Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ludzie się go bali, bo był dziwny. Dramat w cichej wsi za Tarnowem

Redakcja
60-letni Grzegorz Ż. podczas wizji lokalnej.  Na przesłuchaniu przyznał się do zabójstwa. Ale twierdzi, że zrobił to w obronie własnej
60-letni Grzegorz Ż. podczas wizji lokalnej. Na przesłuchaniu przyznał się do zabójstwa. Ale twierdzi, że zrobił to w obronie własnej fot. Anna Zboch RDN Małopolska
Wieś obserwuje i wiele rozumie. Jak ktoś pije, to się rozumie samo przez się. Wypić można. I jak ktoś bije - tym bardziej, że tamten się o to prosił. Ale choroba psychiczna nie mieści się w granicach pojmowania. I dlatego w małej wsi między Tarnowem a Dębicą zginął człowiek - pisze Katarzyna Janiszewska.

Cała wieś przyszła popatrzeć, jak zabierają Grzegorza Ż. Byli nawet ludzie z okolicznych wsi. Stłoczyli się ciasno wokół zielonego, klockowatego bloku.

Morderca! - krzyknęło parę głosów. A inni zaczęli bić brawo, kiedy usłyszeli huk wystrzałów. Sam Grzegorz Ż. nic nie mówił, choć wcześniej mówił wiele, czym wieś okropnie denerwował. Blady, z rękami skrępowanymi przed sobą, oczy wbił w ziemię. Później już tylko raz pojawił się we wsi, na wizji lokalnej pokazywał, co i jak. Wszyscy wiedzieli, że prędzej czy później to się musi tak skończyć. Tak albo inaczej. No i się skończyło.

Szklarnie
Za blokiem Grzegorza stoi jeszcze kilka takich samych klocków, różnią się tylko kolorem: jedne w zieleni, inne w delikatnym pastelowym różu. W bramach domofony, ale drzwi pootwierane na oścież. Buty stoją przed drzwiami, na klatce schodowej. W oknach suszy się pranie.

Droga za blokami prowadzi do zabudowań zakładu ogrodniczego. W lepszych czasach, kiedy podlegał pod Igloopol, a później pod Agencję Rolną, było tu duże gospodarstwo rolne, krowy, świnie, 270 hektarów upraw. Później państwowy zakład przekształcił się w prywatną spółkę. Zostały same szklarnie. Za szklarniami rozciąga się przyroda, pola, lasy i zielone łąki po horyzont.

Pod folią, w 60 stopniach Celsjusza, dojrzewają pomidory i ogórki. Człowiekowi w takiej temperaturze trudno złapać oddech, głowa puchnie, ruchy spowalniają, tak, że nie idzie wyrobić od piątej do trzynastej, osiem godzin za najniższą średnią krajową, 1180 zł netto.

Ale każdy chętnie bierze taką robotę, choć na te kilka miesięcy, bo poza sezonem znowu nic, tylko zasiłek i zakupy na zeszyt.
- Wszyscy się ode mnie odwrócili - Janina, konkubina Grzegorza mówi cicho, spokojnie, bez pretensji, bardziej z żalem. Ma krótko obcięte siwe włosy. Siedzi na kanapie w maleńkim, wypucowanym na błysk mieszkanku, nad głową zwisa paprotka.
- Na litość boską! Ja mu przecież nie kazałam tego zrobić.

W sklepie
W młodości Grzegorz Ż. był traktorzystą. Mechanik maszyn rolniczych po szkole zasadniczej, piątka rodzeństwa. Przyjechał do szklarni jeszcze w latach 70., z Wielkich Oczów.

- Ja jestem Grzegorz z Wielkich Oczów i ja sobie nie pozwolę - tak ciągle powtarzał - sklepowa robi minę, żeby najpełniej przedstawić obraz Ż. - Albo jak mi tu walił pięścią w ladę: -Kultura musi być! Jak wiedziałam, że mam iść do sklepu, to brałam tabletki na nerwy. Aż jakoś dziwnie bez niego się zrobiło, tak spokojnie. No i dzieci, dopiero teraz same zaczęły chodzić po zakupy, wcześniej się bały.

- A pewnie - przytakuje klient mówiąc: "ćwiartkę żubrówki i piwo poproszę". - Ja tam krótko go znałem, ale wystarczy. I dobrze, że go już nie ma. Takiego, to nie leczyć, tylko od razu na krzesło elektryczne. - Podliczyła pani?

Starsza klientka z trwałą: - Za sam wygląd, to ciarki przechodziły po plecach. Obwieszony nożami, scyzoryki u pasa, z bagnetem, maczetą. I jeszcze trzy wielkie psy za nim, krok w krok. Chodził taki buszmen. Nie tyle groźny, co raczej straszny.
- Te psy to pod śmietnikiem ciągle stały głodne, i ja je dokarmiałam - korpulentna pani dołącza do dyskusji. - Wtedy, to był milutki, do rany przyłóż. A raz mu mówię: długo jeszcze mam pana psy karmić? Jak na mnie skoczył, tak się go później bałam, serce mi waliło, żeby go tylko nie spotkać. - Ten chlebek już zapłacony.

- I ciągle było, że pieski są mądrzejsze od ludzi, nie? - sklepowa kręci głową. - Klienci wejść czasem nie mogli, bo psy leżały pod drzwiami. A ten na to, żeby nogę podnieść i nad pieskami przejść, bo pieski takie spokojne. A jak mu się na wypominki zbierało! Do każdego coś miał. Klientów mi od komuchów wyzywał, od ubeków. I ciągle te swoje mądrości, dobrze mówię? Człowiek już radio zgłaśniał, żeby tego nie słuchać. A on widział, że się denerwuję, mówi: niech się pani nie denerwuje. Specjalnie to robił, człowieka do nerwów doprowadzał i zdrowie niszczył.

Choroba
Jest rok 1992 i Janina chodzi z najmłodszym synem w ciąży. Brzuch ma już duży i sterczący, Grzegorz się cieszy, że trzeci raz będzie ojcem. Jeździ na koniu, powozi bryczką, to jeszcze te czasy, szaleje na motorach - ma MZ Tropik i WSK, czyli Wiejski Sprzęt Kaskaderski - uśmiecha się syn, ten, co wtedy w brzuchu, a dziś sympatyczna twarz, cała w rudych piegach.
No i wtedy się to zaczyna. Grzegorz nie może spać, ma lęki, przywidzenia. Wydaje mu się, że do niego strzelają, zaczaili się na dachu sąsiedniego bloku i mierzą z karabinu. Grzegorz kryje się za fotelem, za drzwiami.

Rodzina przerażona: Grzesiu, tam przecież nikogo nie ma. Namawiają: musisz iść do lekarza. Idzie. Zostaje w szpitalu, dostaje leki, a lekarze stawiają diagnozę: schizofrenia.

Wygląda to tak, że osobowość człowieka rozpada się na kawałki. Brakuje spójności w myślach, uczuciach i działaniach. Trudno wtedy odnaleźć się wśród ludzi. - To dobry, porządny człowiek - mówi Janina. - Uczciwy, troskliwy, bardzo za dziećmi, dla dzieci wszystko by zrobił. Nie był szkodliwy, jak mu ktoś krzywdy nie wyrządzał. Wykrzyczał się i w porządku. Choroba przychodzi bez ostrzeżenia.

Grzegorz robi się niespokojny, nadpobudliwy, nie chce mu się spać, to by zrobił, tamto. Tu jest, za chwilę tam. Zawsze szczupły, teraz chudnie w oczach. Na głowę zakłada kowbojskie kapelusze, różne pstrokacizny, z kolanek od centralnego robi sobie fajkę.

Wyobwieszał się jak choinka, śmieje się wieś, tu klucze, tam scyzoryki, jakieś medale. To jest człowiek kopnięty w głowę. Dziwak. Gada od rzeczy. Pamięć mu wraca sto lat do tyłu, wypomina ludziom różne zaszłości. I jeszcze te jego psy.
Już w młodości był jakiś taki, zapamiętał go Stasiu, co robił w szklarniach na ochronie i w związku z tym razem mieszkali w hotelu robotniczym, drzwi w drzwi, grali w karty. Uparty, stał przy swoim zdaniu, nie szło go przegadać, jak coś sobie wziął do głowy. Pamiętliwy.

A później znów spokój, wyciszenie. Grzegorz przesypia całe dnie na kanapie. Wstaje, ogląda programy przyrodnicze w telewizji. Albo coś majsterkuje. Zegarek składa od początku, z aptekarską prezycją, ma do tego smykałkę. Rowery naprawia, zbiera po śmietnikach części, w mieszkaniu i w piwnicy robi warsztat. Jak jest dobrze, to dobrze, idzie z synem do lasu na grzyby, idzie na działeczkę.

- Altankę sobie postawię - mówi do kolegi.
- Za co, z tej twojej renciny? - śmieje się Stach. - To trzeba mieć grosza.
- A wiesz, jak mojego ojca chcieli rozstrzelać? Na Syberii był, kula przeszła go na wylot...
- Grzesiek, jużeś mi to tyle razy gadał. Robotę mam, idę, cześć.

Beczka prochu
Ż. nie szanuje we wsi nikt. Na bicie Grzesia jest społeczne przyzwolenie. Więc Darek, Robert i Adam biją. Wszyscy znani policji, karani za wykroczenia.

- Idziemy Grześkowi napierniczyć - mówią. Taki ich worek treningowy. Popchną, kopną, uderzą w twarz. Dwa lata temu, w sylwestra ktoś roztrzaskał mu głowę kastetem. W szpitalu założyli sześć szwów. Inni, a być może i ci sami, ukradli rower, wyłamali drzwi do mieszkania. Pobili w piwnicy, jak te motory z młodości reperował.

Latami wieś skarży się policji na Grzegorza, na jego pijaństwo, awantury, psy, co biegają po osiedlu bez smyczy, bez kagańców. Latami Grzegorz skarży się, że go biją, poniewierają.

I tak siedzą sobie wszyscy jak na beczce prochu. On sam. Oni razem przeciwko jemu jednemu. - Ja się nie dziwię chłopakom, że im nerwy puszczały - sklepowa zrzuca ciężar z serca. - On prowokował, skakał do nich, że ich pozabija, tak się odgrażał. Oni go bili, bywało, bo mu się należało, a on biegł na obdukcję. Sama raz nie wytrzymałam, pani sobie wyobraża, to mu lunęłam w mordę. A jak mi całkiem nerwy puszczały, brałam za fraki, siła we mnie wstępowała, i won mi za drzwi! Sklep zamykałam, klienci musieli poczekać, trudno. Pofurczył, pofurczył i poszedł. O, jest pani nauczycielka, pani też do klasy na lekcjach wchodził z tymi psami?

- A tak, raz na Dzień Dziecka przyszedł, przyniósł cukierki - przypomina sobie nauczycielka. - Nie chciał się dać wyprosić. Proszę doładowanie do telefonu. I przychodził z jakimiś zapiskami, żebym mu sprawdzała ortografię. Dziękuję, polecę już.
Sklepowa: - No, to. Dymił i dymił, normalnie masakra. O Robercie złego słowa nie powiem. Może i sobie wypił chłopak, zdarzało się, ale zawsze grzeczny, kulturalny. No i z nożami nie chodził. A ten Ż. przychodzi mi tu, w sobotę to było, i bach maczetę na ladę. Dla mnie to był psychol. Myśmy tu horror z nim przeżywali. Wszystkich terroryzował, wszyscy się go bali. Wiedziałam, że to się źle skończy. Nawet mówię w niedzielę rano do męża: to się źle skończy, linczem jakimś, czy coś.

Sobota
W słoneczną lipcową sobotę 2013 roku syn Grzegorza stoi z kolegami pod sklepem. Wiatr lekko porusza listkami na drzewach. Tamci trzej idą do Ż. na działkę. Słychać ujadanie psów. Mateusz chce tam pójść, sprawdzić, co z ojcem, ale koledzy przekonują go: nie mieszaj się w to. Więc się nie miesza. Brat się wmieszał, nie podał Darkowi ręki, za to, że bije mu ojca. Darek złamał mu nos, nie stolerował zniewagi.

Grzegorz wraca do domu w nerwach. - Ostatni raz, ostatni raz im to uszło - głos mu się trzęsie, cały się trzęsie. - Już nie pozwolę się bić. To się skończy.

Niedziela
W niedzielę Grzegorz jest w kościele. Później pije, bo często pije, sam robi wino z winogron i z róży. Po tym winie wsiada czasem na rower, więc ma sprawy w sądzie. I mandaty, za nietrzymanie psów, komornik ściąga z renty, I grupa inwalidzka.
Idzie na działkę pomajstrować przy rowerach. Tamci stoją pod sklepem. Piją.

I znów sprzeczka. Grzegorz ucieka na działkę. Przechodzi przez rozdartą metalową siatkę ogrodzenia, obok gumowych dętek, psiej budy skleconej z desek, hamaka rozpiętego między drzewami, sterty rupieci, uważanych przez siebie za skarby. Za nim idzie Darek. Później już nikt nie widzi co się dzieje, bo scenerię zdarzenia zasłaniają krzaki. Na pewno była szarpanina i Ż. powalił Darka. Chłopak woła: pomocy i nadbiega Robert. A później Robert z przebitym sercem upada na ziemię.

- Ja całego zajścia nie widziałam, bo niestety obsługiwałam i miałam drzwi zamknięte - mówi sklepowa i wydaje resztę z piwa, sto minus cztery będzie dziewięćdziesiat sześć. - Ale widziałam, jak ten skurwiel idzie z psami do domu. Jak gdyby nigdy nic.
Janina, na kanapie w dawnym hotelu robotniczym zastanawia się nieśmiało: - Może on to zrobił z zaszczucia, z bezsilności, może to była jego ostateczność? Albo w głowie coś się porobiło od tego bicia i cerowania?

Barykada
Grzegorz barykaduje się w swoim mieszkaniu na trzecim piętrze. Zezna później, że to ze strachu. Dingo, Cygana i Tunię ma ze sobą. Otwiera okno. Wywiesza biało-czerwoną flagę i godło. Przyjeżdża policja. Nadmuchują skokochron, gdyby chciał skakać. Wyłączają gaz w budynku, gdyby chciał wysadzić go w powietrze. Wzywają negocjatora, żeby zechciał wyjść.
Mijają godziny, zaczyna się już ściemniać. Ludzie stoją, upewniając się wzajemnie w swojej pogardzie dla Ż.

Przyjeżdżają antyterroryści, oddział szturmowy z granatami hukowymi i paralizatorem. Grzegorz przemawia do tłumu przez okno, za plecami powiewa firanka. Biała broda, biała głowa, nagi tors. Mówi chyba coś o tym, że się bronił, że to nie jego wina. I jeszcze opowiada o swoim życiu, chyba.

Nikt nie wie co dokładnie, nikt nie słucha, co mówi. W końcu go zabierają do aresztu.

*Niektóre imiona zmieniłam.

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska