Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Oberżyświat" już za chińską granicą! Przed nami kilka tysięcy kilometrów świata

Przemysław Osuchowski
Stary Kaszgar.  Przerwa w modlitwie to zarazem czas ożywionej  dyskusji na ulicy
Stary Kaszgar. Przerwa w modlitwie to zarazem czas ożywionej dyskusji na ulicy Przemysław Osuchowski
Z Krakowa na dach świata (4). 11 załóg wystartowało samochodami z Krakowa obierając za cel Lhasę w Tybecie i bazę pod Mount Everestem. Prawie 25 tysięcy kilometrów podróży wyprawy nazwanej DISCOVER 4X4 - TYBET 2013. Z podróżnikami jedzie i zdaje nam relacje Przemy sław "Oberżyświat" Osuchowski.

Przekroczenie granicy chińskiej to nie tylko odprawa graniczna. Na lotnisku, na statku może tak jest, jednak wjazd samochodem do Kataju - jak cesarstwo Chin nazwał Marco Polo - to coś więcej. To pokonywanie "żelaznej kurtyny", o której istnieniu już dawno zdążyliśmy zapomnieć. I tej realnej i tej mitycznej.

Owszem, jesteśmy grupą niekonwencjonalną. Nasze samochody najlepiej świadczą o tym. I tak też potraktowali nas odpowiedzialni za granicy chińskiej pilnowanie.

Granicę przekraczaliśmy praktycznie cały dzień! Wpierw, po błyskawicznej odprawie kirgiskiej przejechaliśmy pas "ziemi niczyjej", grodzonej rzędami drutu kolczastego. Potem staliśmy karnie przed pierwszym szlabanem ze znakami i obwieszczeniami pisanymi w "krzaczkach", których nie sposób przetłumaczyć lub choćby zapamiętać.

***

Staliśmy na górskim pustkowiu pod okiem kilku kamer przez ponad godzinę. Potem szlaban się podniósł i znów przejechaliśmy ze dwa kilometry pustkowia. Znów szlaban i kilku mundurowych. Kontrola paszportów. W milczeniu. I kiwnięcie ręką. Znów kilka kilometrów jazdy i budynek wyglądający na celnicę. Znów drobiazgowa kontrola paszportów, kartka po kartce i staranne analizowanie zawartości pojazdów. Grzeczne, ale milczące. Staranność pograniczników diabli wiedzą czy podyktowana podejrzliwością, czy zwykłą ludzką ciekawością?

Ponieważ czekał tu też na nas chiński agent turystyczny, z którym korespondowaliśmy od miesięcy, pokonaliśmy kolejne szlabany bez specjalnego stresu. Czuliśmy się jednak jak amerykański turysta na Check Point Charlie w Berlinie, a właściwie na granicy dwóch Berlinów przed trzydziestu laty…

***

I wjechaliśmy do… Kirgizji! Bo na ogół nie pamiętamy, że Chiny ze swoimi 1 300 000 000 obywateli, to również kraj ponad 200 milionów przedstawicieli mniejszości narodowych. Przekraczaliśmy granicę na przełęczy Tourgat. Jak Marco Polo. Przekraczaliśmy szlakiem czynnym tylko latem, bo zimą przejechać się tedy nie da. I jechaliśmy w głąb Ujgurii (Xinjiang, Autonomiczny Region XXXX) wzdłuż rzeki rzeźbiącej góry, drogą przez tę rzekę i wiosenne roztopy regularnie znoszoną.

Mijaliśmy osady po prostu kirgiskie. Czasem jak nad Song Kulem ścigał się z nami konno pasterz w charakterystycznej kirgiskiej czapce. Mijaliśmy resztki starych jurt i starych domów oraz zagród z gliny. Ale mijaliśmy też nowoczesne wiejskie osiedla, jakie władze budują na najdalszej nawet prowincji,by nie przynosiła wstydu.

Można załamywać ręce nad likwidowaniem historycznych kulturowych odrębności. Ale nie można się dziwić tutejszym Kirgizom, że ochoczo przeprowadzają się do schludnych domków z cegły, z elektrycznością, kanalizacją, itp., obok przyzwoicie pobudowanej szkoły i okazałej siedziby władz administracyjnych. Pod czerwona flagą z sierpem i młotem.

I po prawie stu kilometrach jazdy górską kotliną, dojechaliśmy do… granicy właściwej! Eklektyczne, okazałe budynki, wielkie place, mnóstwo mundurów i procedura rozbudowana do granic niemożliwości. Znów kilka godzin czekania, wypełniania druczków, stania w kolejce , zresztą absurdalnej, bo na odprawie byliśmy tylko my!

***

Znów prześwietlanie wzrokiem i specjalistyczną aparaturą. Szkoda gadać, gdyby nie cudowna tęcza, którą przywitała nas za moment przyroda Chin, uznalibyśmy ten dzień za najtrudniejszy w całej naszej na wschód podróży.
Ale nie, najtrudniej było mi kilka godzin później, po zakończeniu karkołomnej procedury granicznej, po przejechaniu kolejnych 100 kilometrów do Kaszgaru.

Naprawdę posmutniałem, gdy zobaczyłem, że nie ma już kaszgarskiej starówki, którą fotografowałem jeszcze trzy lata temu. Starówki, która w gruncie rzeczy nie zmieniła się prawie wcale od czasów Marco Polo. Glinianych, parterowych domków. Glinianych piętrowych domów zamożniejszych kupców, z attyką na górnym przeznaczonym rodzinie piętrze. Glinianych małych meczetów. Wszystko w kolorze kawy z dużą dolewką mleka. Ciszy i cienia zaułków. Starówki podzielonej od dwóch tysiącleci zgodnie ze średniowieczna logiką. Uliczek szewców, krawców, płatnerzy, fryzjerów, zielarzy, lekarzy, piekarzy, rzeźników, dentystów, snycerzy…

***

Stare domy zburzono, a w ich miejsce zbudowano (w ciągu 2-3 lat!) pustakowo-betonową namiastkę naśladującą dawną urbanistykę starego Kaszgaru.

Namiastkę owszem z wodociągiem, kanalizacją, elektrycznością i czym tam jeszcze… Namiastkę uzupełnioną szeregowymi blokami. Namiastkę ciszy, smutku i hulającego kurzu. Kurzu, który pozostał ostatnią pamiątką po Mieście Bazarów, jak Kaszgar nazwał Wenecjanin Marco Polo. Dzisiejszy "bazar" to już tylko fronty reprezentacyjnych ulic handlowych z elektrycznym i ciuchowym ba-dziewiem. A w nocy z feerią neonów.

W Kaszgarze dostałem pokój na jedenastym piętrze hotelu położonego w centrum typowej, dynamicznej, chińskiej metropolii. Z okna zobaczyłem stare uliczki wstydliwie schowane za olbrzymim pomnikiem Przewodniczącego Mao i reprezentacyjnym placem, na którym stało w gotowości kilkadziesiąt policyjnych pojazdów i kilkuset milczących mundurowych.
Odrobinę spokoju odnalazłem dopiero w centralnym kaszgarskim meczecie. A i to pewnie tylko dlatego, że trwa właśnie ramadan, a modlących jest więcej niż przypadkowych ciekawskich. Kolejne modły skupiające setki mężczyzn przerywane są antraktami, w trakcie których od stuleci muzułmanie oddają się teologicznym dysputom. Gdy któryś się z mówcą nie zgadza, wstaje i odchodzi.
Żadnych kłótni!

***

Kolejnym miejscem, które wmurowało mnie w ziemię, była mieścinka Tashkurgan u stóp Karakorum, ostatni przystanek dla karawan zdążających do Pakistanu. Zaniedbana osada w ciągu kilku ostatnich lat zamieniła się w zaczątek gigantycznego wczasowiska górskiego. W kotlinie między Pamirem i Karakorum buduje się dziesiątki hoteli.

Skoro znika świat Turków Ujgurskich i ich sąsiadów, postanowiliśmy wzruszeń już offroadowych poszukać z dala od metropolii. Przed nami kilka tysięcy kilometrów świata - mamy nadzieję - mniej zmienionego.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska