Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Edward Linde-Lubaszenko: kobiety są fantastyczne, ale ja mam do nich pecha

Magda Huzarska-Szumiec
Edward Linde-Lubaszenko z córką Beatą. - Po mnie odziedziczyła trudny charakter. Po mamie urodę - mówi.
Edward Linde-Lubaszenko z córką Beatą. - Po mnie odziedziczyła trudny charakter. Po mamie urodę - mówi. fot. Andrzej Banaś
Z aktorem, który ma za sobą cztery małżeństwa, o sprawach damsko-męskich - rozmawia Magda Huzarska-Szumiec.

Czy mężczyzna, który miał cztery żony, może powiedzieć, że wie wszystko o kobietach?
Oczywiście, że nie. Ja nawet nie staram się wszystkiego wiedzieć, bo mógłbym się znaleźć w sytuacji Pana Boga, który się strasznie nudzi, gdyż wie wszystko. A motorem, który mnie przyciąga do kobiet, jest właśnie ciekawość. Kobiety stwarzają ciągle jakieś problemy do rozwiązania, pozbawione męskiej logiki zagadki. Dlatego uważam, że kobiety zostały stworzone po to, by urozmaicać życie we wszechświecie.

A co Pana w kobietach jeszcze zaskakuje?
To, że robią takie rzeczy, które żadnemu normalnemu mężczyźnie nie mieszczą się w głowie. Dlatego często trzeba je opanowywać, by nie robiły tyle głupstw, ile są w stanie zrobić. Na dodatek te słabe, bezbronne istotki tak potrafią człowieka zgnębić i stłamsić, że czasami żyć się odechciewa.

Boże, co te kobiety Panu zrobiły?
Pewnie trafiałem na te niewłaściwe.

Jednak musiały mieć coś w sobie, że zwrócił Pan na nie uwagę.
Wdzięk i urodę. Ja mam wykształcenie przyrodnicze, bo zaliczyłem sześć semestrów medycyny. Dlatego przychylam się do teorii, że przez całe wieki nasza podświadomość rejestrowała cechy kobiet, które są dla nas najlepszymi partnerkami. To zostało zapisane w genach i teraz wystarczy nam jeden rzut oka, by wiedzieć, czy stworzymy parę z tą właśnie kobietą czy nie. Kobiety wytwarzają wokół siebie aurę, która albo przyciąga albo odpycha, albo pozostawia obojętnym.

Pana pierwsza żona, Asja Łamtiugina, miała wokół siebie taką aurę?
To była inna historia. Zbliżyło nas do siebie zainteresowanie poezją. Ona była wtedy młodą poetką, która dopiero marzyła o zostaniu aktorką, a ja byłem studentem medycyny, ale też występowałem w studenckim teatrze Kalambur, na scenie poezji, co nie było bez znaczenia. Ja jej recytowałem Majakowskiego, a ona mi Jesienina i Achmatową.

Romantycznie. Ślub też był taki wzniosły?
Ależ skąd, wzięliśmy go w Żarach koło Żagania. Jej mama była tam kierowniczką wydziału kultury i załatwiła w Urzędzie Stanu Cywilnego, że dostaliśmy ślub od ręki. Nie było w tym zbyt wiele romantyzmu, bo następnego dnia rozjechaliśmy się w różne strony - ja na studia do Wrocławia, ona do Warszawy, bo tam zaczęła naukę w szkole teatralnej.

I zostaliście małżeństwem na odległość.
Przez pewien czas, ale ona dość szybko z wielkiej miłości do mnie wzięła urlop dziekański i zamieszkaliśmy razem.

Jak to, rzuciła dla Pana studia? Nie wierzę.
Dlaczego się pani dziwi, zakochana kobieta jest nieobliczalna. Potem zresztą już razem zdaliśmy w tej szkole egzamin eksternistyczny i obydwoje zostaliśmy aktorami. Bo ja przez kobietę rzuciłem medycynę.

Przez żonę?
Nie, przez pewną okrutną panią profesor.

O, to ciekawe.
Kiedyś pojechałem na wczasy studenckie i tam się przeziębiłem. Dostałem jakiejś potwornej anginy, a na dodatek okazało się, że mam kamienie w nerkach. Mordowałem się z nimi strasznie, ale zaraz po wakacjach musiałem iść zdać egzamin. Bo musi pani wiedzieć, że na studiach miałem taki system, iż nigdy nie zdawałem w czerwcu wszystkiego, tylko zostawiałem sobie coś na wrzesień.

Żeby się nie zmęczyć?
Można tak to nazwać. No, w każdym razie, gdy przyszedłem na uczelnię, okazało się, że jestem na liście czternasty czy szesnasty. A ja nie mogłem tyle czekać, bo strasznie mnie bolało, mimo tego, że kolega co parę godzin robił mi zastrzyki przeciwbólowe. Poprosiłem więc asystenta owej pani profesor - zresztą też mojego kolegę, bo ja dość solidnie studiowałem, powtarzając systematycznie poszczególne lata - żeby poprosił panią profesor o szybsze przepytanie mnie. Ona jednak się na to nie zgodziła, tylko kazała mu podać mi krople uspokajające. Jakimś cudem doczekałem się wejścia na salę. Jednak pani profesor postawiła mi ocenę niedostateczną, chociaż naprawdę dużo umiałem. Doszła do wniosku, że symuluję chorobę. Obraziłem się więc i powiedziałem, że więcej nie chcę mieć do czynienia z ludźmi, którzy tak traktują chorego. Zresztą parę dni później miałem operację i wyjęto mi te kamienie.

No to dzięki tej pani został Pan aktorem.
Tak, a moi niedoszli pacjenci mają powód do radości.

Pan wtedy też miał się z czego cieszyć, bo zaczął Pan sporo grać, no i na świecie pojawił się Olaf.
To było trochę później, mieliśmy już z Asją prawie po trzydzieści lat. Nie ukrywam, że to ja ją błagałem, żebyśmy mieli dziecko.

Jak to Pan błagał?
No tak, bo ona nie chciała, a ja poczułem wolę bożą i bardzo chciałem mieć syna. Mieliśmy już na to warunki, 140-metrowe mieszkanie w pożydowskiej dzielnicy Wrocławia, nieźle też zarabiałem.

Jeśli żona nie chciała mieć dziecka, to skąd się wziął Olaf?
W końcu się zgodziła. Jak kiedyś sama się przyznała, zakochała się w nim dopiero gdy się pojawił na świecie.

Pewnie to ona musiała zajmować się niemowlakiem.
Ależ skąd, przez pierwsze trzy lata to ja do niego wstawałem w nocy. A później moja żona zakochała się w pewnym reżyserze filmowym i do niego odeszła z synem. No, może nie odeszła, bo to ja wyprowadziłem się do teatralnego mieszkania i jej zostawiłem wszystko. Mam taką zasadę postępowania z kobietami, że kiedy mnie nie chcą, to odchodzę. Nie to nie, bez łaski.

Ale musiał Pan pojawić się w sądzie na rozprawie rozwodowej.
Do tej pory na czterech rozprawach. Można się przyzwyczaić. Po ostatniej nawet nieźle się ubawiłem. Poprosiłem jednego z kolegów aktorów, żeby był moim świadkiem. Ale nie trzeba było nawet świadków, bo moja żona zakochała się po prostu w innym mężczyźnie.

To tak jak pierwsza.
Zgadza się. Mam jeszcze taką teorię, że przy mnie kobiety po prostu tracą swój blask i muszą szukać sobie mężczyzn, przy których będą wyglądać efektownie.

Rozumiem, że wrodzona skromność przez Pana przemawia. Ale wróćmy na salę sądową...
No więc pani sędzia powiedziała, że nie potrzebujemy żadnych świadków, bo jeżeli obydwoje chcemy się rozwieść i mamy wszystko uzgodnione, to ona nie widzi przeszkód. Wychodzimy więc na pełen ludzi korytarz, a mój kolega zaczyna się wygłupiać i mocnym, scenicznym głosem, krzyczy: "Żebyś wiedział, że ostatni raz składałem przez ciebie fałszywe zeznania". Gdyby pani zobaczyła miny tych czekających na rozprawy ludzi, to też by się pani zaczęła śmiać.

Nie było Panu żal się rozwodzić? Pana czwarta żona była od Pana o wiele młodsza.
Rzeczywiście, była młodsza o 22 lata. Ale ja zawsze zakochiwałem się w młodych kobietach. Trzecia żona, nie przepraszam druga, wszystko mi się myli, była też młodsza o kilkanaście lat. Tak, to była ta, która mnie okradła.

Jak to Pana okradła?
To był czas, kiedy zarabiałem bardzo dużo, bo grałem w serialu "Układ krążenia". Pieniądze trzymałem na książeczkach oszczędnościowych PKO. W tym małżeństwie już od pewnego czasu się nie układało, wszystko zmierzało do rozwodu, ale nie podjęliśmy jeszcze żadnych kroków. W każdym razie wracałem do Krakowa z Warszawy samolotem i na lotnisku zobaczyłem bardzo atrakcyjną kobietę, która myła twarz w umywalce. Dostrzegłem, że jest zapłakana. Zapytałem, co się stało, a ona powiedziała, że właśnie rozstała się ze swoim mężczyzną. Odparłem, że jestem w podobnej sytuacji i kiedy wylądowaliśmy w Krakowie, od razu postanowiliśmy pojechać w góry. Tam spędziliśmy cudowne dwa tygodnie, po których wróciłem do domu. Wchodzę i widzę puściuteńkie mieszkanie. Pukam do sąsiadów, bo myślałem, że ktoś się włamał. Ale usłyszałem od nich, że to syn żony wszystko wywiózł. Idę więc, żeby wybrać pieniądze, a tu okazuje się, że książeczki są puste. Poszedłem więc do teatru i opowiadam kolegom, co mi się przytrafiło, a oni w śmiech i mówią: No to teraz wiemy, co miał Kochanowski na myśli, kiedy pisał "Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim…".

No dobrze, ale została Panu przynajmniej dziewczyna z gór.
W paroksyzmie nienawiści do kobiet, z nią się też rozstałem. Każde z nas poszło w swoją stronę.

Pan daleko nie zaszedł, bo chyba dość szybko poznał Pan trzecią żonę.
Trzecia była najbardziej w porządku. Myśmy się rozstali z powodu niezgodności serologicznej. Ona bardzo chciała mieć dziecko, ale to było niemożliwe. Po kolejnym poronieniu zaproponowałem, żeby znalazła sobie kogoś innego, kto będzie miał odpowiednią grupę krwi. Zresztą tak zrobiła i nasze córki chodziły do tej samej szkoły muzycznej. Spotykaliśmy się na szkolnym korytarzu.

Bo Pan był już wtedy po raz czwarty żonaty i miał córkę.
Tak, jej matka Beata Paluch była kiedyś moją studentką.

I Pan, dojrzały profesor, poderwał swoją uczennicę.
Nie, to ona mnie poderwała. Miałem taki zwyczaj, że poza zajęciami przeprowadzałem indywidualne rozmowy ze wszystkimi studentami. Nie wiem już, co się zdarzyło, ale ją jakoś niechcący pominąłem. Przyszła do mnie z awanturą. No i się z nią spotkałem raz, drugi… W ten sposób zostaliśmy parą, a potem małżeństwem, którego owocem jest nasza córka, też Beata.

Czy inaczej Pan ją traktował niż Olafa?
On miał do mnie nawet pretensje, że ją faworyzuję. I miał rację, bo dla ojców córki są oczkiem w głowie. To nie znaczy, że są bardziej kochane.

Co Pana dzieci, poza wyborem tego samego zawodu, po Panu odziedziczyły?
Trudny charakter. Córka ma nawet satysfakcję, jak przyłapuje się na tym, że zachowuje się czasami podobnie jak ja. Na szczęście urodę odziedziczyła po mamie. Z kolei Olaf różni się ode mnie tym, że jest w stanie wszystko podporządkować filmowi, który kręci. Ja nigdy tego nie potrafiłem, zawsze wygrywało u mnie życie bankietowe.

To może dlatego kobiety Pana zostawiały?
Pewnie tak.

I nie wyciągnął Pan z tego żadnej nauki?
Wyciągnąłem, wiem co trzeba zrobić, by się rozstać z kobietą.

Pójść na ostry bankiet?
No właśnie, a tak serio, trzeba pamiętać, by w trakcie wspólnego życia nie robić sobie piekła. Bo to ono pozostanie we wspomnieniach.

I wtedy można kobiety znienawidzić?
Nie, kobiety są fantastyczne, tylko ja mam do nich pecha.

(W trakcie naszej rozmowy obok stolika przechodzi młoda, ładna dziewczyna. Edward Linde-Lubaszenko obdarza ją jednym ze swoich czarujących uśmiechów.)
No nie, Pan jest niepoprawny.
Pani nie zauważyła, ale to ona pierwsza się do mnie uśmiechnęła.

Ale ona mogłaby być Pana wnuczką.
Kiedyś zażartowałem, że chcę pobić rekord Andrzeja Łapickiego. Dlatego moja przyszła żona jest teraz w czwartej albo piątej klasie podstawówki.

To niech Pan uważa, bo pewnie już umie czytać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Edward Linde-Lubaszenko: kobiety są fantastyczne, ale ja mam do nich pecha - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska