Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cezary Pazura nadal ciężko pracuje, by dzieci nie musiały się dorabiać

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Sylwia Dąbrowa
Choć dwa razy zaliczył rozwód nie ze swojej winy, ciągle szukał miłości. I znalazł ją. Wtedy poczuł, że zaczyna swe życie od nowa.

Właściwie mógłby odcinać kupony od przeszłości. Ma przecież w swym dorobku wiele ról, którymi na trwałe zapisał się w historii polskiego kina i zdobył wielką sympatię u widowni. Nie zwalnia jednak. Częściej grywa jednak role drugoplanowe niż pierwszoplanowe. W kinie oglądamy go rzadziej, za to właściwie nie schodzi z planu kolejnych seriali. I jest na tyle wyrazistym aktorem, że nawet z niedużego występu potrafi zrobić coś efektownego, co oglądający zapamiętają na długo.

- Na razie czuję się w środku bardzo młodo. Obliczyłem sobie, że gdy dzieci skończą studia, będę jeszcze czynnym człowiekiem. Na razie musimy pracować, żeby dzieci mogły chodzić do szkoły, skończyć studia, i żeby nie musiały dorabiać tak jak ja. Przez całe studia dorabiałem sobie jako kelner na weselach. Było mi ciężko. Ale mam wspaniałą, pracowitą i wykształconą żonę i kiedyś wszystko będzie na jej barkach – mówi w „Twoim Stylu”.

Dyżurny komediant

Wychował się w niewielkim Niewiadowie z młodszym o siedem lat bratem Radosławem u boku. Jego tata był nauczycielem muzyki, a mama pracowała jako technolog w lokalnej fabryce Predom Prespol. Początkowo interesował się sportem, ale szybko okazało się, że kariera piłkarza czy kolarza nie jest mu pisana, bo nie ma drygu do kopania piłki, a ścigając się z kolegami na rowerach, zawsze dojeżdżał ostatni do mety. Wtedy okazało się, że potrafi rozśmieszać innych.

- Boże, jak ja się popisywałem. Robiłem miny, dogadywałem. Na przykład kiedyś pani od niemieckiego chciała wstawić dwójki za klasówkę, ale wyczerpał się jej tusz w długopisie, zapytała więc, czy ktoś ma czerwony wkład. A Czaruś na to: „Ja mam czerwony, ale biało pisze”. Na to nauczycielka: „Nie bądź taki dowcipny”. Ja: „Chciałem być doustny”. Chamówa po prostu. Ostro przeginałem pałę – śmieje się w „Playboyu”.

Szkolne wygłupy sprawiły, że zainteresował się aktorstwem. Pierwszym jego idolem był Janek z „Czterech pancernych”, potem zachwycił się „Wejściem smoka” i chciał być jak Bruce Lee. Miłosne niepowodzenia sprawiły jednak, że obwieścił najbliższym, iż zostanie księdzem. Pomysł ten najbardziej spodobał się babci, która zaczęła w tej intencji co miesiąc przysyłać mu po sto złotych. Ostatecznie jednak zwyciężyła pasja do popisywania się przed innymi.

- Mój tata prowadził teatr amatorski. Grywałem u niego jakieś epizody. Grywałem - remizy strażackie, kino Wrzos w Niewiadowie. Potem w liceum prowadziłem z kolegami kabaret. Prowadziłem także szkolne akademie. Byłem dyżurnym chłopakiem, który prowadził takie szkolne imprezy. Było to jasne dla wszystkich, dyrektor mówił: „To Pazura, ty to poprowadzisz”. Nie było innego. Pazura nie miał tremy, wychodził do ludzi i mówił do rzeczy – wspomina w „Show”.

Szczęśliwie zaszufladkowany

Kiedy pojechał po maturze do akademii teatralnej, nie udało mu się do niej dostać. Zaczął wtedy naukę w szkole gastronomicznej, dorabiając sobie w weekendy jako kelner. Wdzięk osobisty sprawił, że tak dobrze zarabiał, iż nie chciało mu się rezygnować z tej posady. Dlatego gdyby tata nie zawiózł po raz drugi papierów syna na uczelnię, być może nie pojechałby na egzaminy. Ostatecznie został studentem i pięć lat później rozpoczął karierę aktora.

- Moi koledzy zdążyli porobić już kariery. Ada Biedrzyńska, Wojtek Malajkat, Zbyszek Zamachowski - to z nimi byłem na roku. Oni byli już znani, sławni. A moja mama pytała – „A ty?". A ja pracowałem, siałem. Na plony trzeba było czekać. Ale miałem to szczęście, że zagrałem w serialu „Pogranicze w ogniu". Kręciłem go chyba 3 lata. Wiedziałem, że kiedy się ukaże, to będzie OK, więc tych lat nie straciłem – podkreśla w serwisie Pracujemy.

Wszystko odmieniło się, kiedy Władysław Pasikowski zaangażował go najpierw do swego „Krolla”, a potem do „Psów”. Tak naprawdę jednak gwiazdą pierwszej wielkości stał się dzięki roli w „Kilerze”. Występ w filmie Janusza Machulskiego pokazał, że ma unikalny talent komediowy. Potwierdził to potem pierwszy polski sitcom – „13 posterunek” – za sprawą którego z hukiem wszedł w XXI wiek. Te wielkie sukcesy sprawiły, że z czasem został zaszufladkowany jako spec jednego typu ról.

- Ja podchodzę do swojej pracy bardzo profesjonalnie. Tylko od czasu do czasu mam jakieś wahania. Teraz z perspektywy lat myślę, że powinienem ograniczyć swe występy w komediach. Nie wszystkie były konieczne. Ale z drugiej strony to one ukształtowały mnie jako aktora – twierdzi w „Gazecie Krakowskiej”.

Zerując licznik

Żanetę poznał na warsztatach aktorskich w Łazach w 1986 roku. On był studentem , a ona jeszcze uczennicą liceum. Tak mu się jednak spodobała, że już na drugiej randce spytał ją czy zostanie jego żoną. I tak się też stało – choć musiał poczekać na to dwa lata. Zakochani nie mogli od siebie oderwać rąk i wkrótce na świat przyszła ich córka Anastazja. On pracował jak wariat na kolejnych planach, a ona miała zajmować się dzieckiem.

Niestety: Żanecie wpadła w złe towarzystwo i odeszła w siną dal, zostawiając męża samego z małą córeczką. Cezary dwoił się i troił, by zapewnić Anastazji bezpieczny dom i spokojną przyszłość. „Chciałem się targnąć na życie. Uratował mnie mój przyjaciel, Olaf Lubaszenko” – wspominał potem. Wszystko zmieniło się, kiedy w jednej z sopockich restauracji poznał Weronikę Marczuk. Para wzięła najpierw ślub cywilny, a potem po unieważnieniu pierwszego małżeństwa – kościelny.

Nie powstrzymało to jednak związku przed fiaskiem. „Zostałem zostawiony dla innego mężczyzny” – zdradził potem aktor. Dwukrotny rozwód nie ostudził jednak jego miłosnych apetytów. Dlatego kiedy pewnego dnia spotkał w pociągu relacji Kraków-Warszawa świeżo upieczoną maturzystkę Edytę Zając, z miejsca zaprosił ją na randkę. Dziewczyna była spłoszona – wszak aktor był od niej aż 26 lat starszy, ale zgodziła się bliżej go poznać. W efekcie została w 2009 roku jego żoną. Dziś para ma trójkę dzieci i tworzy szczęśliwą rodzinę.

- Życie zdarzyło mi się jeszcze raz – po wszystkich perypetiach – kiedy spotkałem Edytę. Wtedy zacząłem je od nowa. Wyzerowałem licznik. Tak jak robią to w samochodach, żeby drożej je potem sprzedać. Ja „wyzerowałem się” dla Edyty, aby pomyślała, że kupuje nowy samochód. Wiem – to nielegalne. Nie wolno takich rzeczy robić. Ale ten punkt zero jest dla mnie początkiem – od momentu jak się poznawaliśmy, zakochiwaliśmy, budowaliśmy rodzinę. Reszta jest z innego świata – puentuje w „Gali”.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska