Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak hodowca truskawek został zawodowym zabójcą

Redakcja
Podejrzany 53-letni Tadeusz G. na korytarzu krakowskiego sądu pilnowany przez kilku konwojentów uzbrojonych  w broń maszynową
Podejrzany 53-letni Tadeusz G. na korytarzu krakowskiego sądu pilnowany przez kilku konwojentów uzbrojonych w broń maszynową Artur Drożdżak
Mężczyźni bywają wybornymi specjalistami od gotowania i przyrządzania wykwintnych potraw, inni intensywnie rozwijają swój talent w biznesie, by zarabiać olbrzymie pieniądze, kolejni chodzą na kursy, by jeszcze lepiej prowadzić szybki samochód. 53-letni Tadeusz G. całe lata doskonalił się w zabijaniu ludzi - pisze Artur Drożdżak.

Wąskie usta, krótkie włosy, lekko odstające uszy i pomarszczona, jakby wyciosana z kamienia twarz Tadeusza G. Nigdy nie było widać na niej żadnych emocji. Radość, uśmiech, życzliwe słowo kierował tylko do żony Halinki i dwojga dorastających dzieci. Jedno ma 11, drugie 16 lat.

- Ma pan zgodę na robienie mi zdjęć ? - odzywa się pierwszy na korytarzu krakowskiego sądu. Stoi skuty kajdankami, ubrany w czerwony drelich jako przestępca z kategorią "szczególnie niebezpieczny". Rzuca okiem na konwojujących go policjantów z bronią maszynową. Gdyby mógł, to wziąłby ją do ręki i nacisnął spust. Tyle razy to robił w swoim życiu...

Na moment odkrywa maskę, okazuje emocje i w jego oczach widać wściekłe błyski. To dla swoich ofiar miał takie krótkie, wrogie spojrzenie. Widziały przed śmiercią, jak jego oczy robią się coraz ciemniejsze, prawie czarne. Można było dostrzec rozszerzone źrenice, a potem już tylko błysk ognia z lufy wymierzonego pistoletu. I koniec.

Hodowca truskawek

Kiedy to się zaczęło? Ta myśl ginie w mrokach przeszłości. Z zawodu był cieślą, ale od zawsze zajmował się uprawą roli w rodzinnym Górnie, 10 km od Kielc. Tu miał swoje trzy hektary ziemi, a na niej same truskawki. Tylko on wie ile trzeba było czułości, delikatności, by te drobne, wątłe roślinki pięknie owocowały w lecie. Mówił do nich, zachęcał, by rosły i oparły się wichrom, gradowi i zbyt obfitym deszczom. Gdy dojrzewały, przeganiał natrętne ptaki, a złodziei straszył pistoletem.

Broń palna to była jego druga miłość. We wsi każdy miał ukryty pistolet. Za stodołą, na stryszku, w zbiorniku z gnojowicą. Tak na wszelki wypadek, bo inni mają.

W razie sporu z sąsiadem, na sarnę lub lisa z pobliskiego lasu, do przegonienia złodzieja lub by rozstrzygnąć spór na wiejskiej zabawie w remizie. Zabijać nie trzeba, ale postraszyć, pogrozić, pokazać, że ma się przewagę, czasem postrzelić z nogę, by więcej razy taki gnój z sąsiedniej wsi się nie zapuszczał na obcy teren. Na każdą okazję była inna broń. Mógł przebierać i wziąć pistolet VIS, Parabellum, Gluberyt, P-83, maszynowy CZ. Tyle tego było. Zawsze można było jednak dokupić nową sztukę lub trochę amunicji.

Genialny rusznikarz

Zawsze jeździli we trzech. Rządził on, Tadeusz G. Stanisław P. był posłuszny jego rozkazom. Podobnie jak o cztery lata młodszy Stanisław T. Razem jeździli na zabawy, wspierali się w sporach z sąsiadami, robili interesy. Był jednak potrzebny ktoś, kto zadbałby o ich broń, tak poznali Jacka P. O 10 lat młodszy od Tadeusza G. był genialnym rusznikarzem. Umiał gwintować lufy, skonstruować pistolet i naprawić każdy zepsuty.

Dysponował trotylem, heksogenem, nitrogliceryną, nie był mu obcy semtex, czyli wszystko co wybucha i zabija, ale Jacek P. potrafił okiełznać te eksplodujące i śmiercionośne cacka. W końcu trochę przepracował w Zakładach Metalowych Mesko w Skarżysku Kamiennej, gdzie na co dzień miał do czynienia z bronią.

Właśnie odbywał dwuletnią zasadniczą służbę wojskową i był na przepustce, gdy w rodzinnych stronach poznał Tadeusza G. i jego kompanów, dwóch Staszków. Znajomość zaciążyła na jego dalszym życiu. Wtedy w 1991 r. nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy. Gdy to zrozumiał było już za późno. Na razie otrzymał banalne zlecenie przerobienia pistoletu maszynowego Beretta, by mógł mieć magazynek do RAK-a, a strzelać amunicją do pistoletu Makarow. Przyjął zlecenie, dostał pieniądze i nie interesowało go wcale, do czego jego broń zostanie użyta.

Strzały pod Cedzyną

A ona przydała się bandytom pewnego wrześniowego dnia 1991 r. Na leśnym parkingu w Cedzynie zatrzymało się wtedy troje Ukraińców z Chersonia. Byli w podróży, w Polsce handlowali zegarkami, zabawkami, drobnym sprzętem.

24-letnia Natalia P. uchodziła za piękność. Razem z nią byli 40-letni Władysław S. i o rok starszy jego rodak. Silni, odważni mężczyźni, mistrzowie boksu. Posiadali uprawnienia do walk międzynarodowych, ale tego dnia nie mieli szans w starciu z trzema bandytami. Zostali zaskoczeni wieczorową porą. Jeden z Ukraińców w samoobronie zdążył wziąć do ręki łom, ale nie ocalił życia.

Brutalny atak i gwałt

Pierwsze dwie kule dosięgły 41-latka. Upadł, upuścił łom. Drugi Ukrainiec rzucił się do ucieczki, ale zabójca dopadł go po 30 metrach. Strzelił mu w plecy. W tym samym momencie Natalia P. odpierała atak dwóch napastników. I ona była bez szans. Otrzymała ciosy w twarz, upadła. Miała złamany nos, krwawiła, ale bandyta dalej ją masakrował. Usiadł na klatce piersiowej, złamał mostek, uciskał kolanami i zgruchotał pięć żeber.

Kobieta nie miała siły się bronić, została rozebrana i po kolei zgwałcona przez dwóch bandytów. Potem powoli zaczęli zacierać ślady swojej bytności i po kolei zastrzelili Ukraińców. Broń przykładali im do skroni i bez wahania naciskali spust. Przeszukali moskwicza i na koniec go podpalili. Strzały, a potem wybuch baku z benzyną słyszeli okoliczni mieszkańcy. Zabójcy odjechali polonezem, do domu Tadeusza G. od miejsca masakry było niecałe 10 km.

Mylne tropy

Świętokrzyscy policjanci długie lata starali się rozwiązać tajemnicę makabrycznej zbrodni w Cedzynie. Pierwszy raz umorzono sprawę w marcu 1993. Sprawcy nie zostali wykryci. Był pewien trop, ale został zmarnowany. Miesiąc po potrójnym zabójstwie został zastrzelony Zenon P., właściciel kantoru w Stalowej Woli. Sprawcy użyli dokładnie tej samej broni, ale ani jej, ani bandytów nie udało się ustalić. Po raz drugi śledztwo podjęto po 8 latach. Katowicka prokuratura podejrzewała, że za śmiercią Ukraińców stoi śląski gang Janusza T. ps. Krakowiak". To się nie potwierdziło. Powiodła się trzecia próba wyjaśnienia sprawy, którą podjęła krakowska prokuratura w 2009 r., 18 lat od tragedii w Cedzynie.

Zabójcy kantorowców

Seria napadów z bronią na właścicieli kantorów w Polsce południowej odbiła się echem. Policja powołała 100-osobową grupę operacyjną do wyjaśnienia zabójstw na tle rabunkowym. Okazało się, że między grudniem 2005 r. a lutym 2007 r. trzej mężczyźni - Tadeusz G., Jacek P. i Wojciech W. dokonali 5 zabójstw w Kraśniku, Tarnowie, Piotrkowie Trybunalskim i Myślenicach. Usiłowali też zabić mężczyznę w Sosnowcu i kobietę w Piotrkowie. Zrabowali 234 tys. złotych. Kluczową postacią z nich trzech był Jacek P. - Przyznaję się do winy - nie krył mężczyzna i wyznał, jak z dwoma wspólnikami zabijał właścicieli kantorów. Opowiadał, że przeżył religijne nawrócenie.

- Chcę wszystko powiedzieć, bo mam nadzieję na rzeczywistą skruchę umożliwiającą mi uporanie się z ciężarem odpowiedzialności za udział w zabójstwach właścicieli kantorów - opowiadał. Liczył również na łagodniejszy wyrok i się nie pomylił. Został skazany na 15 lat więzienia, proces jego kompanów jeszcze się toczy. Usłyszeli wyroki dożywotniego więzienia, ale to orzeczenie zostało uchylone. Ten proces trwa.

Rusznikarz pogrąża

Jacek P. w trakcie śledztwa dotyczącego zabójstw kantorowców wspomniał też, że od lat 90. przerabiał broń dla Tadeusza G. W tym Berettę, z której zastrzelono Ukraińców w Cedzynie. Dokonano porównania zabezpieczonych przed laty śladów DNA i wyszło na jaw, że Natalię P. zgwałcili Tadeusz G. i Stanisław T. Obu postawiono zarzuty zabójstwa. Nie przyznali się do winy.

Śmierć w celi

Stanisław T. nie doczekał procesu o potrójne zabójstwo. Powiesił się w kąciku sanitarnym celi więzienia w Piotrkowie Trybunalskim. Za śmierć Ukraińców odpowiadał Tadeusz G., nie przyznał się do winy. Nie odnaleziono broni, z której padły strzały, ale kieleckiemu sądowi wystarczyła relacja rusznikarza Jacka P., że przerabiał taki karabin i był on w 1991 r. do dyspozycji Tadeusza G.

Za kluczowe przyjęto wyniki badań genetycznych śladów znalezionych na zgwałconej Ukraince. 53-letni mężczyzna usłyszał przed Sądem Apelacyjnym w Krakowie prawomocny wyrok 25 lat więzienia za potrójną zbrodnię sprzed 22 lat. Sędzia określił działania oskarżonego jako "bestialskie". Dodał, że należy teraz wykluczyć Tadeusza G. ze społeczeństwa.

Tadeusz G.

Lat: 53
Zamieszkały: Górno koło Kielc, woj. świętokrzyskie
Zawód wyuczony: cieśla budowlany
Zawód wykonywany: hodowca truskawek
Rodzina:
żona, dwoje dzieci w wieku 11 i 16 lat
Majątek: trzy hektary ziemi, volkswagen passat
Uprzednia karalność: nie karany
Aresztowany: 13 marca 2007 r. Od tego czasu przebywa cały czas za kratkami

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska