Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Były świetny siatkarz Grzegorz Wagner: Długo nie rozumiałem, dlaczego jestem oceniany przez pryzmat sławnego ojca

Jerzy Filipiuk
Jerzy Filipiuk
Grzegorz Wagner: Cieszę się, że memoriał imienia mojego ojca odbywa się w tak pięknym mieście i tak pięknej hali
Grzegorz Wagner: Cieszę się, że memoriał imienia mojego ojca odbywa się w tak pięknym mieście i tak pięknej hali Sylwia Dąbrowa
Cieszę się, że Memoriał Huberta Jerzego Wagnera odbywa się w Krakowie, w pięknej hali. Liczę, że na stałe będzie jego gospodarzem – mówi 57-letni Grzegorz Wagner, były siatkarz m.in. Hutnika Kraków, 69-krotny reprezentant Polski (1985-2002), syn legendarnego trenera siatkówki (pod którego wodzą Polacy zdobyli m.in. mistrzostwo świata w Meksyku w 1974 roku i mistrzostwo olimpijskie w Montrealu w 1976 roku) oraz znakomitej siatkarki Danuty Kordaczuk-Wagner, brązowej medalistki IO w Tokio w 1964 roku.

W sierpniu w Krakowie odbędzie się już dwudziesta edycja Memoriału Huberta Jerzego Wagnera, towarzyskiego, ale prestiżowego turnieju. Cieszy się on niesamowicie dużym poważaniem w siatkarskim świecie. Początki tej imprezy nie były jednak ponoć łatwe…

To jest Memoriał na cześć mojego taty, ale i chłopaków, którzy grali w jego drużynach – złotych medalistów olimpijskich i mistrzów świata. Na początku rzeczywiście były problemy organizacyjne, wiele osób było sceptycznie nastawionych do tego pomysłu. Jurek Mróz, były prezes, a obecnie wiceprezes Fundacji Huberta Jerzego Wagnera, pomysłodawca turnieju, musiał się mocno gimnastykować, żeby dostać zgodę od Polskiego Związku Piłki Siatkowej na organizację Memoriału. Było więc różnie, ale Memoriał tak wypracował swoją markę, że nie wypada, żeby takiego turnieju nie było. I mam nadzieję, że będzie nadal rozgrywany.

Już po raz ósmy w ogóle, a siódmy z rzędu, Memoriał poświęcony pamięci pana ojca, rozegrany zostanie w Tauron Arenie Kraków. Gospodarzem lub współgospodarzem pierwszych sześciu edycji, w latach 2003-2008, był Olsztyn. Jak pan przyjmuje tę zmianę?

Cieszę się, i powtarzam to na każdym kroku, że turniej odbywa się w tak pięknym mieście i tak pięknej hali. I mam nadzieję, że tak już zostanie. Tym bardziej, że Kraków jest mi bliski, bo spędziłem w nim kilka lat swego życia. Memoriał w Olsztynie był turniejem rodzinnym, wspaniałym, ale rozumiem potrzeby marketingu, mediów. Jest 20 lat później od pierwszej edycji, świat się rozwiną. Gdyby na mecze przychodziło po tylko trzy tysiące ludzi, można by pomyśleć o Olsztynie, ale jeśli jest komplet widzów na dwóch meczach w kilkunastotysięcznej hali, to chyba to jest najlepsze miejsce. Przede wszystkim zawodnicy lubią grać w Krakowie. A kibice mają w nim co zwiedzić, gdzieś pójść coś zjeść i napić się, mogą przyjechać do Krakowa na tydzień, mogą spędzić w nim wakacje. W Tauron Arenie panuje wspaniała atmosfera, widzowie mają co oglądać. Myślę więc, że jest to fajne miejsce na taki turniej.

W sierpniu w Krakowie oprócz Polski – wicemistrza globu - zagrają trzy inne znakomite drużyny: mistrz olimpijski Francja, mistrz świata Włochy i wicemistrz Europy – Słowenia. To niesamowita obsada, chyba jedna z najlepszych w historii memoriałowych zmagań.

Udało się zakontraktować świetne drużyny, ale myślę, że przez te prawie 20 lat Memoriał wyrobił sobie taką markę, że dla każdego zespołu jest to bardzo dobry sprawdzian przed główną imprezą i tylko może pomóc w szlifowaniu formy do niej. Obsada jest znakomita.

Kogo innego można by zaprosić? Może tylko reprezentację USA. Rywale będą bardzo mocni. Słowenia nam do tej pory nie leżała. Włochy zawsze są uznaną firmą. Mówiło się ostatnio, że drużyna nie ma następców dawnych gwiazd, ale okazuje się, że wystarczy siedmiu, ośmiu dobrych zawodników i można zdobyć mistrzostwo olimpijskie. A Francja od wielu lat – zresztą tak jak i my - jest w światowym czubie. To zespół, który poniżej pewnego poziomu nie schodzi.

Wspomniał pan o swym pobycie w Krakowie. Przypomnijmy, że trafił pan do Hutnika w 1985 roku, początkowo – jak się okazało – tylko na rok. Kto i skąd pana ściągnął na Suche Stawy: trener Jerzy Piwowar, kierownik drużyny Kazimierz Wojciechowski, ktoś inny?

Po skończeniu wieku juniora przez rok grałem w Resursie Łódź. Cieszyłem się, że mogę w niej cały czas występować, ale niestety w 1985 roku spadła ona z pierwszej ligi. Do Hutnika ściągnął mnie trener Piwowar. W krakowskim klubie były inne cele. Po spadku do drugiej ligi i powrocie do pierwszej ligi chciał on na nowo zaistnieć na siatkarskiej mapie. I zaistniał. Dla mnie było to inne miejsce, nowy klub i przede wszystkim nowi koledzy w drużynie, w tym już wtedy zawodnicy kadry: Wacław Golec, Ryszard Jurek i Andrzej Martyniuk.

Hutnik jako beniaminek w 1986 roku – z panem w składzie - zdobył brązowy medal w rozgrywkach pierwszej ligi. W następnym sezonie został wicemistrzem Polski, a w kolejnym już mistrzem. W tych dwóch znakomitych dla klubu sezonach pana w zespole jednak nie było.

Poszedłem na dwa lata do wojska. Do Hutnika wróciłem dopiero w styczniu 1989 roku, bo odbywałem jeszcze dyskwalifikację za kadencji trenera kadry Leszka Milewskiego. Nie tylko ja broiłem, ale padło na mnie. Po powrocie razem z kolegami zostaliśmy mistrzami kraju. W finale play-off graliśmy z AZS Olsztyn. Krakowie wygraliśmy 3:0, ale w pierwszym meczu w Olsztynie dostaliśmy straszne baty. Pamiętam jakieś głupie wypowiedzi Ireneusza Nalazka w radiu po tym spotkaniu. Przy śniadaniu słyszała to cała nasza drużyn. To był dla nas dodatkowy kop. W rewanżu pokonaliśmy rywali w 50 kilka minut.

W grudniu 1988 roku w II rundzie Pucharu Europy Hutnik po koncertowej grze pokonał u siebie finalistę tych rozgrywek 3:0. Niestety w rewanżu przegrał 0:3 i odpadł z PE, bo zdobył mniej małych punktów. Pan nie zdążył się „załapać” na ten dwumecz…

Pierwszy mecz z Modeną oglądałem jako kibic w hali Hutnika, bo już wtedy normalnie trenowałem z zespołem, ale do końca roku byłem zawieszony. Włosi przyjechali do Krakowa zbyt pewni siebie, ale później mieli chyba nas dobrze „przeczytanych”. Powiem ciekawostkę z mojej pobytu w BBTS Bielsko-Biała, gdy w 1990 lub 1991 roku graliśmy u nas właśnie z Modeną. Pierwszego seta przegraliśmy 24:26, a trwał on 55 minut. Potem, jak nas dopadli, to nie wiedzieliśmy, jak się nazywamy. Gdy po meczu weszliśmy do ich szatni, po raz pierwszy zobaczyliśmy, jak wygląda statystyka zagrań rywali. Widzieliśmy, jak mieli nas szczegółowo rozpisanych, i nie dziwiliśmy, że przegraliśmy.

W następnym sezonie Hutnik nie obronił tytułu. Za granicę wyjechali Golec i Martyniuk, klub opuścili też Roman Szczerbik i tuż przed rozgrywkami Jerzy Pawełek. Mimo to drużyna długo prowadziła w tabli i dopiero kontuzja Jurka wybiła ją z rytmu.

Zdobyliśmy wtedy srebro. Na pewno mierzyliśmy troszeczkę wyżej, ale z perspektywy czasu myślę, że każdy medal ma swoją wartość. Wtedy były cztery bardzo silne zespoły. AZS Olsztyn miał wielkie aspiracje już rok wcześniej. W tym klubie były bardzo duże pieniądze. Mistrzostwa olsztynianom nie udało mu się zdobyć, ale przez kilka lat byli w czubie tabeli. Bardzo mocne – oprócz nich i nas – były też AZS Olsztyn i Stal Stocznia Szczecin. Sezon był bardzo ciekawy. Zdobyliśmy w nim po drodze Puchar Polski. Niespodziewanie, bo nikt na nas nie stawiał. Potem zaczęła się równia pochyła. Zajęliśmy szóste miejsce.

W 1991 roku rozstał się pan z Krakowem. Potem występował pan we wspomnianym BBTS, i to aż w czterech okresach, a także w belgijskim klubie Desimpel Torhout, Jastrzębiu Borynia, AZS Częstochowa, Polskiej Energii Sosnowiec. Jak pan wspomina pobyt w Hutniku?

To była dla mnie fajna przygoda w fajnym klubie. I mam nadzieję, że w końcu w Hutniku nie będzie ukraińskiego klubu (z hali na Suchych Stawach korzysta obecnie występujący w naszej ekstraklasie zespół Barkom Każany Lwów – przyp. red.) tylko polski. W Krakowie są podwaliny do stworzenia siatkarskiego ośrodka, w nim naprawdę bije siatkarskie serducho. Hala została wyremontowana, kiedyś pękała ona w szwach na naszych meczach. Zresztą nie tylko na naszych, bo także piłkarzy ręcznych, a grali w niej również koszykarze i koszykarki.

Kraków naprawdę zasługuje na siatkówkę. Myślę, że wszystkie starania miasta zostaną zauważone przez potencjalnych sponsorów, bo więcej ono samo nic nie może zrobić. Infrastruktura jest cały czas poprawiana. Miejmy więc nadzieję, że w końcu znajdzie się ktoś, kto tę siatkówkę w Krakowie odbuduje.

Jest pan synem legendarnego trenera, przyjętego do amerykańskiej galerii sław w 2010 roku, a zmarłego osiem lat wcześniej w wyniku wypadku samochodowym w Warszawie. Czy nazwisko ojca pomagało panu w prywatnym i sportowym życiu czy wręcz przeciwnie – utrudniało?

Był taki okres, że wydawało mi się, iż mi to wręcz przeszkadzało, było kulą u nogi i tak dalej. Dziś jednak już tego tak nie odbieram. Jeśli ktoś tak uważa, to jest jego problem. Oczywiście długo nie rozumiałem, dlaczego jestem oceniany przez pryzmat sławnego ojca, ale teraz mam tyle lat, że to już wszystko jest poza mną. Nie chcę powiedzieć, że się do tego przyzwyczaiłem, ale ja to po prostu rozumiem. Mieliśmy ze sobą trudne relacje, czego nie ukrywałem w książce o ojcu. Na pewno alkohol nie pomagał w tym wszystkim. Później trochę się nam to wyprostowało, tyle, że potem tata zmarł i nie zdążyliśmy do końca wyprostować naszych relacji.

Wspomniał pan o książce. Napisał pan ją razem z Krzysztofem Mecnerem, autorem wielu publikacji, w tym traktujących o siatkówce. Nosi ona tytuł „Kat. Biografia Huberta Wagnera”, a została wydana w 2014 roku. Sformułowanie „kat” przylgnęło do ojca dużo wcześniej...

Cały czas powtarzam, że z tym „katem” to nie było tak, jak się powszechnie mówi. Film (mający premierę w 2016 roku dokument o przygotowaniach polskich siatkarzy do występu w igrzyskach olimpijskich w Montrealu – przyp. red.) został tak zatytułowany przez jego reżysera Witolda Rutkiewicza, bo kat to człowiek, który perfekcyjnie wykonuje swoją pracę. I to właśnie miał na myśli autor filmu. A że później to przechrzczono, bo ojciec „katował” zawodników i prowadził katorżnicze treningi, to tak już zostało.

Co pan robił, wtedy jako dziesięciolatek latek, gdy drużyna ojca w olimpijskim finale w Montrealu pokonała w niesamowitym meczu ZSRR 3:2, choć rywale prowadzili 1:0 i 2:1, a przy stanie 2:2 mieli dwa meczbole? I czym się pan zajmuje dzisiaj, gdzie pan mieszka?

Z moją pamięcią jest różnie, ale byłem wtedy chyba na kolonii. Potem dużo się działo w naszym domu na Bródnie. Dom był otwarty, więc wiele osób gościło u nas. Sukces ojca i drużyny był godnie przyjęty. Dziś mieszkam na Mazurach w okolicach Olecka niedaleko Suwałk i, że tak powiem, reorganizuję sobie życie na nowo. Niezwiązane na razie z siatkówką.

      

Sportowy24.pl w Małopolsce

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska