Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pawłowski: Brakuje mi sądeckiej "mafii"

Marek Bartosik
Krzysztof Pawłowski
Krzysztof Pawłowski fot. archiwum
Z Krzysztofem Pawłowskim, byłym senatorem i prezydentem Wyższej Szkoły Biznesu - National Louis University w Nowym Sączu, rozmawia Marek Bartosik.

Marek Bartosik: Po utracie Wyższej Szkoły Biznesu zniknął Pan z życia publicznego, nie tylko w kraju, ale i w Nowym Sączu. Czuje się Pan zepchnięty na bocznicę?
Prawda, zniknąłem... Półtora roku temu, gdy oddawałem moją Wyższą Szkołę Biznesu nowemu właścicielowi, było oczywiste, że muszę poszukać dla siebie nowego pomysłu na życie, bo nie bardzo się nadaję do tego, by być mniej lub bardziej dostojnym, ale jednak emerytem.

Ambicja Panu przeszkadza?
Nie. Jestem usatysfakcjonowany liczbą sukcesów, dowodów uznania. Byłoby bezczelnością wobec Boga powiedzieć, że chcę coś jeszcze. Szkoła istnieje, a ja mam mnóstwo wychowanków. Przez ostatni rok wokół mnie było jednak wiele pogrzebów, ciężkich chorób. Stale z żoną sobie powtarzamy, że dziękować trzeba za każdy następny dzień spędzony w zdrowiu. Próbuję też znaleźć dla siebie miejsce. Przygotowałem z trojgiem moich przyjaciół specjalne seminarium, niezwykle trudne, dla menedżerów najwyższego szczebla. Jestem namawiany na napisanie książki, ale nie wspomnieniowej, lecz takiej, w której by się udało zebrać moje doświadczenie z okresu transformacji. Nie planuję powrotu do polityki, choć wyobrażam sobie, że z moim ciągle "dobrym nazwiskiem" nie powinno być to trudne.

Schowany jest Pan w tym domu ukrytym w drzewach, ale widzi Pan, że w Nowym Sączu można zbić fortunę na robieniu lodów, wędlin z drobiu, bram garażowych czy okien dachowych. Pański przykład pokazuje jednak, że biznes na nauczaniu biznesu już nie jest tu możliwy.
Nigdy nie robiłem tego dla pieniędzy. Takie moje deklaracje budziły zwykle niedowierzanie. Zastanawiano się, co ukrywam. Na mnie ta nieufność robiła wstrząsające wrażenie. W Nowym Sączu w latach 90. nie chciano uwierzyć, że jeżdżę starym polonezem. Plotka mówiła, że podobnie jak pewien premier przesiadam się za miastem do mercedesa. Ja bardzo poważnie traktowałem wygrane w 1989 r. wybory na senatora. Były dla mnie wyjściem już nawet nie z cienia, ale z kompletnego nieistnienia. W swojej dziedzinie fizyki, czyli w badaniach nad grafitem, należałem może do 20 najlepszych europejskich badaczy. Znało mnie jednak ledwo kilkudziesięciu ludzi na świecie, którzy zajmowali się tym samym. I nagle dzięki Klubowi Inteligencji Katolickiej, który był dla mnie przedszkolem politycznym zostałem senatorem. Małego Krzysia odciągnięto od grafitu i wysłano do parlamentu. Miałem wtedy poczucie olbrzymiej odpowiedzialności. Uznałem za swój psi obowiązek zrobienie wszystkiego co możliwe, bym sobie mógł powiedzieć: wykorzystałem w całości szansę, jaką dostałem. Dlatego bardzo mnie boli, że ludziom trudno uwierzyć w taki naturalny patriotyzm, z którego wzięła się uczelnia. Ten dom w drzewach to cały mój dorobek, o emerycki dostatek mogę być spokojny, a nic więcej nie potrzebuję.

Szkoła przez lata była sukcesem, który przynosił Panu mnóstwo zaszczytów. W 2011 roku jednak była już tak zadłużona, że oddał ją Pan inwestorowi. Czy - pomijając Pańskie błędy finansowe - ostateczną tego przyczyną nie było to, że nie pasowała mentalnie do Nowego Sącza?
Nie chcę dopuścić do siebie takiego wytłumaczenia. Godziłoby to w wiele wartości, którymi żyłem. Ale chyba nie... I w Europie, i w USA są niewielkie miasta, gdzie są najlepsze uniwersytety o światowym znaczeniu. Zresztą szkoła miała tym lepszą opinię im dalej od Sącza ją wypowiadano. Nie czułem się inżynierem społecznym w tym sensie, żeby choćby próbować zmieniać mentalność sądeczan, ale jako były senator postanowiłem zrobić coś, co pchnie to miasto do przodu.

To co zabiło Pańską uczelnię, oprócz możliwych Pańskich błędów biznesowych? Niż demograficzny?
Na to byłem przygotowany. Doskonale wiedziałem, że kandydatów na studentów zacznie błyskawicznie ubywać. Dlatego budowałem szkołę dla 3 tysięcy osób, a nie - jak wielu moich kolegów w Polsce - na kilkanaście tysięcy. Szkoła zaczęła dołować, gdy przystąpiliśmy do Unii Europejskiej. Kiedy to zrozumiałem, to nie wiedziałem, czy się śmiać czy płakać.

To reakcja zrozumiała jak na b. szefa senackiej komisji ds. integracji europejskiej?
Rzeczywiście dokładałem ognia pod garnek, w którym gotował się mój los (śmiech). Przed 2004 roku studia w mojej szkole kosztowały ok. 1600 dolarów rocznie. Absolwenci dostawali obok naszego dyplomu, także dyplom uczelni amerykańskiej. Byliśmy więc dla rodzin średniozamożnych lub niezwykle ambitnych młodych ludzi, alternatywą wobec bardzo dobrych uczelni amerykańskich i angielskich. Od 1 maja 2004 roku nagle prawie wszystkie uniwersytety brytyjskie stały się dla Polaków niemal darmowe, bo rok kosztował już tylko 1000 funtów, czyli 6 tys. złotych. To był ten nóż, jaki Unia mi wbiła w plecy (śmiech). Ale to już podsumowałem, zostawiłem za sobą. Tylko ciągłe narzekania sądeczan na Sącz bardzo mnie bolą.

Mnie zaskakują. Z perspektywy człowieka, który tu przyjeżdża od czasu do czasu widać, że to miasto świetnie się rozwija. Macie tu grupę ludzi usadowionych od lat wygodnie w gronie najbogatszych Polaków. Nie zajmują się spekulacjami giełdowymi, ale tworzą na miejscu jakieś wartości, produkują, sprzedają. A może przeciętnie żyje się tu na tyle ciężko, by dominowało poczucie przegranej. Z trzeciej jednak strony słyszę, że Sącz w dużym stopniu przenosi się do wiejskich willi w gminie Chełmiec.
Lista tutejszych milionerów nie sprowadza się do tych kilku powszechnie znanych nazwisk. Przecież w ubiegłym roku, o ile się nie mylę, ponad setka ludzi - nie firm! - zarobiła tu ponad milion złotych. Tyle że starannie unikają rozgłosu. Wielu ludzi pracuje tu na czarno. Proszę przyjrzeć się tym setkom aut, które w piątek wieczorem zjeżdżają na Sądecczyznę z północy kraju. Wielu moich przyjaciół z wielkiego biznesu mówiło mi: twoi ludzie pracują u mnie na budowie. I z niedowierzaniem dodawali: Wiesz, oni nie piją. Statystyki oficjalne nie oddają więc rzeczywistego poziomu życia. Tym bardziej niezbadana jest dla mnie tajemnica, dlaczego sądeczanie tak źle mówią o swoim mieście, o sobie.

Trudno im nie przyznać racji, kiedy oceniają komunikację w mieście i z resztą kraju.
Tu rzeczywiście jesteśmy ofiarą, ale nie losu. Był taki okres w końcu lat 90., kiedy moi koledzy mieli bardzo wysokie funkcje polityczne. Nazywałem ich trójką wielkich Andrzejów. Jednak Szkaradek, Czerwiński i Chronowski nie potrafili zadbać o wybudowanie drogi ekspresowej do Brzeska.

Jak Pan ocenia wpływ tutejszych multimilionerów na Nowy Sącz? Teoretycznie powinni trząść miastem i regionem.
Nie robią tego. I mówię to z głębokiego przekonania, a nie z obawy przed nimi. Z bardzo prostego powodu: oni tego nie potrzebują. Ich biznesy mają już taką skalę, że nie muszą się płaszczyć przed prezydentem czy radnymi o jakąś działkę czy o pozwolenie na budowę. Ale gdy wymieniał pan dziedziny, w których funkcjonują, usłyszałem nutkę lekceważenia. Fakt: produkują rzeczy, które nie są wielkim wyzwaniem technologicznym. Lecz ten kryzys pokazał, jaką wartością jest przemysł. W chwilach trudnych liczy się realna gospodarka, a nie dmuchane usługi finansowe. Sto procent dochodu z tych firm zostaje w Polsce. Wielkie koncerny międzynarodowe tak żonglują kosztami wytwarzania, by ich prawdziwy dochód był opodatkowany na terenie ich macierzystych państw. Praca, jaką dają sądeccy przedsiębiorcy, to w dzisiejszych czasach realny instrument ich władzy i wpływów. Zatrudniają razem przynajmniej 4 tysiące osób. Od nich zależy więc los 4 tysięcy rodzin z Nowego Sącza i okolic. Pytał pan kto trzęsie... To raczej miasto trzęsie się nad sobą zamiast działać.

Prezydent Ryszard Nowak ma tu wysoką pozycję. Ale czy jego długie rządy nie spowodowały zabetonowania tutejszej sceny politycznej?
Aż tak daleko bym nie wnioskował. Ja mam raczej poczucie, że polityka prezydenta jest zbyt defensywna. Miałem z nim kontakty dobre, a czasami bardziej nerwowe. Gdy próbowałem znaleźć inwestora dla szkoły, to poprosiłem prezydenta o pomoc w rozmowach z tutejszymi milionerami. Zaangażował się bardzo, ale niestety nic nie zdziałał, choć chodziło o zaledwie 16 mln złotych na spłacenie długów uczelni. Rysiek ma jedną wadę. Uważa, że to do niego powinien przyjeżdżać marszałek województwa czy minister. On nie klamkuje w gabinetach. W przeciwieństwie do Mariana Cyconia, który jako burmistrz Starego Sącza klamkował wszędzie, gdzie należało. W związku z tym Stary Sącz ma nowy most, a w Nowym Sączu, choć miasto potrzebuje przynajmniej dwóch, nie wybudowano za demokracji ani jednego. Nowak uważa, że to metoda nie na dzisiejsze czasy. Myli się: Polska jest nadal bardzo układowa, a pieniądze europejskie też trzeba wychodzić.

Jak Pan ocenia jakość obecnych sądeckich parlamentarzystów?
Najlepiej byłoby poprosić tu o następne pytanie. Mamy takich posłów, na jakich zasługujemy i tyle. Senator Stanisław Kogut zrobił rzeczy ważne nie tylko dla Stróż. Za ośrodek dla niepełnosprawnych i hospicjum, zresztą na najwyższym poziomie światowym, trzeba mu dziękować. On jeden potrafi choć trochę lobbować. Andrzej Czerwiński za bardzo przejął się komisją energetyczną, której jest szefem.

A Arkadiusz Mularczyk, najgłośniejszy z waszych posłów?
Niedawno został moim sąsiadem, bo się pobudował tu zaraz nad samym Dunajcem. Ryzykownie więc, lecz przepięknie. Jest dobrym prawnikiem, ale nie daję mu wielkiej politycznej szansy, bo wątpię by jego Solidarna Polska odbiła się od sondażowego dna. Chyba że prezes Kaczyński schowa dumę i pozbiera te pojedyncze procenty głosów, jakie zabiorą mu jego dawni ludzie rozproszeni po różnych partyjkach. Wtedy i Mularczyk urośnie. Ogólnie mam żal do wszystkich naszych polityków, głównie za tę drogę do Brzeska. Jej brak odcina nas od strefy rozwoju, jaka szybko powstanie przy autostradzie. Powinni więc w tej sprawie działać jak sądecka "mafia".

Dlaczego tego nie robią?
Nie wiem. Nawet trudno powiedzieć, że politycy z różnych partii jakoś się specjalnie nienawidzą. Wiedzą jak ta sprawa jest ważna dla miasta, ale czas przecieka im między palcami. A główny problem publiczny, jaki tu mamy, jest dokładnie taki sam jak w całej Polsce: polityka odpycha od siebie młodych wartościowych ludzi. Przyciąga za to najbardziej zepsutych cyników.

Może więc Pazgan, Florek czy Wiśniowski powinni zdecydować się na politykę?
Oni do parlamentu nie pójdą. Bo po co? Spośród nich kiedyś tylko Pazgan wykazywał takie ambicje, ale mu już przeszło.

Rzeczywiście, obserwuje Pan Sącz bardzo dokładnie. To na co dzień wypełnia Pańskie życie?
To co powiem jest straszne... Dla mnie samego... Przez te ostatnie kilkanaście lat żyłem kilka razy szybciej i intensywniej niż przeciętni ludzie. A nie jestem żadnym fenomenem, więc równie szybko zużywałem się. Umierałem dotąd cztery razy, innych duperelnych dolegliwości nie liczę. Nie napędzają mnie jakieś ambicje. Jestem zmęczony. Ostatnie lata walki o przetrwanie szkoły wyczerpały mnie straszliwie. Wyszedłem z tego żywy...

… i z poczuciem klęski?
Nie, jednak satysfakcji. Mam poczucie, że zrobiłem rzeczy dobre. Umacniają mnie w tym telefony i listy od absolwentów. Po każdym takim przypadku myślę sobie, że warto było dla tego jednego człowieka męczyć się przez tyle lat. A wpłynąłem na losy kilku tysięcy ludzi. To główny powód zadowolenia. A ich opinia na mój temat zmusza mnie do tego by być straszliwie porządnym człowiekiem. Czyli panienki albo cwane interesy nie wchodzą w rachubę (śmiech). Nie jestem święty, ale te kilkaset osób, dla których byłem wzorcem, nie może się na mnie zawieść.

Krzysztof Pawłowski urodził się w 1946 roku w Nowym Sączu. Ukończył fizykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, a na Akademii Górniczo-Hutniczej obronił doktorat. Długo pracował naukowo, ale w 1980 r. współzakładał w rodzinnym mieście Klub Inteligencji Katolickiej i był jego prezesem. Od 1989 roku, przez 4 lata był senatorem. W 1992 roku założył w Sączu Wyższą Szkołę Biznesu - National-Louis University. Kierował nią do 2011 r. Laureat wielu nagród biznesowych, współzałożyciel Business Center Club. Był członkiem rady nadzorczej banku Pekao S.A. Od 1999 roku jest członkiem rady dyrektorów Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska