Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od 13 lat staje w kolejkach do lekarzy. Ma coraz więcej klientów

Katarzyna Janiszewska
Tadeusz Żak (pierwszy z lewej) ma tyle zleceń, że do kolejkowego  biznesu wciągnął  kuzyna Krzysztofa i kolegę Bartosza.
Tadeusz Żak (pierwszy z lewej) ma tyle zleceń, że do kolejkowego biznesu wciągnął kuzyna Krzysztofa i kolegę Bartosza. fot. Katarzyna Janiszewska
W Tarnowie wszyscy go znają, ma opinię rzetelnego stacza. Jak się podejmie stania, to stoi. Do skutku, ile trzeba. Nieważne, słońce czy deszcz. Jego rekord to 72 godziny, ciurkiem! NFZ tnie kontrakty, zmniejsza limity przyjęć do lekarzy, więc on ma coraz więcej klientów. Teraz w służbie zdrowia jest tak źle, że zaczął nawet zatrudniać podwykonawców - pisze Katarzyna Janiszewska.

Czytaj także: Hartman: Stacz z Tarnowa ma zajęcie, bo kolejki do lekarzy są zbyt długie

Tadeusz Żak stoi zawodowo. Zawsze ma ze sobą składane krzesełko, do siedzenia w czasie stania. Z domu zabiera termos z gorącą kawą lub herbatą. I śpiwór, jeśli stanie zapowiada się nocą. Notes, do którego wpisuje nazwiska klientów i oczywiście telefon - to podstawa.

Popyt na jego usługi jest coraz większy. Weźmy takiego ortopedę. Limit - osiem bloczków. Żak stanął o godz. 14. O godz. 20 był już komplet, choć rejestracja zaczynała się dopiero następnego dnia rano.

Do neurochirurga Tadeusz z kuzynem zajęli jedyne dwa miejsca już na 38 godzin przed otwarciem okienka. Reszta chorych odeszła z kwitkiem. Podobnie rzecz ma się ze wszystkimi specjalistami: kardiologami, okulistami, dermatologami.
Co chwilę Żak dostaje telefon: panie Tadeuszu, stanie pan?

- A ja, jak już się czegoś podejmę to nie ma, żebym nie zrobił - podkreśla. - U mnie słowo droższe niż pieniądze.
Takiego zawodu nie ma!

Zaczęło się w 2000 r., od kaszaka na ramieniu żony. W tarnowskim szpitalu wycięli jej narośl, założyli opatrunki. Na kolejne miała zgłosić się do przychodni. Poszła o czwartej rano i wróciła zapłakana: Tadziu, ja się nigdy w życiu nie dostanę do lekarza.

- Nic się nie martw kochanie, ja to załatwię - odpowiedział mąż. Stanął w kolejce o pierwszej w nocy. Przy okienku był pierwszy. Zobaczył starych, schorowanych, czekających na numerki. A kiedy wrócił, w głowie miał już gotowy plan. - Będę rejestrował ludzi do specjalistów - oznajmił.

Żona na początku sceptycznie, że nie wie, czy będą jacyś chętni na takie usługi. Z niedowierzaniem: Ale zrób Tadziu jak chcesz, może coś wystoisz?

Pomyślał: próba nie strzelba. Na kartce napisał swoje imię, nazwisko, numer telefonu, przypiął do plecaka. Na początku nie było wielu chętnych, sporadycznie ktoś zadzwonił. Parę razy dał ogłoszenie o swoich usługach. Rozwiesił kilka plakatów na słupach.
- Siedziałem w Limanowej, u rodziny żony - przypomina sobie. - Telefon od kuzyna: Tadek, afera w Tarnowie, jesteś opisany w gazecie! Za chwilę dzwoni klient, chce się zarejestrować do okulisty. Wszystko mu tłumaczę, co i jak, pytam: to jak mi pan dostarczy dokumenty? A on, że dzwoni z radia i właśnie przeprowadził ze mną wywiad.

Później była telewizja. Ruch się zrobił wokół Tadeusza, ludzie coraz chętniej, bardziej ufnie korzystali z jego usług. Chciał nawet swoją działalność zarejestrować. Ale jak tylko urzędniczka przeczytała w podaniu: stacz kolejkowy, zaczęła kręcić nosem. Że takiego zawodu nie ma, i takie coś, to nie przejdzie. Dostał odmowę.

U Kulczyka i w Operze

Pięć lat tak stał, aż zmienił się system rejestracji. Przyjęcia na bloczek zastąpiono zapisami na konkretny termin. No i Żak nie był już potrzebny. Ale że radzić sobie jakoś trzeba, a on żadnej pracy się nie boi, poszedł do montażu gniazdek elektrycznych, póżniej zaczepił się w handlu żelazkami, suszarkami, pracował na portierni.

Otarł się o wielki świat. W Nowym Wiśniczu, na balu charytatywnym u córki Kulczyka, witał gości. Cała impreza była w wystroju bajkowym, z końmi, pokazami rycerskimi. Występowały gwiazdy - Natalia Kukulska i Golec Orkiestra. Kuchnię obsługiwała firma Gesslera. Żak w przebraniu klowna kłaniał się w pas na czerwonym dywanie. A później, na osobistą prośbę gospodarza, zabawiał ludzi na zamku.

W krakowskiej Operze występuje jako statysta ("Chociaż teraz, to już mnie piszą: aktor") w "Rigoletcie". Gra Marionetę, sumienie głównego bohatera. Nic nie mówi, ale musi wiedzieć co śpiewają, żeby w dobrym momencie wejść na scenę. Uwodzi panny, obłapia je, przedrzeźnia, robi same zbereźne rzeczy. A w II akcie na scenę wjeżdźa kukła zrobiona na wzór pana Tadeusza i urywają jej głowę. - W 2004 r. pojechałem na casting - wspomina. - Dzwonię do żony: ludzie tu wyją gorzej niż koty w marcu. A teraz jestem wielkim miłośnikiem opery.

Pielgrzymka po "połowę"

W życiu Tadeusza sporo jest paradoksów. Jak choćby to, że większość ważnych rzeczy wystał albo wychodził - a przecież nogi ma krótsze niż inni (cały mierzy 130 cm), więc, żeby gdzieś dojść, musi się tymi nogami naprzebierać. Pięć razy był na pielgrzymce w Częstochowie. 270 kilometrów, dziewięć dni marszu. Ostatnią - jeszcze w 1989 r. - przeznaczył w intencji znalezienia dla siebie drugiej połowy.

Po powrocie zamieścił anons w czasopiśmie matrymonialnym. O sobie napisał: bez nałogów, niepalący, niepijący. Potrafi posprzątać, ugotować, na przykład rosół z udkiem i marchewką, albo placki ziemniaczane. I że chętnie przyjmie pod swój dach kobietę. O niej: musi być kochająca - to najważniejsze - i dobrze, aby była jego wzrostu. Odpisali, że w tej chwili nie mają interesujących go pań. Znajomy ksiądz wątpił: Tadziu, gdzie ty taką znajdziesz?

Przyszła żona - Jolanta, 145 centymetrów wzrostu - odpowiedziała na anons i wysłała list ze zdjęciem dokładnie 17 lutego 1990 r. Tadeusz pamięta takie rzeczy, ma głowę do szczegółów, do dat, numerów telefonów. Ze zdjęcia bardzo mu przypadła do gustu. Więc dwa tygodnie później stanął na progu jej domu w Limanowej, z pięcioma czerwonymi gerberami w ręce.

- W Tarnowie mieliśmy tego dnia piękną pogodę, słoneczko świeciło, pojechałem w adidasach - przypomina sobie. - A tam, w górach 30 centymetrów śniegu. Z przygodami ten wypad miałem. Wycofano autobus z Tarnowa do Limanowej i musiałem jechać z przesiadkami. Ale ostatecznie nie wyszło to tak źle - jak widać - bo już 15 czerwca Tadeusz i Jolanta zaręczyli się, a 15 września (daty, daty!) wzięli ślub. Kościół był pełny. Wszyscy byli ciekawi, jak to mali ludzie będą stać przed ołtarzem i przysięgać sobie.
Narodziny po raz drugi

Jakoś tak się układa życie Żaka, że cały czas musi się zmagać i walczyć o swoje. Rodzice zostali zamordowani, gdy miał 12 lat. Rodzinna tragedia, Tadeusz nie chce do niej wracać. On i dwójka rodzeństwa trafili do wujka.

- Bił kablem, budził w środku nocy i kazał recytować tabliczkę mnożenia - wspomina. - A jak się ktoś pomylił, musiał ją przepisywać sto razy. Tyran. Policja się nami w końcu zainteresowała i przydzielili kuratora.

W pogotowiu opiekuńczym do którego trafił, też nie było mu łatwo. Inne dzieci biły, popychały, wyśmiewały i poniżały Tadzia. W końcu los się odmienił. Przygarnęła go rodzina Rzepków. Wychowywali osiemnaścioro dzieci z domów dziecka i czwórkę własnych.

- Zapytałem, jak mam do nich mówić - opowiada Tadeusz. - Odpowiedzieli, że tak, jak wszystkie dzieci: mamo i tato. Wtedy się rozpłakałem. To było jakbym się urodził na nowo. Każde dziecko szanowali, traktowali jak swoje, nie było różnicy.

Schorowany bez szans
W 2010 roku otwarli w Tarnowie nowy szpital św. Łukasza. Żak akurat stracił pracę. Poszedł zobaczyć, są kolejki. Ale ma też konkurenta. Ktoś mu bezczelnie wchodzi z butami w biznes. I na odwrocie wizytówek swój numer dopisuje.
- Mówię mu: nieładnie. To mój pomysł, mój teren - zaznacza. - Walczę od lat, żeby sprawę zalegalizować. A ten po moich plecach chce się piąć.

Kolejny paradoks: im gorzej dzieje się w służbie zdrowia, tym dla Żaka lepiej, ma więcej pracy. A teraz jest fatalnie, NFZ tnie kontrakty, zmniejsza limity tak, że prawie niemożliwe, aby się do specjalisty zarejestrować. Więc kalendarz Żaka pęka w szwach. Zapisy ma już z wyprzedzeniem nawet na wrzesień (wszystkie nazwiska zapisane równiutko, jedno pod drugim, starannym pismem). Stoi na okrągły zegar, schodzi do domu na dwie, trzy godziny. Tyle, żeby się odświeżyć. I znów do kolejki.

Zamówienia ma z Nowego Sącza, Częstochowy, Radomia, nawet z Warszawy i Inowrocławia. Bo tam wszystkie limity wyczerpane.
Tak mu się interes rozkręca, że wciągnął do współpracy kuzyna, sąsiada, znajomych. Teraz stoją razem. Biorą do kolejki krzyżówkę, książkę, radyjko i jakoś ten czas leci. Stoją na mrozie, na śniegu, w upale i gdy tną komary. Na ulicy, na chodniku, bo na noc przychodnię zamykają, czasem miły ochroniarz wpuści wcześniej do budynku. Taka praca.

Najdłużej Żak stał 72 godziny. W niedzielę w południe zaczął od neurochirurga. W poniedziałek rano stanął do przychodni. We wtorek wrócił do szpitala. W domu był w środę rano. - Stary, schorowany człowiek nie ma szans tyle wystać - podkreśla Tadeusz. - A czekać na termin, to przecież życia mu nie starczy.

Potrzebna rewolucja
Jest poniedziałek. W tarnowskiej przychodni przy ul. Mostowej rejestracja na 9 lipca, do wybitnego specjalisty neurochirurga. Limit: 13 bloczków. Wizyta nie tania, bo 200 zł za konsultację. A chętnych tylu, że jak Żak stanął o 7.30, już było przed nim pięć osób. Postoją tak całą noc. We wtorek rano pan Tadeusz wstawi do kolejki klienta. Chyba, żeby była jakaś wielka pyskówka, wtedy bierze tylko dokumenty i sam rejestruje.

Chorego może zapisać do lekarza osoba trzecia. Ale tym, dla których braknie bloczków, czasem puszczają nerwy. Naskakują na stacza, jak tak za pieniądze można stać? Żak odpowiada: kto pierwszy, ten lepszy. Za zapisanie do lekarza, do którego łatwiej się dostać, bierze 50 zł, drugie tyle do obleganego specjalisty.

- Ludzie nie mają pieniędzy - mówi. - Wolę brać małą łyżeczką i cały czas mieć klientów, niż garnąć dużą chochlą i zaraz nikt mi nie zostanie.

Teraz chce uruchomić punkt informacyjny. Jest na bieżąco z lekarzami: wie, który kiedy przyjmuje, ile ma miejsc, kiedy wyjeżdża na urlop. Panie w rejestracji już go znają, życzliwie pomagają. - Szukam tego małego człowieczka - pyta ktoś. - A, to proszę dzwonić, mamy namiary - mówią i wręczają wizytówkę stacza. A za to on, jak któraś z nich "do okulisty panie Tadziu potrzebuję się zarejestrować", to zawsze stanie, nie ma sprawy.

- Trzeba sobie pomagać - mówi Żak. - Tak mnie rodzice uczyli, żeby mieć dobre serce.

Kierunek: radny
Już ma kolejny pomysł na siebie. Chce wystartować na radnego. Miasto nieprzystosowane jest do potrzeb niepełnosprawnych. Na każdym kroku widzi niedociągnięcia: na dworcu, na przystankach, albo że w przejściach podziemnych nie ma wind. - Kasowniki w autobusach są tak wysoko, że mam problem do nich sięgnąć - mówi. - Musiałem się kiedyś użerać z kanarem, bo nie zdążyłem skasować biletu. Już najwyższy czas, żeby zrobić w Tarnowie jakąś rewolucję - uśmiecha się zadowolony.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska