Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Saper napadł na bank

Artur Drożdżak
Policjanci przed bankiem w Nowym Sączu, w którym doszło do napadu.
Policjanci przed bankiem w Nowym Sączu, w którym doszło do napadu. fot. Stanisław Śmierciak
Był na misjach wojskowych w Bośni i Hercegowinie i w Afganistanie. Przeżył zasadzki, rozbrajał miny. W cywilu nie miał takich emocji. Dlatego napadł na bank w Nowym Sączu - pisze Artur Drożdżak.

Życie Szymona J. to ciągła ucieczka. Najpierw wyrwał się z rodzinnego Stargardu Szczecińskiego. Zdążył zdać maturę i wyfrunął z gniazda. Zostawił rodzinę, matkę, starszą siostrę i dziewczynę. Ojciec budowlaniec wcześniej zmarł na raka. Poważnie myślał o studiach, ale w maju 2005 r. przypomniała sobie o nim armia.

Do "niebieskich beretów"
Pół roku służby zasadniczej było spełnieniem jego marzeń. W wojskowym drylu czuł się znakomicie. Nie uśmiechało mu się banalne życie kucharza w podrzędnej restauracji.

W cywilu nic innego go nie czekało, w końcu był po technikum żywienia. Ma obierać ziemniaki i smażyć kotlety jak jego matka, kucharka? Nigdy. Oddał się w objęcia armii i podpisał kontrakt na żołnierza zawodowego. Wiedział, że przestaje na kilka lat być panem swojego losu, ale co tam. Wytrzyma.

Dowódcy w 12. Brygadzie Zmechanizowanej w Szczecinie byli z niego zadowoleni. Wyróżniał się z tłumu ochotników. I to nie tylko dlatego, że miał dwa metry wzrostu i ważył ponad 115 kg.

Dobry żołnierz na misjach
- Zdolny, zdyscyplinowany, wysportowany, łatwo nawiązujący kontakty z rówieśnikami - przełożeni oceniali go zgodnie.
Gdy wychodził na przepustki, dziewczyny strzelały do niego oczami, a on żadnej nie przepuszczał. Szybko wyczuł, że panny na widok munduru tracą nad sobą kontrolę i lgną do niego jak zahipnotyzowane. Zmieniał je jak rękawiczki i uciekał, gdy tylko wspominały o ślubie. Wybaczały mu, bo jak tu się gniewać na urodziwego olbrzyma o zielonych oczach i niebieskim berecie szczecińskiej jednostki wojskowej.

Jedna z pań była jednak bardzo natarczywa i nie dała mu się zbyć byle wymówką. Urodziła Szymkowi córeczkę. On w swoim stylu uciekł na wojskową misję EUFOR-u do Bośni i Hercegowiny. Z Bałkanów słał listy, całusy, ale wychowanie małej zostawił partnerce. Sam pocieszał się w ramionach innych. - Armia wzywa, teraz ona mną rządzi, a to kapryśna kochanka - usprawiedliwiał swoją nieobecność. Przepraszał, że z "uczuciami u niego dość ciężko".

Nie protestował, gdy jesienią 2008 r. wysłano go na ponad pół roku do Afganistanu. Służba sapera w grupie bojowej nie należała tam do najmilszych. Stres, miny pułapki, ostrzał artyleryjski, śmierć widział z bliska. - Nie jestem dumny z tego, co tam robiłem - czasem rzucał w gronie znajomych, ale wątku zagranicznej misji raczej nie rozwijał...

Kłopoty z pieniędzmi
Z czasem i wojsko mu się zaczęło nudzić, więc powoli zaczął się przygotowywać do ewakuacji. Co prawda kontrakt miał podpisany do połowy 2012 roku, ale już kilka miesięcy wcześniej zaczął myśleć o zmianie klimatu.

Powodem były sprawy finansowe. Pieniądze nigdy się go nie trzymały. Dostawał żołd, ale to było nie więcej niż trzy tysiące złotych. Wydatków nie brakowało. Dziewczyny sporo kosztowały, alimenty na córkę też trzeba wysupłać, ubrać się, zjeść przyzwoity obiad…

Zaczął pożyczać od kolegów z brygady. Najpierw były to drobne kwoty, potem większe, po kilkanaście tysięcy złotych. Najkpierw regulował długi, z czasem przestał. Zaczęły się pretensje, skargi, groźby. Atmosfera trudna do wytrzymania. Gdyby nie życzliwe mu dziewczyny z gotówką, byłoby krucho. One zawsze były gotowe podrzucić mu trochę pieniędzy. W zamian oczekiwały, że obdarzy je odrobiną uczucia i swoją obecnością.

Kobieta z Sympatii.pl
Na portalu randkowym Sympatia.pl poznawał ich mnóstwo. W 2011 r. zawróciła mu w głowie przedszkolanka spod Nowego Sącza. Szczupła, średniego wzrostu, czarująca, no i co się liczyło najbardziej - majętna.

- Przedstawiał się jako Bartek, ale potem okazało się, że ma na imię Szymon. Była fascynacja, plany na przyszłość, rozmowy o założeniu rodziny. Czar prysł, gdy dowiedziałam się, że ma już dziecko z inną. Jakoś nie przyszło mu do głowy, by wspomnieć o takim szczególe w życiorysie - opowiada 27-latka. Rozmawiamy przy kawie w jej domu. Mówi, że Szymon miał dar zjednywania sobie ludzi, manipulowania nimi. Opowiadał to, co chcieli usłyszeć. Kłamał jak z nut, by osiągnąć swoje cele. Jako doświadczony saper umiał rozbrajać słowem, gestem i miną. Udawało mu się do czasu.

Ucieczka z Pomorza
W tamtym czasie poczuł, że najwyższa pora uciec z Pomorza i armii. Tam grunt palił mu się pod nogami. Koledzy domagali się zwrotu pożyczek, ale ile można było ich zwodzić. Złożył podanie o rozwiązanie kontraktu przed terminem i coraz częściej przyjeżdżał do Małopolski.

W Nowym Sączu wynajął mieszkanie, zadomowił się. Bywał w dobrych lokalach i zjednywał sobie przyjaciół. Gustował w pizzerii La Rocca i klubie Bohema na Rynku.

- Jestem policjantem z brygady antyterrorystycznej z Krakowa - przechwalał się. W kaburze nosił broń, a niedowiarkom pokazywał legitymację z wojska. Opowiadał, że jest majętny, ma dom pod Sączem, kilka mieszkań, lokaty bankowe i Audi Q7. Naiwni dawali się nabrać na jego opowieści.

Praca w więzieniu
Prawdą było to, że złożył podanie i został przyjęty do służby więziennej. Miesiąc przepracował w zakładzie karnym w Nowym Sączu, ale potem sam zrezygnował. Okazało się, że armia nie uznała jego jednostronnego wypowiedzenia kontraktu, musiał odsłużyć jeszcze trzy miesiące. W nowym miejscu pracy już zdążył się zadłużyć u kolegów. Od jednego z klawiszy pożyczył 2500 zł, od drugiego 1600 zł, przedszkolankę namówił, by wzięła dwa kredyty na drogi sprzęt - kino domowe, telewizor, laptop, mikrofalówkę, zestaw play station. Straciła ponad 6 tys. zł.

- Obiecywał, że wszystko spłaci, ale tak się nie stało. Na słowach się skończyło. Ja musiałam wszystko oddać bankom - opowiada dziewczyna. Zabrane sprzęty Szymon zaniósł do lombardu, a gotówkę wydał na bieżące wydatki. Gdy przedszkolanka zerwała z nim roczną znajomość związał się z 23-letnią recepcjonistką w sądeckim hotelu. Zauroczona wierzyła w jego opowieści o wspólnej przyszłości. Dziś nie chce słyszeć jego nazwiska.

- Nie będę o nim rozmawiać - ucina, choć nie oddał jej laptopa i okazał się niewdzięcznikiem, kłamcą, który rozkochał i porzucił. Nie będę o nim rozmawiać - mówi.

Skok na urodziny
W tamtym czasie borykał się z coraz większymi kłopotami finansowymi. Nie płacił zamieszkanie, rosły długi wobec znajomych.
20 grudnia 2011 r., w swoje 28. urodziny, postanowił pokazać, że jeszcze stać go na wiele. Wpadł do filii Banku Spółdzielczego przy ul. Kunegundy w Nowym Sączu. Na głowie miał kominiarkę, w ręku przedmiot przypominający broń. Tak, jak uczono go w wojsku: dokonał rozpoznania terenu, zaczekał na sprzyjający moment przed zamknięciem placówki i zaatakował. W środku było dwoje bezbronnych pracowników banku.

- Dawaj pieniądze - powtarzał kilka razy do mężczyzny. Gdy Mariusz L. odparł, że nie ma gotówki, to bandyta zwrócił się do kasjerki Grażyny Ch., by szybciej wyjęła banknoty. Kobieta dyskretnie włączyła alarm i w obawie o życie wydała 26 300 zł.

- Zniknął za rogiem. To był pierwszy i jedyny napad, jaki przeżyłam - wspomina pracownica banku. Były nerwy i strach. Dziś liczy, że bandyta zostanie sprawiedliwie osądzony. To długo nie było oczywiste, bo śledztwo w sprawie rozboju po 3 miesiącach umorzono z powodu niewykrycia sprawcy. Pies tropiący szybko stracił ślad, świadkowie widzieli tylko dużego mężczyznę z torbą, który przeskakiwał tory kolejowe. W banku zabezpieczono ślad obuwia model goodyear, przeglądnięto zapisy monitoringu. I tyle zrobiono. Bez efektu.

Wpadka po roku
Dopiero rok później nastąpił przełom. Sądeccy policjanci znaleźli kluczowego dla sprawy świadka. Tomasz G. zeznał, że w grudniu 2011 r. zadzwonił do niego kolega, z którym znali się od kilku miesięcy, bo razem bywali w lokalach. Tamtego dnia przyszedł z torbą pełną pieniędzy i mówił, że to jego lokata bankowa, którą wypłacił. Prosił o jej przechowanie, bo bał się zgubić taką gotówkę. W torbie miał też ubrania, buty marki goodyear i broń.

- Wziął część banknotów, a ja przeliczyłem resztę i było tego 23 tys. złotych. Tego dnia fundował pobyt w lokalu Bohema, bo miał urodziny. To był Szymon J. - nie krył świadek. Następnego dnia towarzyszył mu w dużych zakupach: żołnierz kupił wersalkę, pralkę, telewizor, dywan, laptop.

Płacił gotówką
Sprawdzono, że faktycznie Szymon J. dzwonił do kolegi tuż po napadzie, że dopiero następnego dnia pozbył się komórki.
Po dokonaniu rozboju zamieszkał w schronisku dla bezdomnych, bo za długi został wyrzucony z mieszkania. Potem znalazł kąt w Krynicy Zdroju u przygodnie poznanego właściciela pensjonatu. Nie płacił za pokój, ale pomagał w drobnych pracach.
Tam go zatrzymano w marcu 2013 r. W pokoju była kominiarka, której użył podczas skoku na bank, broni nie znaleziono.

Skruszony w areszcie
Pzyznał się do wszystkiego, ale nie od razu. - Robię to dopiero teraz podczas drugiego przesłuchnia, bo dręczą mnie wyrzuty sumienia - nie krył przed prokuratorem. Przekonywał, że w trakcie rozboju użył atrapy pistoletu Glock. Zdecydował się na skok na bank, bo by ł w depresji po tym, jak rzuciła go dziewczyna. Sądecki sąd dwa razy odrzucał wnioski prokuratury, by aresztować byłego żołnierza, w końcu tak się stało w marcu br. Teraz Szymonowi J. grozi 12 lat więzienia. Jego proces ruszy na początku lipca br.

W dawnej jednostce wojskowej w Szczecinie na dźwięk nazwiska Szymon J. żołnierze dostają białej gorączki. - Byłem z nim w Afganistanie. Dobry wojak, ale tyle osób naciągnął na pożyczki... Mnie także, ale straciłem drobne sumy - nie kryje oficer dyżurny. Wie, że koledzy nie odzyskali większych kwot.

- Gdyby się tylko pojawił na Pomorzu, to inni pokrzywdzeni by go rozszarpali - przyznaje. Gdy dowiaduje się, że Szymon J. siedzi w areszcie po napadzie na bank, wzdycha i komentuje: no to w cywilu wszedł na niezłą minę. A saper, jak wiadomo, może się pomylić tylko raz...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska