MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Depresja mistrzyni. Najtrudniejszy bieg Justyny Kowalczyk

Katarzyna Janiszewska
Justyna Kowalczyk. Twarda góralka. Wojowniczka. Nigdy się nie poddaje. Spontaniczna, szczera do bólu. Mówi, co myśli, często w ostrych słowach. Walczy o swoje do upadłego. Pyskata, zadziorna. Justyna na mecie, na okładce magazynów, w telewizyjnej reklamie jest zawsze wesoła i uśmiechnięta. Więc najpewniej szczęśliwa. No bo przecież ma wszystko: pieniądze, sławę, sukcesy, ludzie ją podziwiają.

Czytaj także: Justyna Kowalczyk ma depresję. "To wszystko nie jest takie proste"

- Od ponad roku mam zdiagnozowane stany depresyjne - wyznaje nieoczekiwanie "Gazecie Wyborczej". - Od ponad półtora roku walczę z bezsennością. Może by się zebrało kilkadziesiąt nocy, które w tym czasie normalnie przespałam. Walczę ze swoim organizmem, z ciągłymi nudnościami, zasłabnięciami, gorączkami po 40 stopni, lękami. Z problemami, które mi się wcześniej nie zdarzały. W pewnym momencie byle posiłek bywał wystarczającym powodem do wymiotowania. (...)

I dalej: -Bywały dni, gdy jedynym moim widokiem był sufit w pokoju. Gdy nie miałam siły ani chęci wstać z łóżka, a jedynym pytaniem było: po co?

Ogromna presja i odpowiedzialność

Depresja to bezwład, beznadzieja. Sączy się powoli, ogarnia całe ciało, paraliżuje. To poczucie niemożności, braku chęci do czegokolwiek, które może dosięgnąć każdego. Nawet tych z pozoru szczęśliwych, zrealizowanych, mających udane życie. A sportowiec nie różni się od innych. Jak każdy człowiek ma pewną odporność. Może trochę większą. Ale podlega też większym obciążeniom. I gdy te granice zostają przekroczone, system nerwowy nie wytrzymuje.

- Justyna zawsze podkreślała, że ma zobowiązania wobec ludzi, którzy z nią pracują, wobec fanów, którzy w nią wierzą - mówi Marzanna Herzig, psycholog sportu, trener umiejętności psychicznych w sporcie. - Czuła na sobie ogromną odpowiedzialność, presję. Do tego dochodziła ciągła rywalizacja, zainteresowanie mediów, życie na świeczniku.

Poczucie szczęścia to indywidualna sprawa. Patrząc z boku może się nam wydawać, że ktoś ma wszystko. Ale nie siedzimy w jego skórze, nie wiemy, co dla niego jest ważne.

Straciłam swoje Dzieciątko
Wszystko zaczęło się od wyznania na Facebooku: "Rok temu straciłam swoje Dzieciatko" - napisała Justyna. Ludzie nie od razu uwierzyli. No jak? Ona? Przecież byłoby o tym głośno. Nie, to niemożliwe. Zaczęły się spekulacje. Że może chodzi o pieska?

- Napisałam najprostszymi słowami na świecie: straciłam Dzieciątko. Tak, żeby nie było żadnych wątpliwości. Nie wiem, jak można było pomyśleć, że chodziło o psa. (...) - mówi Justyna. - Tak, byłam w ciąży, poroniłam rok temu w maju, na obozie treningowym. Na samym początku obozu. Właśnie wtedy, gdy się szykowałam do wyprostowania swoich ścieżek. Wiadomo, że gdybym donosiła tę ciążę, dość zaawansowaną, nie wystartowałabym w Soczi. Miałam już w planie inne życie, przynajmniej na najbliższy rok.

Ale to nie wszystko. Jest coś jeszcze. O tym Kowalczyk nie mówi wprost. Można się tylko domyślać, że w grę wchodził mężczyzna. Między wierszami Justyna przyznaje, że chodzi o uczucie. O to, że poukładane życie osobiste jej nie dogania. Że trzy ostatnie lata jej życia były kłamstwem. A teraz "drzwi się zupełnie nieoczekiwanie zatrzasnęły, most spalił w bardzo niefortunnych i niezrozumiałych okolicznościach".

- Justyna nie jest typem depresyjnym - ocenia dr Maciej Szaszkiewicz, znany psycholog z Krakowa. - Pełna energii, uśmiechnięta, często wpadała w stany euforyczne. W jej postawie sportowej widać skrajną niezależność. Nie podporządkowuje się nakazom. Kłóciła się z trenerami, robiła po swojemu. I zwykle wygrywała na swoim uporze. W jej przypadku depresja pojawiła się w odpowiedzi na ciężkie przeżycia. Za dużo zwaliło się na jej głowę naraz.

Sport jest sprawiedliwy. Życie nie...
Stany depresyjne ciągle się pogłębiały. Ale próby farmakologicznego leczenia nie przynosiły rezultatów. Justyna bardzo słabo reagowała na lekarstwa: kończyło się jeszcze większymi nudnościami, trzęsawkami, lękami.

- Sportowcowi nie przyznaje się prawa do takiej słabości - ubolewa Justyna w wywiadzie. - A przecież żeby zmusić swoje ciało do rygorów wyczynowego sportu, trzeba być trochę szaleńcem. I bardzo wrażliwą osobą. Sport jest najczęściej sprawiedliwy. Jeśli mu wiele poświęcisz, mniej więcej tyle samo dostaniesz w zamian. W życiu możesz poświęcić wszystko i nie otrzymać nic. To jest dla sportowca rzecz po prostu niezrozumiała.

Mimo ciężkiej depresji udawało się jej mobilizować. Ambitna. Wynik zawsze był dla niej na pierwszym miejscu. Na olimpiadzie w Soczi Justyna zdobyła złoty medal. Wystartowała mimo pękniętej kości. Trenowała, startowała w zawodach. W sporcie nadal była niepokonana. Ale prawdziwą walkę toczyła w sobie.

- Sport to jej narkotyk - tłumaczy dr Szaszkiewicz. - W tej sprawie mogła wszystko zrobić. Dlatego się mobilizowała. Traktowała treningi, wysiłek fizyczny jako sposób odreagowania ponurych nastrojów. Cały czas żyła na pełnych obrotach, zawsze tak robiła.

Ona chciała dać z siebie więcej. Odpuści, ale później. Sama opowiadała, że w domu nie było możliwości, żeby nie wstać rano i nie iść biegać. To był organiczny przymus. To rządziło jej życiem.

Dr Szaszkiewicz dodaje: - Człowiek, kiedy dąży do jakiegoś celu, odstawia na bok wszystkie inne przeżycia, doświadczenia. Sportowcy są w tym mistrzami. Żyją w ciągłym napędzie emocjonalnym, euforycznym. Treningami pobudzają swoją motywację do sukcesu. Ale zawsze jest coś za coś. Kiedy człowiek staje na szczycie - a w przypadku Justyny niewiele już było na horyzoncie do zdobycia - ogarnia go lekki smutek, euforia się ulatnia.

To jak po zdanym egzaminie. Jesteśmy zadowoleni, ale zaraz czujemy, jakby uszło z nas powietrze. U gigantów, jak Justyna Kowalczyk, to wszystko też jest, tylko na większą skalę: większa motywacja, większe poświęcenie, większe konsekwencje psychiczne.

Nie chciała nikogo zawieść

Jako sportowiec Kowalczyk przywykła do walki. Długo sama radziła sobie z problemami, starała się nikogo nie angażować, bo miała przekonanie, że tak trzeba. Otoczenie mogło niczego nie zauważyć, bo sygnały były słabe, bo składano je na karb fizycznego zmęczenia, jej niełatwego charakteru.

Na obozach Justyna zawsze mieszkała sama. Może w pokoju dawała upust emocjom? A później zbierała siły, by wyjść na posiłek, na trening. Niczego nie dawała po sobie poznać.

- Justyna nigdy nie ujawniała faktów ze swojego życia prywatnego - zauważa psycholog Marzanna Herzig. - Najmocniejsze wypowiedzi, najbardziej kategoryczne padały z jej ust dopiero, kiedy czuła, że jest pod ścianą i nie wiedziała, jak się bronić.
W końcu postanowiła o wszystkim opowiedzieć. Coraz trudniej przychodziło jej ukrywanie się. Coraz trudniej było kłamać, dlaczego nie przyjmuje większości zaproszeń, dlaczego boi się iść do tłumów, dlaczego zemdlała niedawno podczas maratonu.
Te wywiady w kolorowych pismach, gdzie mówiła, że jest szczęśliwa, że ma plany, to była jej strategia walki.

Starała się przekonać samą siebie, że wszystko jest w porządku, że to tylko przejściowe trudności, z którymi sobie poradzi. Że to się może przydarzyć każdemu.

- Wie, jak ludzie ją postrzegają: Justyna to ikona niezłomności, walki, pokonywania przeszkód - dodaje Herzig. - Wszyscy oczekują od niej, że będzie zwyciężać, że się nie podda. Więc chciała ten wizerunek utrzymać, by nikogo nie zawieść.

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail.
Zapisz się do newslettera!

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i
Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska