Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przebudzenie mocy (marketingu)

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Andrzej Banaś
Andrzej Banaś fot. Andrzej Banaś
Polska płonie, ale o tym - cicho sza. Z wojen lepiej wybrać te gwiezdne, w nich przynajmniej zachowany jest baśniowy podział na dobro i zło, a u nas wszyscy uważają się za cholernych rycerzy Jedi (prawdę mówiąc do roli Yody jeden kandydat pasuje idealnie) i mówią: „Imperium? To nie my, to oni”. A może by tak ktoś się wreszcie przyznał? Męczące to niebywale, wysiadam więc na chwilę z tej polskiej Gwiazdy Śmierci i wskakuję do tej prawdziwej. Bilety na ten lot, zauważam ze zdziwieniem, można dostać bez trudu, ale jest to oczywiście zdziwienie 40-latka, który „Powrót Jedi” oglądał siedząc na kolanach u ojca, bo na nasz seans wpuszczono za dużo ludzi. Kino „Wolność”, 1985 rok.

Tak, a teraz zdarzy się to, co podejrzewacie. Poidealizujmy trochę w starczym odruchu przeszłość. Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce, premiery pierwszych „Gwiezdnych Wojen” odbywały się dwa lata po amerykańskich, bez żadnej pompy, ot, tak po prostu wchodziły na afisz. Kolejki pod kinami były dłuższe niż dziś na otwarciach nowych galerii handlowych, a same kina, których było znacznie mniej, nie pełniły jeszcze roli dodatków do bufetu z popcornem i żelkami. Nikomu to nie przeszkadzało.

Z punktu widzenia współczesnego marketingu byliśmy fatalnymi konsumentami, bo jedyne, za co płaciliśmy, to za ten bilet. Istnienia świata starwarsowych gadżetów nikt nawet nie podejrzewał, no, może nie licząc plastikowej rury, którą z jakiejś zagranicznej podróży przywiózł mi ojciec, a która, gdy się nią kręciło, miała wydawać odgłos podobny do świetlnego miecza. Dziś to robią odpowiednie aplikacje na telefonie (imitują odgłos, a nie kręcą rurą). Cały nasz świat Gwiezdnych Wojen to było te kilka taśm filmowych, które instalowano na kinowych projektorach. Kochaliśmy te filmy szczerą dziecięcą miłością, bez reklam, bezinteresownie, to było nasze pokoleniowe „Cinema Paradiso”. Magia kina, magia Lucasowej opowieści.

Teraz dzieciom patrzeć w taki sposób na kino jest trudno. Nawet nie dlatego, że każdy film mają na jedno kliknięcie, ale przede wszystkim, bo już nie są traktowane jako widzowie, tylko jako target. „Przebudzenie mocy”, które trafniej byłoby nazwać produktem wielobranżowym niż filmem, to tylko część zjawiska. Dziś w końcu każda bajka jest w gruncie reklamą - wszystko, co z nimi związane, można kupić; zabawki, zeszyty, tornistry, ubrania, słodycze. Przemysł filmowy osiąga właśnie szczyt uprzemysłowienia. Ale że ja już nie potrzebuję kubka z Hanem Solo (chociaż...), to nowe Star Warsy łykam jak pelikan.

Niech jednak po seansie Moc będzie z wami. Moc odmawiania dzieciom, oczywiście.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska