18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dzieci wciąż marzą o domu

Katarzyna Piotrowiak
Choć są muzułmanami, na święta spędzane w Polsce, przystrajają choinki. I jeśli mają za co, kupują prezenty
Choć są muzułmanami, na święta spędzane w Polsce, przystrajają choinki. I jeśli mają za co, kupują prezenty fot. Marzena Bugała
Czeczeńscy uchodźcy mają nadzieję, że mimo wszystko znajdą w Katowicach dom, choć gdyby mogli, na piechotę wróciliby do swojego kraju. Ale tam zostały tylko gruzy i Rosjanie, o których wolą zapomnieć - pisze Katarzyna Piotrowiak

Zura siada przy stole przykrytym białym obrusem. Patrzy na nas z uśmiechem i od raz zagaduje. - Dwie kobiety i mężczyzna przy jednym stole. A gdzie czaj i ciasto? - pyta rozbawiona, nie czekając na odpowiedź.

Czeczenka jest bardzo pogodna i rozmowna. Chętnie opowiada o sobie. - Dyplom artystyczny zrobiłam w 1980 roku. Wróciłam na trochę do swojego małego miasteczka, a potem pracowałam w Groznym. Niestety, praca w domu kultury trwała krótko, poszłam więc do fabryki radioodbiorników. W Groznym teraz ciężko żyć. Straciłam dom podczas bombardowania, mieszkałam więc kątem z synem i jego dziećmi u różnych ludzi, bez wody, elektryczności i gazu. Jedliśmy co popadnie. Przenosiliśmy się z jednej miejscowości do drugiej. Przyszedł w końcu taki moment, że zostaliśmy bez mieszkania, a ja nie miałam już siły, żeby wszystko zaczynać od nowa - opowiada spokojnie.

Co los przeznaczy

Zura ma syna i sześcioro wnucząt, a właściwie jednego wnuka i pięć wnuczek w wieku od roczku do dziesięciu lat. Od kilku miesięcy mieszkają w ośrodku dla cudzoziemców w Katowicach-Załężu, razem z 234 innymi muzułmańskimi pobratymcami, którzy przyjechali z Kaukazu.
- Nie było nic do jedzenia. Co było robić. Postanowiliśmy wyjechać całą rodziną. Nie wiem, co będzie dalej. Zrobimy co los nam przeznaczy, choć wolelibyśmy, aby nie wyrzucano nas z Katowic - mówi.
Polskę wybrali z wielu powodów. - Znam historię Polski, wiem, że też swoje przeszliście. Przyjechaliśmy do was, bo chcemy spokojnie żyć. Nie wiem co będzie dalej, czas pokaże - dodaje i zabiera się do wyjścia. Tłumaczy, że musi zajrzeć do przedszkola. Wstajemy od stołu, wraz z szefem ośrodka Mirosławem Kądziołkiem, który poznał niuanse języka rosyjskiego w wydaniu czeczeńskim i za każdym razem służy pomocą w takich rozmowach.

Ściana dziecięcych marzeń

Przedszkole zostało urządzone w jednym z pomieszczeń na pierwszym piętrze. Żółte wesołe ściany, wykładzina podłogowa, z sufitu zwisa mnóstwo girland zrobionych z gazet, jakimi dawniej dzieci polskie masowo przystrajały choinki. Czeczeńskie maluchy są ciekawe gości, trochę nieśmiałe. Jedne się bawią zabawkami, inne jeżdżą na plastikowych "quadach" albo malują farbami. Mała Theda robi wielkie kółka pędzlem po kartce. Obserwuje nas kątem oka. Zura chodzi wokół dzieci, żeby pokazać nam co namalowały.

Marcha wymarzyła sobie dom z czerwonymi lekko upiętymi firankami. Wokół domu rosną jabłonie z dziesiątkami maleńkich dojrzałych jabłek. W tle zielona łąka i potężne górskie szczyty.

Na ścianie czeczeńskiego przedszkola takich wizji jest znacznie więcej. Zura tłumaczy, że dzieci są zestresowane tym, co utraciły i tym, co zastały w nowym kraju. Każde z nich rysuje więc swój dom, najczęściej zrównany z ziemią w trakcie rosyjsko-czeczeńskiej wojny. Najczęściej są to jednak tylko wyobrażenia rodzinnych stron, bo wiele z tych dzieci nie widziało nigdy swoich domów.

Ścianę marzeń zdobią również obrazki przedstawiające stoły, wypełnione po brzegi słodkościami i owocami. Na jednym z nich jest tylko wielki tort. Jakieś starsze dziecko namalowało sielankową scenkę ze zwierzętami. Kot wyleguje się nad rzeczką, a koń odpoczywa w cieniu dwóch dorodnych drzew.

Tylko Mariam zrezygnowała z malowania pejzaży, jedzenia oraz zwierząt. Swoją Czeczenkę ubrała kolorowymi kredkami w długą suknię w kwiaty. Narysowała jej także długie sięgające za pas warkocze, które przyozdabia przezroczysty różowy welon.
- Dzieci ciągle rysują jabłka i domy. I pomyśleć, że za kilka lat jak podrosną ich rodiną będzie Polsza, a nie Czeczenia - mówi Zura.

Do Czeczenii daleko...

W ośrodku dla cudzoziemców w Katowicach dzieci stanowią połowę uchodźców. Pięćdziesiąt troje chodzi do szkoły, sześćdziesiąt jest w wieku przedszkolnym, a pięćdziesiąt dopiero przyjdzie na świat w najbliższych miesiącach.

Przymusu przedszkolnego nie ma. Jedne są pod opieką Zury, inne biegają po korytarzu z papierowymi samolotami, skaczą ze schodów, albo bawią się w chowanego. Język polski chłoną szybciej niż dorośli. Najczęściej mówią: dzień dobry, dziękuję, do widzenia... rolki.

- Gdyby tylko Rosjanie zostawili nas w spokoju, poszedłbym do Czeczenii choćby piechotą - komentuje Asłan, zwierzchnik rady starszych.

Do Czeczenii jest jednak daleko. Cztery dni jazdy pociągiem przez Terespol, Brześć i Moskwę. Na razie jednak strach wracać. Większość rozdała swój dorobek życiowy znajomym.

- Nic ze sobą nie wzięliśmy, poza tym co na grzbiecie oraz zapas pieluch dla maluchów. Podróż nie była na szczęście taka ciężka, nawzajem sobie pomagaliśmy, więc jakoś przetrwaliśmy z dziećmi tę jazdę - opowiada Zura. Do Polski przyjechała w tym roku. W pierwszym ośrodku w Podkowie Leśnej-Dębaku ona i jej rodzina spędzili trzy noce, w Kołbieli dwa miesiące. W Katowicach pojawili się latem. - Ciężko tak z dziećmi ciągle się przenosić. One źle to znoszą. Dlatego bardzo chcemy zostać w Katowicach - mówi Zura. Dorośli obecni w przedszkolu potakują głowami, a dzieci w milczeniu przysłuchują się naszym rozmowom.

Pogawędki przy herbacie

Katowicki ośrodek dla Czeczenów powstał w dawnym hotelu robotniczym. Każda rodzina ma do dyspozycji przynajmniej jeden pokój. O obecności domowników świadczy zawsze sterta zalegających przed wejściem butów, zwykle od kilku do kilkunastu par. Taki mają zwyczaj - zawsze ściągają buty. Jedna z Czeczenek raz nawet próbowała zzuć obuwie w klinice, w której się leczy.

Rodzinie Zury przyznano dwa pokoje. Jej syn mieszka z trójką maluchów, ona wzięła na siebie opiekę nad szkolnikami, czyli uczniami, którzy od września uczą się w Szkole Podstawowej nr 22.

- Wejdziecie na czaj? - pyta. Wchodzimy. Pokój jest niewielki, przedzielony szafą, ale bardzo przytulny, udekorowany łańcuchami z oczek, na szybach gwiazdki wycięte z papieru. Przy oknie jedno wielkie łóżko dla dzieci, obok na mniejszym śpi Zura. Po prawej stronie od wejścia stoi... malutka choinka. Za nią Mikołaj na baterie, który wydaje z siebie dźwięki kojarzące się nam z Bożym Narodzeniem.

- Macie choinki? - pytam zaskoczona.

- To jest jołka. Stroimy ją raz do roku - śmieje się Zura, zaskoczona, że się dziwię.

- A prezenty też sobie dajecie? - ciągnę dalej.

- Jeśli u nas są pieniądze, to są i podarki - wyjaśnia.

W chwili, gdy Zura serwuje nam herbatę z miodem i cytryną, do pokoju wchodzi Łacha z synami. Zura częstuje, czym chata bogata. Chleb kroi malutkim nożykiem. Na razie nie zamienia go na inny, bo przyjechał z nią z Czeczenii.

- My bardzo lubimy gości - wyjaśnia. Z szafy wyjmuje przyozdobiony kwiatami album ze zdjęciami rodziny. Na wszystkich fotografiach uśmiechnięte buzie, zielona trawa, kolorowe sukienki i mnóstwo dzieci.

Obok stołu na niewielkiej szafce stoi jeszcze jedna fotografia. Zura chwyta ją z honorowego miejsca. - To moja mama - tłumaczy.

Dawniej Zura sporo rysowała. Mówi, że miała do tego talent, zupełnie jak do tańca. - Ale oczy już nie te - mówi, zdejmując ze ściany rysunek pary ubranej w narodowe czeczeńskie stroje .

Łacha obserwuje wszystko ze spokojem. W końcu nie wytrzymuje i pyta: - My "gawarim pa ruski", ale nie przepadamy za tym językiem - wyjaśnia.

Kiedy do pokoju wpadają dzieciaki, rozmawiają po czeczeńsku. W szkołach czeczeńskich uczyli się angielskiego i niemieckiego. Teraz przyszło im się uczyć języka polskiego, podczas dodatkowych godzin lekcyjnych.

Drzewo wskaże Mekkę

Kiedy wychodzimy od Zury rozlega się głos mułły nawołującego do modlitwy. Parę godzin wcześniej Asłan wyjaśniał, że z ustaleniem kierunku Mekki nie mieli żadnych problemów.

- Mekka jest tam - Asłan wskazał szybko pewną ręką kierunek, siedząc w sekretariacie ośrodka. Jego ręka dotknęła ściany, przeszywając budynek na skos, mniej więcej w kierunku katowickiej archikatedry.

- Mamy kompas, ale i bez niego bym sobie poradził, bardzo dobrze znam geografię, poza tym kierunek można ustalić obserwując słońce i drzewa - wyjaśnia z powagą.

O tym, że w ośrodku mieszkają czeczeńscy muzułmanie, świadczą tylko niektóre zewnętrzne elementy stroju. Chustki na głowach kobiet, długie spódnice.

- Wydaje mi się, że przyjechali z Rumunii - przyznał jeden z mieszkańców Katowic, gdy mijaliśmy jedną z kobiet na ulicy.

- To Czeczeni. Mój syn chodzi z ich dziećmi do szkoły - wtrącił inny.

Za parę dni będą obchodzić Nowy Rok Muzułmański. 29 grudnia 2008 roku według kalendarza muzułmańskiego będzie datą 1 Muharram 1430.

- Po prostu spotkamy się ze sobą. Będziemy się modlić. Napijemy się soku, powspominamy dawne normalne czasy, czyli jak to było, zanim 14 lat temu zaczęła się u nas wojna - opowiadają.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikzachodni.pl Dziennik Zachodni