzeczywiście dobrze służą ideom, które chcieliby uczcić ich twórcy? Kolejny przykład to pomnik Józefa Piłsudskiego przy ul. Józefa Piłsudskiego. To jest nadgorliwość w upamiętnianiu. Po to na przedłużeniu tej ulicy już przed wojną usypano Marszałkowi kopiec, aby go unieśmiertelnić formą większego kalibru niż rzeźba z brązu. Zwłaszcza taka rzeźba. Po co stawiać coś, co w takim wydaniu, jakie widzimy, nie tylko degraduje miejską przestrzeń, ale w dodatku odbiera marszałkowi Piłsudskiemu wiele z jego wielkości?

Podobnie jest chyba ze wspomnianym przez Pana Janem Pawłem II, który chyba nie potrzebuje hołdów w postaci jarmarcznych figurek?
Cóż, Jan Paweł II jest w Polsce przedmiotem kultu, a kult rządzi się własnymi prawami. Tu się pojawia pytanie o mecenasa sztuki. W historii Kościół był mecenasem wielu wielkich i oryginalnych twórców, choćby Michała Anioła czy Rafaela. Niestety, Kościół polski w ostatnim czasie nie potrafi się zdobyć na dzieła wybitne. Historia sztuki już dziś ma z tym problem. Nie potępiajmy przy tym zbyt pochopnie samych artystów, oni działają na zamówienie. Chciałbym przypomnieć, że Gustaw Zemła, który ostatnio dał o sobie znać jako autor "prowizorycznego" pomnika papieża Jana Pawła II na Wawelu, w stanie wojennym stworzył wspaniały zespół rzeźbiarski w kościele w Mistrzejowicach. On mógłby być dzisiaj nie tylko obiektem kultu, lecz swoistą galerią rzeźby sakralnej końca XX wieku, której nie trzeba się wstydzić. Za kształt dzieła odpowiada nie tylko ten, kto je tworzy, ale także ten, kto zamawia i "konsumuje".

Z tego, co Pan mówi, wynika przykry wniosek, że w dziedzinie twórczości pomnikowej nie tylko nie idziemy naprzód, ale wręcz się cofamy. Artystycznie i mentalnie.
Bo może taka jest ta Polska Anno Domini 2010. Ambitne pomysły nie przebijają się. Mecenasi pomników tkwią mentalnie w XIX wieku, a więc w narracji Matejki i Sienkiewicza, a w wyborach estetycznych często wolą kicz niż ryzyko artystyczne. Tymczasem pomniki nie tylko mają służyć upamiętnieniu wydarzeń i bohaterów z przeszłości ale winny być też wizytówką nas samych. Tu i teraz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska