Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cierpienie dzielone na trzynaście

Katarzyna Janiszewska, Marian Satała
Ryszardowi Nowakowi świat dwa razy się zawalił. Najpierw umarła żona, teraz samolot podpalił dom. Ale rodzina daje mu siłę
Ryszardowi Nowakowi świat dwa razy się zawalił. Najpierw umarła żona, teraz samolot podpalił dom. Ale rodzina daje mu siłę archiwum prywatne
Ryszarda Nowaka los już drugi raz doświadcza. Najpierw stracił żonę. Teraz pożar po katastrofie samolotu pochłonął dobytek życia. Takiego bólu jedno serce nie pomieści.

Najpierw przyszedł ogień, po nim woda. Armagedon. Z całego tego chaosu, wrzawy przetrwało jedno: fotografia. Teresa elegancka, w białej haftowanej bluzce i granatowej spódnicy. Dumna z córki Marysi, która chwilę wcześniej przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej. On - Ryszard - poważny, skupiony. Teraz wierzy, że to żona, tam na górze, nad nimi czuwała. Bo, że stracili caluteńki dorobek, to tak. Ale ocalili przecież coś najważniejszego. Życie. Szczęście w nieszczęściu.

Byli szczęśliwi

Wszystkich Nowaków jest trzynaścioro: ojciec - głowa rodziny, sześcioro dzieci, zięciowie, synowe, dwoje wnucząt. Dzieciaki udane. Starsze mają już rodziny. Młodsze jeszcze się uczą. Marysia pilna, to i owszem, chętnie do szkoły wróci. Chłopaki, jak to chłopaki, trochę łobuzują, woleliby w piłkę pokopać, niż ślęczeć nad książkami.

- Oceny jako takie, ale kokosów nie ma - uśmiecha się tata.

Mieszkali w maleńkim, przed wojną jeszcze budowanym domku w Wyciążu. Trzy pokoje, dwie kuchnie, łazienka. Żadne luksusy. Czasem może jeden drugiemu trochę na głowie, trochę za głośno, trochę za ciasno. Ale zawsze to lepiej razem, niż samemu. Jakoś się tam mieścili. I byli szczęśliwi.

- Nawet wygodnie się żyło, można powiedzieć - mówi dzisiaj Ryszard. - Było, jak było, ale źle nie było.

Przy domu niewielka gospodareczka: trochę jarzyn, groch, seler na ogrodzie. 15 kurek, z dziesięć liliputek, kaczki, psy - małe, czarne kundelko-jamniczki. Cała ta wesoła gromadka biega teraz po podwórku szwagra i dokazuje. Na strychu syn Krzysiek hodował pawiki, ozdobne gołębie. Od dziecka się nimi interesował. Jego oczko w głowie. 20 sztuk, ładne, z pióropuszami na ogonach. Po stówce za nie dawał. Tak się w nich cieszył. W tej panice, strachu, żaden nie zdążył wylecieć. Spaliły się żywcem.

Dwie połówki

Ryszard z Teresą poznali się w kombinacie. Mieli po dwadzieścia parę lat. On z Jasła, szczupły, przystojny. Ona rodowita krakowianka, młoda, ładna - i taka w jego oczach została do dziś. On pracował jako murarz, ona wydawała posiłki w zakładowej stołówce. I tak sobie jakoś do gustu przypadli. Dobrego człowieka to się od razu pozna - mówi Ryszard - wystarczy chwilę porozmawiać. Dwie pokrewne dusze, dwie połówki jabłka, połączyły się z sobą na dobre i na złe.

Teresa zajęła się rodziną. Pracowita, gospodarna, zaradna. Uwijała się przy dzieciach. W domu zawsze czysto, porządek, gorący obiad na stole. Ryszard przez tę siarkę, której pełno w odlewni, często chorował. Wolał mniej zarobić, ale zdrowie zachować.

Zwolnił się i poszedł do Budostalu. Firma wysyłała go do Niemiec. Pół roku go w kraju nie było. Tęsknota za domem, a jakże, była. Ale utrzymać tak dużą rodzinę, związać koniec z końcem, to wyzwanie, nieprosta sprawa. A tu na wyjeździe trochę grosza wpadło. Już coś drgnęło, już lepiej zaczęło im się powodzić. Odbili się od dna. Dom wyremontowali: nowe tynki, kafelki, wykładziny, ściany pomalowali na zielono. Postawili nowe ogrodzenie.

Co komu pisane

Na chwilę Ryszard wrócił do domu. Odpocząć, pobyć z rodziną. Za parę dni miał wracać. Był styczeń, wcześnie rano, jeszcze szóstej nie było. Ktoś z sąsiadów zadzwonił: że znalazł rękawiczki, zostawi na przystanku autobusowym, będą czekać. Ryszard kupił je dla syna w Niemczech, porządne, sto euro kosztowały. Teresa ubrała się i wyszła. Na momencik. Ale czy człowiek wie, co go czeka? Mówi: wrócę za chwilę i nie wraca, bo Bóg inny dla niego plan przygotował. Szła poboczem, prowadziła rower. Kierowca forda escorta szarżował. Zamiast 50, miał na liczniku prawie sto kilometrów na godzinę. Dwa razy więcej niż limit. Na dodatek prowadząc, gadał przez komórkę. Nawet nie zauważył, w co uderzył. Siła była tak wielka, że wyrzuciła ją wysoko w górę. Zniszczone płuca, wątroba, mózg, wszystko. Teresa zmarła po kilku dniach. Najdłużej pracowało serce.

- Dobrze się z żoną rozumieliśmy, była wspaniałą kobietą - mówi Ryszard. - Do dziś nie mogę sobie tego w głowie ułożyć. Dlaczego mnie to spotkało? Chodzę po prokuraturach, po sądach, aby tę sprawę wyjaśnić. Jak było, co się stało, dlaczego żona musiała zginąć?

Czy to nie dziwne, że tragedie zwykle spotykają tych porządnych, uczciwych? Tych, którzy zawsze uprzejmi, w porządku, bez zarzutu. Dla takich los nie jest łaskawy. I jeszcze to, że nieszczęścia chodzą parami. Czy nie dziwna prawidłowość? Ale to prawda.
Wszystko zamarło

Lot cessny miał trwać 20 minut. Góra dwa okrążenia. Doświadczony pilot wziął na pokład trzy nastolatki - córki znajomych. To dla nich miał być ten pokaz. Zobaczą Kraków z lotu ptaka, piękne widoki, rozerwą się trochę na koniec wakacji. Pod nimi łąki, wielkie ściernisko, a kawałek dalej cztery samotne domki.

Szwagier Stanisław stał na balkonie. Najpierw tyłem. Usłyszał samolot, odwrócił się. Samolot tutaj to nic nadzwyczajnego. Cały czas latają, krążą, pikują. Niedaleko lotnisko w Pobiedniku, ludzie się już przyzwyczaili, skrzydlate maszyny nie budzą niczyjego zdziwienia. Ten nadlatywał znad wiaduktu, był tuż-tuż, nad brzózkami. Minął je. Normalnie, tylko jakby trochę niżej niż zwykle. Machnął skrzydłami, obróciło go, na ułamek sekundy zawisł w powietrzu. Wszystko wokół zamarło... i nagle runął w dół. Przerażający ryk silnika, trzask, huk, jakby wystrzał z armaty. Snop ognia buchnął w górę w momencie zderzenia awionetki z ziemią.

Fotografia

Pan Ryszard ledwie wszedł do domu z synem i wnuczkiem. - Kanarka to na śmierć przyniosłem - wyrzuca sobie. - Pięć minut wcześniej siedział na drzewie i śpiewał. Ale wieczór, zaczęło się ściemniać, myślę sobie, wezmę go do środka.

Uciekali, jak stali. Przez okna, w stronę drogi. Byle szybko, byle jak najdalej od ognia. Nie było czasu, żeby cokolwiek ratować. To znaczy ratowali: życie. Gdyby choć na chwilę się zawahali, zawrócili po coś, albo gdyby wpadli w panikę - strach często paraliżuje, nie pozwala zrobić kroku, nawet tym na co dzień silnym i zdecydowanym. Ale nie, zachowali chłodną głowę i trzeźwość umysłu.

Chwilę później wybuchł zbiornik paliwa. Ogień był tak wielki, że nawet w promieniu kilkuset metrów trudno było wytrzymać z gorąca. Stali z boku i patrzyli, jak żywioł zabiera dorobek ich życia. Kiedy Ryszard wszedł na zgliszcza, nie mógł uwierzyć. W tym całym rumowisku, najpierw z płomieni, później spod wody ze strażackich sikawek, ocalało tylko jedno: zdjęcie zmarłej żony.

- Stało w ramce, na komódce. Ta ramka też się spaliła. A zdjęcie wypadło, przygniotła je betonowa płytka. I ocalało - opowiada Ryszard. - Nie rozumiem, co się dzieje. Jakby cień na nas jakiś padł. Jakby jakiś szatan...

Lada dzień rodzina wprowadzi się do domu wynajętego przez miasto. Pomaga MOPS, ludzie, pomoc obiecał prezydent. Nowakowie chcą się budować od nowa. - Ale nie tutaj, nie na starym miejscu - zaznacza Ryszard. - Choć trochę dalej. Nie mógłbym stawiać domu tam, gdzie ludzie zginęli, gdzie ich rodziny znicze palą. Cały czas mam przed oczami te spalone dziewczynki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska