Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dajmy każdemu Polakowi tysiąc złotych miesięcznie

Maria Mazurek
Zlikwidujmy inne ulgi, a zamiast tego dajmy każdemu Polakowi po tysiąc zł miesięcznie. To nie utopia, stać nas na to - twierdzi Jan Sowa. Rozmawia Maria Mazurek

W wielu wywiadach przekonujesz, że każdy Polak i Polka, bez względu na dochody, powinien otrzymywać od państwa co miesiąc „wypłatę”, na przykład tysiąc złotych.
To się nazywa dochód bazowy, dochód gwarantowany lub minimalny dochód gwarantowany. Chodzi o świadczenie, które jest wypłacane każdemu i każdej, niezależnie od sytuacji materialnej i życiowej.

Nawet dzieciom?
Ekonomiści z Uniwersytetu w Barcelonie dokonali konkretnej symulacji, jak wyglądałoby to w warunkach hiszpańskich. Obliczyli, że tam mogłoby to być 750 euro miesięcznie dla pierwszej osoby dorosłej w gospodarstwie domowym, 50 proc. tej kwoty dla każdej kolejnej, a 20-30 proc. dla dzieci. U nas takich obliczeń nie ma, ale mogłoby to być, powiedzmy, te tysiąc złotych. I ta kwota, wypłacana dla każdego Polaka i każdej Polki, niezależnie od tego, czy są bezrobotni, czy są milionerami, zastępowałaby wszystkie płatności typu zasiłki dla bezrobotnych, ulgi podatkowe, dla dzieci, na internet, dopłaty do kredytów, które i tak trafiają do klasy średniej. Dopłaty do kredytów są zresztą świetnym przykładem. Komu je dajemy? Tym, którzy już mają zdolność kredytową. Nie inwestujemy w mieszkania komunalne, w których mogłyby mieszkać te osoby, których nie stać na kredyt. W momencie kiedy wprowadzilibyśmy dochód gwarantowany, biedniejsze 60 proc. populacji by zyskało, a bogatsze 40 proc. straciło. Czyli to byłby transfer od bogatszych do biedniejszych, wyrównujący szanse społeczne.

Utopia. Żadna utopia. Gdyby zlikwidować wszystkie ulgi i świadczenia, państwo byłoby na to stać. I to bez zasadniczych zmian w systemie podatkowym. To jest do policzenia. W Hiszpanii policzyli to ekonomiści, profesorowie, a nie ideologowie.

Czemu w takim razie po prostu nie obniżyć podatków dla biedniejszych? Takie pomysły też były. Milton Friedman, ekonomista, do którego chętnie odwołują się neoliberałowie typu Leszek Balcerowicz, proponował podatki ujemne. Czyli jeśli twoje dochody w danym roku nie osiągnęły określonego poziomu, to państwo ci daje pieniądze. Ale jeśli będziemy wyrównywać społeczeństwo w obrębie systemu podatkowego, to dochód wciąż będzie uzależniony od pracy. Nie masz dochodów, to nie płacisz podatków i nic nie zyskujesz. A minimalny dochód byłby bezwarunkowy, stabilny. Wprowadzenie go likwidowałoby gigantyczne koszty administracyjne obsługi tych świadczeń, które teraz mamy - MOPS-y i tak dalej. Kolejna sprawa - to system, którego nie da się nadużywać. Nie byłoby problemu, że ktoś wyłudza świadczenia, do którego nie ma prawa, bo każdy by miał prawo do minimalnego dochodu.

A w Polsce kombinować uwielbiamy. Oczywiście, do niedawna mieliśmy rekordowy odsetek rencistów. A kto z nas nie widział, jak z wypasionego SUV-a wysiada wysportowany biznesmen, a na szybie jest znaczek, że to inwalida? Niby każdy konkretny przypadek można jakoś uzasadnić, ale na poziomie ogólnym wiemy, o co chodzi i jak to się załatwia: masz lekarza w rodzinie, znajomego, dajesz w łapę. Nasz system premiuje oszustwo. Opłaca się kombinować. A to powinno być zorganizowane tak, by osoby nieuczciwe nie miały większych możliwości niż uczciwe. I to da się załatwić. Nie powinniśmy żyć w rzeczywistości, która nas prowokuje do oszustw. A system, który proponuję, stworzyłby podstawy do godnej egzystencji każdego i każdej, po to, żeby on czy ona mogła zwiększać też swoją zdolność zarobkową. Pilotażowe eksperymenty w Indiach pokazują, że dużo osób wykorzystuje te pieniądze, by kupić sobie narzędzia do znalezienia pracy. Na przykład telefon komórkowy - nie po to, żeby grać w węża, ale dzwonić w sprawie ofert o pracę. Uczestniczyć w społeczeństwie. Bo bezrobocie, bieda, jest też wykluczeniem ze społeczeństwa, a za nim idą problemy fizyczne, medyczne, psychiczne i z tym wiąże się przestępczość. To wszystko oznacza koszty dla budżetu: tych ludzi trzeba leczyć albo zamykać w więzieniach. Tym gwarantowanym dochodem zniechęcilibyśmy ludzi do popełnienia przestępstw - drobnych kradzieży, włamań, wymuszeń, napadów. A tym samym zmniejszylibyśmy koszty obsługi tych przestępstw: policji, sądów, więzień. Lepiej dać komuś tysiąc złotych, żeby nie kradł w sklepie, niż później go w tym więzieniu za dwa tysiące miesięcznie utrzymywać.

Wierzysz, że można zmienić mentalność ludzi przez to, że da się im tysiąc złotych? Że wtedy Polacy przestaną kombinować, kraść?
Tak myślę. Bo mentalność nie jest esencją, która jest dana raz na zawsze. To nie przypadek, że największa przestępczość jest wśród ludzi biednych. To nie jest tak, że ci ludzie są źli, bo są źli. Biedni są bardziej zdesperowani i bardziej zmotywowani, żeby kraść. Likwidując grupę ludzi uwięzionych w biedzie, zwiększamy komfort codziennego funkcjonowania każdego z nas. Są miejsca na świecie, gdzie ludzie nie zamykają swoich domów i są miejsca, gdzie ludzie boją się zostawić na noc rower na ulicy, nawet przypięty. Społeczeństwa, które są równe, są zarazem tymi bezpieczniejszymi. Ludzie sobie bardziej ufają. To nie wynika z genów, czegoś, czego nie da się zmienić. Najlepszym przykładem wpływu sytuacji na zachowania jest eksperyment więzienny Philipa Zimbardo. W podziemiach uniwersytetu zaaranżował więzienie. Wziął studentów psychologii pierwszego roku, podzielił losowo na dwie grupy: więźniów i strażników. Zaczęli odgrywać te role. Po kilku dniach eksperyment musiał zostać przerwany, bo „strażnicy” znęcali się nad „więźniami”. Więźniowie, ofiary przemocy, zaczęli mieć problemy psychiczne i fizyczne objawy stresu. Ten eksperyment stał się głośny, bo świetnie pokazuje, że to, co nazywamy złem, nie jest efektem dyspozycji psychicznych, ale sytuacji społecznej. Zło bierze się ze złej struktury świata, w którym żyjemy. Oczywiście, zachowania agresywne będą się pojawiać zawsze. Agresywność jest częścią natury ludzkiej. Jednak pewien sposób organizacji społeczeństwa sprzyja im bardziej niż inny.

Casus nazistów. Właśnie. Rudolf Hess, komendant najstraszliwszego więzienia w historii - obozu Auschwitz, morderca, w domu słuchał Bacha, podlewał rośliny, rozczulał się nad dziećmi. To zresztą niesamowite, jak Niemcy przeszli na poziomie politycznym od stosunkowo dobrze działającej demokracji, do skrajnej dyktatury i z powrotem do demokracji. Na przestrzeni kilku dekad. To byli ci sami ludzie w dużej mierze.

John Maynard Keynes, świetny ekonomista, który był jednym z negocjatorów traktatu wersalskiego, po zakończeniu I wojny światowej, ostrzegał: Jeśli Niemców podda się takiej opresji ekonomicznej, zmuszając ich do płacenia gigantycznych reparacji wojennych, odbije się to ogromnie na ich przemyśle i sytuacji materialnej, a oni tego nie wytrzymają, skończy się to jakąś inną tragedią - wojną, ludobójstwem. I stało się dokładnie tak jak powiedział. Do tego oczywiście doszły skutki krachu ekonomicznego z 1929 roku. Ci sami ludzie po drugiej wojnie światowej dostali plan Marshalla, świetny socjal, możliwości rozwojowe i nagle stali się otwartym, gościnnym społeczeństwem, o niskim stopniu militaryzacji, które nie dokonało w powojennej Europie żadnej agresji, które rozliczyło się ze swoją historią, gdzie nazizm jest trzymany pod butem. Nie tylko Niemiec zresztą to dotyczy.

Dr hab. Jan Sowa: Polacy kombinują. Kto z nas nie widział, jak z wypasionego SUV-a wysiada wysportowany biznesmen, a na szybie jest znaczek, że to inwalida?

Dalej mam wątpliwości, czy ekonomicznie dochód minimalny byłby możliwy.
To już wymaga modelowania ekonomicznego, programów pilotażowych, sprawdzenia. Warto dodać, że dochód minimalny oznaczałby zwiększenie popytu wewnętrznego, a więc polepszyłby koniunkturę gospodarczą. Nie mówię, że wszystko jest możliwe i każdy może mieć 10 tysięcy miesięcznie i bimbać na wszystko. Ale wystarczy sprawdzić, policzyć.

Skoro to takie proste, dlaczego nikt w Ministerstwie Finansów jeszcze tego nie policzył?Bardzo dobre pytanie. A wiesz, że ekonomiści - a konkretnie Polak, Michał Kalecki - udowodnili, że finansowo możliwa jest gwarancja pełnego zatrudnienia, na etat, dla każdego? Powody, dla których tego nie robimy, nie są ekonomiczne, ale polityczne. Władza woli, żebyśmy bali się bezrobocia. Leszek Balcerowicz stwierdził kiedyś, że bezrobocie powinno być jeszcze bardziej dotkliwe, żeby ludzie mieli większą motywację do pracy. Jesteśmy zdominowani przez paradygmat myślenia neoliberalnego, który uważa, że jedyną skuteczną motywacją jest kij, opresja: musisz się bać, musisz tyrać. Ale to wizja bardzo głupia antropologicznie i psychologicznie - można bez problemu wykazać, że zysk pieniężny wcale nie jest jedyną czy najmocniejszą motywacją ludzi. Owszem, mnóstwo jest takich, którzy gdyby nie musieli, nie pracowaliby. Ale może stać nas po tylu wiekach rozwoju gospodarczego i cywilizacyjnego, aby tej mniejszości ten luksus dać? Bo dla większości praca i tak nie jest tylko sposobem na zarobienie pieniędzy, ale na integrację społeczeństwa. To praca uczłowieczyła małpę. Gdyby mi nie płacono, i tak bym pracował.

Czyli, reasumując: kapitalizm to zły system?
Fatalny.

Socjalizm? Nie jestem neobolszewikiem i nie uważam, że PRL był dobrym ustrojem. Tylko pozornie oparty był na równości. Nie zgadzam się też z demonizowaniem PRL. Ogólnie mało jest rzeczowego obrachunku z tą epoką. Nie jestem natomiast socjalistą, bo nie chcę własności prywatnej przeciwstawiać państwa, ale coś innego.

Nie kapitalizm, nie socjalizm. Czyli co?Ustrój dobra wspólnego. Użyty w tytule mojej książki termin „rzeczpospolita” do tego odsyła: „rzecz”, czyli coś, jakieś dobro, „pospolita”, czyli wspólna należąca do wszystkich. To się czasem nazywa „komonizm”, a my, jego wyznawcy - komoniści.

Czyli?Wytłumaczę to na najbardziej znanym przykładzie z historii kapitalizmu. Były kiedyś wspólne pastwiska, lasy, ziemie, które utrzymywały wszystkich. Dobra wspólne. A kapitalizm został zbudowany na ich grodzeniu. Nagle przyszedł jakiś właściciel-uzurpator, postawił płot i powiedział: to już nie jest wspólne, jest moje i ja będę czerpał z tego korzyść. A wy, jeśli chcecie z czegoś żyć, musicie dla mnie pracować. To pewna synekdocha, czyli element większej całości, który pokazuje jednak, co się ogólnie stało. Gdy popatrzysz na doświadczenie, które mamy jako gatunek, to przez 90 proc. swojej historii ludzkość żyła w społeczeństwach zbieracko-łowieckich, gdzie wszystko było dobrem wspólnym. Jest takie zdanie: własność to kradzież. I jeśli popatrzysz źródłowo, to wszystko, co na świecie było, było kiedyś dobrem wspólnym. Musiał być ten moment, kiedy ktoś przyszedł i powiedział: to jest moje, nie wspólne. Kto posiadł w ten sposób środki produkcji, był też właścicielem ich produktów. Ale u źródła leżała uzurpacja i zawłaszczenie.

Wciąż mamy pewne dobra wspólne. Tak. Język jest świetnym przykładem. Każde słowo ktoś musiał po raz pierwszy wypowiedzieć. W tym sensie ma swojego twórcę czy twórczynię. Ale nie myślimy o języku w ten sposób, tylko myślimy, że to pewna relacja, zbiór, z którego wszyscy możemy korzystać. Weźmy termin „dekonstrukcja”, wymyślony przez filozofa Jacquesa Derridę. Wyobraźmy sobie, że Derrida go patentuje. I za każdym razem, gdy piszesz to słowo, musisz na końcu umieszczać „r” w kółku, i wpłacać dwa grosze tantiemów na konto Derridy. Co się dzieje? Termin dekonstrukcja przestaje być w obiegu. A ty przecież żyjesz z tego, że ja coś powiem, ty o coś zapytasz, ja odpowiem, spiszesz to i opublikujesz. Nie mogłabyś pracować, gdyby ktoś rościł sobie prawa autorskie do słów. Albo rozwój naukowy. Co zrobił Einstein? Jak popatrzysz na relację między dynamiką relatywistyczną Einsteina, a dynamiką klasyczną Newtona, stwierdzisz, że Einstein zachował się jak didżej - zasamplował to, co stworzył wcześniej Newton i dodał coś od siebie. Stworzył „utwór zależny”. Gdyby Newton nie był Newtonem, a chciwą korporacją, to by zabronił modyfikowania swoich dokonań i zażądał tantiemów za używanie swoich wzorów. Postęp wiedzy jest możliwy dlatego, że wiedza jest pewnym dobrem wspólnym, z którego czerpią wszyscy.

Więc trzeba usunąć własność państwową i prywatną, a wprowadzić wspólną?Tak. Dobra prywatne to te kontrolowane przez jednostki i osoby, ściśle zamknięte. Publiczne - te kontrolowane przez państwo. Zlikwidowałbym te własności i zamiast tego wprowadził trzeci model - dobra kontrolowane przez wspólnotę, grupę, która ma z tym dobrem jakąś relację, jest w nim zakorzeniona. Wszystko działałoby jak otwarte programy operacyjne albo Wikipedia.

Samochody i mieszkania też byłyby wspólne?Chodzi mi o wspólną własność środków produkcji. Co innego to własność personalna. Nikt nie mówi o dzieleniu się z kimś ubraniami czy szczoteczką do zębów.

_____________________________________
Jan Sowa
jest socjologiem i kulturoznawcą, pracownikiem naukowym w Katedrze Antropologii Literatury i Badań Kulturowych Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, doktorem habilitowanym nauk humanistycznych w zakresie kulturoznawstwa. Autor kilku książek - zbiorów esejów filozoficznych będących próbą analizy współczesnej sytuacji historyczno-politycznej Polski

Inna Rzeczpospolita jest możliwa!
Ostatnia książka socjologa dra Jana Sowy wydana przez wydawnictwo W.A.B.
Autor obala mity na temat polskiej historii, poddaje błyskotliwej analizie dominujące w Polsce nurty polityczne: konserwatyzm oraz neoliberalizm i w przystępny sposób wskazuje, że istnieje też trzecia droga.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska