Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kraków: stracił firmę, protestuje przed urzędem skarbowym [ZDJĘCIA]

Katarzyna Janiszewska
Protest przed urzędem skarbowym na ul. Wadowickiej.
Protest przed urzędem skarbowym na ul. Wadowickiej. fot. Andrzej Banaś
Podjąłem już decyzję. Rodzinie będzie lepiej beze mnie. Jestem dla nich ciężarem. Ale może zanim umrę, ktoś nam pomoże - mówi zdesperowany Janusz Kowalik, przedsiębiorca ze Skawiny, który od poniedziałku prowadzi protest głodowy przed krakowskim Urzędem Skarbowym. Decyzje urzędników - zdaniem mężczyzny - doprowadziły do upadku jego firmy.

Miał wszystko, o czym tylko można marzyć: piękną żonę, dzieci, pieniądze i świetnie prosperującą firmę. W tygodniu ciężko pracował, w weekendy korzystał z życia. Twardy facet, nigdy się nie poddawał. Sporty ekstremalne to był jego żywioł: enduro, quady. - Byłem spełniony, szczęśliwy. Żyłem w dobrobycie, ale zapracowałem na to. Nagle z osoby przedsiębiorczej stałem się nikim. Wszystko, co miałem, musiałem sprzedać.

Zawsze sam sobie radził. Od 1988 r. prowadził z rodzicami sklep mięsny, był właścicielem solariów i gabinetu kosmetycznego. W 1998 r. otworzył firmę zajmującą się pokryciami dachów i handlem materiałami budowlanymi. W 2003 r. spróbował sił w branży metalowej.

- Jestem z zawodu ślusarzem - opowiada. - Ale zawsze miałem instynkt kupiecki, czułem biznes. Potrafiłem zrekrutować menedżerów, fachowców znających języki, giełdę. Dziś nie mam z czego żyć. Żona wzięła kredyt, nie mamy go z czego spłacać.
Jego problemy zaczęły się w 2005 roku. Do firmy Impex Scrap&Recycling (w której był prokurentem i pełnomocnikiem żony i siostry) wkroczył Urząd Kontroli Skarbowej. - Firma świetnie prosperowała, naszym partnerem było KGHM, roczna sprzedaż utrzymywała się na poziomie 150 mln zł - opowiada.

Dalej rzecz miała wyglądać tak: przez wiele miesięcy urząd nie wydawał decyzji pokontrolnej. Aż nagle zajął spółce po 678 tys. zł na trzech rachunkach bankowych. Pan Janusz odwołał się. Po siedmiu miesiącach przyszło postanowienie, że decyzja była bezzasadna. Ale wtedy urząd postanowił wydłużyć kontrolę na kolejne miesiące. Bankierzy przestraszyli się ryzyka i wycofali ze współpracy.

- Naszą ostatnią deską ratunku była sprzedaż udziałów, byliśmy umówieni z firmą Scholz - twierdzi pan Janusz. - Ale kiedy dowiedzieli się o problemach, przesunęli rozmowy.

29 grudnia 2007 roku zarząd spółki złożył wniosek upadłościowy. Lecz problemy Janusza Kowalika się nie skończyły. Przez pięć lat od rozpoczęcia kontroli UKS nie wydał żadnej decyzji zarzucającej spółce uchybienia. Dopiero w 2010 r. dopatrzył się tzw. firmanctwa - nielegalny sposób zmniejszenia obciążeń podatkowych. I żądają od niego 12 mln zł.

- Chodzi o to, że - zdaniem urzędników - podatek VAT powinienem był zapłacić ja, a nie spółka. Ale pieniędzy, które zapłaciła spółka, urząd mi nie oddał - tłumaczy przedsiębiorca. - Lubimy oglądać z żoną program "Państwo w państwie". Żeby wiedzieć, że nie tylko nas to spotkało. Złożyłem odwołanie do sądu i czekam. Ale już nie wierzę w sprawiedliwość - dodaje.

Od poniedziałku mieszka w aucie, które zaparkował przed wejściem do Urzędu Skarbowego przy ul. Wadowickiej w Krakowie. Na dachu zamontował namiocik, zgromadził zapas wody pitnej. Nie je. - Jestem w takiej desperacji, że nawet nie czuję głodu - mówi.

- Nie mam pieniędzy na adwokata. To mężczyzna powinien utrzymać rodzinę. A moja ma ze mną same problemy. Honor, wstyd i dumę musiałem schować do kieszeni. Ale nie pozwolę, żeby na oczach dzieci zrobili ze mnie przestępcę. Niech chociaż wiedzą, że ich tata miał jaja i walczył.

Grażyna Kowalik jest kłębkiem nerwów. - Mówiłam mężowi, żeby tego nie robił, że to nic nie da, a tylko się rozchoruje - podkreśla żona pana Janusza. - Ale nie słucha. Dzieci dopytują: gdzie jest tatuś. Mówię, że w pracy.

Samochód otoczony jest czarną plandeką, na niej protestujący pozawieszał kartki z opisem swojej historii. Z tyłu wielki apel do urzędników: "11 kwietnia 2013 r. wydaną decyzją wydaliście na mnie ostatni wyrok, teraz możecie jedynie patrzeć na powolną śmierć albo mnie dobić!!!". Co chwilę do auta podchodzą ludzie ze słowami otuchy i wsparcia. - Może trzeba panu coś podpisać? - dopytują.

Izba Skarbowa nie komentuje sprawy. - W kwestii toczących się postępowań podatkowych obowiązuje nas tajemnica skarbowa - mówi Konrad Zawada, rzecznik krakowskiej skarbówki. - Każdy obywatel ma prawo wyrażania poglądów. Jeśli czuje się pokrzywdzony, może odwołać się do sądu. W tym roku zaledwie 11 proc. naszych decyzji zostało uchylonych.

Roman Kluska, twórca Optimusa: Wiem, jak prawo podatkowe w Polsce jest niejednoznaczne. Można z nim zrobić wszystko. W wielu przypadkach z człowieka niewinnego robi się przestępcę. W Polsce to powszechne, nie ma chyba przedsiębiorcy, który nie czułby się pokrzywdzony przez skarbówkę. To działanie świadome tych, którzy tworzą prawo. Jest ono tak skomplikowane, że często można je dowolnie interpretować. Urząd może zrobić, co chce. Obywatel nie ma poczucia bezpieczeństwa. Kolejna sprawa jest taka, że prawa jest za dużo. Jeżeli przepisów jest tak wiele, to często siłą rzeczy są sprzeczne i wewnętrznie niespójne. Różne akty prawne dotyczą tej samej sprawy i różnie ją interpretują.

Paweł Rey, były członek zarządu Krakmeatu: Urząd, któremu wydanie jednej decyzji zajmuje kilka lat, nie spełnia żadnych kryteriów. Takie działanie hamuje rozwój gospodarki, tłamsi ją. To przygnębiające i beznadziejne. Przepisy i działania urzędników powinny być takie, by jasno określać: czy jest wykroczenie, łamanie prawa, czy go nie ma. Nie można przeciągać sprawy: kto kogo przetrzyma. Urząd zawsze ma czas. Jeśli zajmie pieniądze na koncie firmy, to może prowadzić sprawę i 50 lat. Za to przedsiębiorca jest ugotowany po tego typu represji. Tutaj nie ma równości. I nie chodzi o konstytucyjne prawa, ale o zwykłą przyzwoitość. To śmiertelna choroba systemu, która doprowadzi do rozkładu przedsiębiorczość.

Marcin Kołodziejczyk, Stowarzyszenie "Niepokonani 2012": Mamy w Polsce festiwal bezduszności urzędniczej i pogardy dla ludzkiej inicjatywy i starań. Państwo jest łaskawe dla przestępców, w ściganiu zbrodni niewydolne. Ale dla przedsiębiorców biorących na barki wytworzenie PKB - opresyjne i bezwzględne. Przedsiębiorcy są gnębieni przez państwo, które utrzymują. W urzędach nadal jesteśmy petentami. To patologia. Powszechna gangrena w życiu publicznym. Ale jak wiadomo, ryba psuje się od głowy. Urzędnicy pozwalają sobie na takie działanie, bo są chronieni. Pewne rzeczy trzeba przewartościować. To państwo jest własnością społeczeństwa. Nie odwrotnie.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska