Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paddy Kelly. Jako mnich śpiewał dla kardynała Dziwisza

Paweł Gzyl
Przed  laty był członkiem "Kelly Family", zespołu, który robił w Polsce oszałamiająca karierę. Potem zniknął. Teraz pojawia się jako solista.
Przed laty był członkiem "Kelly Family", zespołu, który robił w Polsce oszałamiająca karierę. Potem zniknął. Teraz pojawia się jako solista. fot. archiwum
Ludzie myślą, że sławni i bogaci są szczęśliwi. Ja taki nie byłem, miałem wszystkiego dosyć, dlatego wstąpiłem do zakonu - mówi Paddy Kelly w rozmowie z Pawłem Gzylem. Paddy Kelly sześć lat spędził w klasztorze, jako mnich śpiewał dla kardynała Dziwisza. Ożenił się, a w sobotę da koncert w Krakowie.

Jest jedną z najbardziej niezwykłych postaci na scenie muzycznej. Zaczynał z rodzinnym zespołem w wieku 4 lat, jako nastolatek zdobył światową popularność. Potem przeżył załamanie nerwowe, zamknął się na 6 lat w klasztorze. Teraz powraca na scenę. W Krakowie wystąpi w sobotę 27 lipca w klubie Rotunda. Paddy Kelly.

W kwietniu wziąłeś ślub z Joelle Verreet. Jak się czułeś podczas tej uroczystości?
To był najbardziej poruszający moment w moim życiu.

Joelle pisze doktorat z filozofii religii. Ty też jesteś bardzo religijną osobą. To Was połączyło?
Tak, wiara jest bardzo istotna w naszym związku.

No właśnie: w minionej dekadzie spędziłeś sześć lat we francuskim klasztorze. Co Cię skłoniło do tej decyzji?
Były dwa powody. Po pierwsze nie podobał mi się show-biznes, to, że jest powierzchowny, skoncentrowany na zewnętrznej stronie człowieka. Ludzie myślą, że bogaci i sławni ludzie są szczęśliwi. A ja taki nie byłem. Miałem dosyć wszystkiego. Ani rodzina, ani muzyka, nic nie przynosiło mi radości. Powiedziałem więc: "Basta!". I zacząłem się zastanawiać nad alternatywnym sposobem życia. Po drugie - chciałem poznać Boga. To było dla mnie najważniejsze pytanie: kim jest Jezus? Nie chciałem przeżyć swego życia, by na jego końcu zacząć się zastanawiać, co będzie dalej. Chciałem wiedzieć to teraz - co jest w nim najważniejsze. Dlatego zostałem mnichem.

Jak zmienił Cię ten czas?
To był ważny okres. Ale zrozumiałem, że bycie mnichem nie jest moim powołaniem. Znalazłem w klasztorze Boga, wewnętrzny spokój, sens życia. Moja relacja z Jezusem stała się żywa. To już nie tak, że idziesz na mszę raz w tygodniu w niedzielę, albo chodzisz na różaniec, bo jest październik i nie zadajesz sobie pytania, dlaczego to robisz. To już nie jest też dla mnie abstrakcyjna teologia. Jezus czy Maryja nie są dla mnie jakimiś fantastycznymi postaciami, jak bohaterowie filmów Walta Disneya. Pobyt w klasztorze zmienił moje wewnętrzne życie.

Wróciłeś do tworzenia muzyki. To Twoje przeznaczenie?
Myślę, że tak. Uważam, że zostałem obdarzony przez Boga talentami. A przecież Jezus powiedział, że nie wolno zakopywać swych talentów w ziemi, tylko trzeba robić wszystko, by je pomnażać. Dlatego postanowiłem kontynuować tworzenie muzyki. To jest moim powołaniem w sferze zawodowej. Z kolei powołaniem w życiu prywatnym jest bycie jak najlepszym małżonkiem, a potem, jak Bóg pozwoli, ojcem dla naszych dzieci.

W show-biznesie raczej nie ma miejsca na duchowość. Jak sobie radzisz w takim środowisku?
Czasem jest trudno. Bo na człowieka wierzącego czeka wiele pokus. Fani ciągle mówią: "Jesteś fantastyczny, wspaniały". Dlatego trzeba uważać - i stąpać po ziemi. Kiedy przestanie się pamiętać, skąd się przyszło, łatwo stać się aroganckim. Całe szczęście, że ludzie potrzebują również artystów, którzy w swej twórczości mówią o naprawdę ważnych wartościach. Jan Paweł II powiedział kiedyś, że w kulturze, sztuce i mediach potrzeba ludzi, którzy będą odważnie mówić o Bogu i człowieku.

To nie jest łatwe?
Oczywiście. Ale chyba każdy z nas w pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że samochody, domy, bankowe konta nie są najważniejsze w życiu. To tylko materialna strona naszej egzystencji. Nie da się kupić miłości, przyjaźni czy zdrowia. Oczywiście, jeśli masz dużo pieniędzy, możesz pójść do lepszego lekarza. Ale w pewnym momencie i to może nie pomóc. Bo nie można kupić tego, co w życiu najważniejsze. Dlatego traktuję swoją muzyczną twórczość nie jako karierę w show-biznesie, ale jako misję, której celem jest przybliżenie moim słuchaczom najważniejszych wartości.

Między Tobą a Twoimi fanami istnieje specjalna więź. Na czym ona polega?
Wiele osób zna mnie jeszcze z czasów The Kelly Family. Zaczynali mnie słuchać, kiedy byli nastolatkami, tak jak ja. Teraz pewnie są po trzydziestce, również jak ja, większość z nich założyło rodziny. To jest wspaniałe, bo przyprowadzają na moje występy swoje dzieci.

Dlatego fani nie traktują Cię jak idola, ale jak kogoś bliskiego?
Pewnie tak. Kiedy byłem nastolatkiem, lubiłem muzykę grunge, przede wszystkim Pearl Jam, ale też Metallikę, U2 czy Bruce'a Springsteena. Dziś nie sprawdzam codziennie, co u tych zespołów. Ale jak przyjeżdżają do mojego miasta, idę na ich koncert, aby powspominać czasy młodości. Tak samo jest pewnie z moimi fanami.

Masz jakieś wspomnienia z poprzednich wizyt w Polsce?
Tak. Bardzo lubię Częstochowę. Jeśli tylko jestem w Polsce, staram się odwiedzić klasztor na Jasnej Górze i pomodlić się przed obrazem Matki Boskiej. Byłem w obozie w Auschwitz, to było bardzo mocne przeżycie. Lubię Kraków. Byłem w Łagiewnikach, w sanktuarium siostry Faustyny. Miałem też okazję dwa razy spotkać kardynała Dziwisza. Miło się rozmawiało, byłem wtedy jeszcze mnichem. Zaśpiewałem mu dwie piosenki na gitarze w podziękowaniu za jego posługę Janowi Pawłowi II w Watykanie. To było w 2009 i w 2010 roku.

Przyjeżdżasz do Polski na akustyczne tournee. Wolisz prezentować swe piosenki w takiej formule?
Lubię grać z całym zespołem. Tym razem jednak chciałem być "nagi" na scenie - bez świateł, bez dymów, bez wsparcia innych muzyków. Tylka ja i moja publiczność. To wyzwanie - przez dwie godziny przykuwać uwagę widzów. Tylko wokal, gitara lub pianino. W dwóch utworach na koniec sięgam jednak po gitarę elektryczną, chcę, aby zabrzmiały one mocniej. Każdy, kto kupił bilet na koncert, ma też przynieść ze sobą dwie łyżeczki. Kiedy będę wykonywał starą tradycyjną pieśń irlandzką, ludzie będą mogli się dołączyć, wybijając nimi rytm: "czaka-czaka-czaka-czaka". (śmiech)

Planujesz jakieś niespodzianki?
Chciałbym zaśpiewać dwie pieśni "Barkę" i "Z dawna Polski Tyś Królową". Ale na razie nie mogę tego zagwarantować. Staram się ich nauczyć. (śmiech) Będzie też kilka przebojów The Kelly Family oraz coverów Boba Dylana, Bruce'a Springsteena czy The Police.

Jesteś malarzem. Będziemy mogli obejrzeć Twoje dzieła przy okazji występu?
Niestety nie. Będą T-shirty z reprodukcjami. Moje obrazy można zobaczyć w interneto-wej galerii na www.paddyke-llyart.eu. Maluję od 16 lat, ale dopiero w zeszłym roku po raz pierwszy pokazałem swe prace publicznie. Pieniądze z ich sprzedaży przeznaczam na cele charytatywne w Afryce.

Wspomniałeś o The Kelly Family...
Mam wiele dobrych wspomnień. To było jak spełnienie się "amerykańskiego snu" w Europie. Przechodząc razem biedę i choroby oraz sukcesy i popularność, poznałem moich najbliższych ze wszystkich stron. Generalnie zachowuję dobre wspomnienia o tamtych czasach.

A w jakich jesteś stosunkach ze swymi siostrami i braćmi?
Spotykamy się od czasu do czasu. Każde z nich ma swoje życie, jedni poświęcili się rodzinie, inni kontynuują działalność artystyczną i mają solowe projekty. Może pewnego dnia reaktywujemy The Kelly Family?

Przed laty był członkiem "Kelly Family", zespołu, który robił w Polsce oszałamiająca karierę. Potem zniknął. Teraz pojawia się jako solista

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska