18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michał Rusinek: dzieci bywają bestiami

Magda Huzarska-Szumiec
Michal Rusinek, córka Natalia i syn Jakub.
Michal Rusinek, córka Natalia i syn Jakub. fot. Andrzej Banaś
O tym, jak ze spontanicznych zachowań skutecznie wyleczyły go własne dzieci, o tym, jak okazał się klasycznym przykładem tatusia, który cieszy się, że znowu będzie mógł ułożyć sobie kolejkę i o tym, jak to się stało, że został zmuszony do pisania bajek - Michał Rusinek, sekretarz Wisławy Szymborskiej - opowiada Magdzie Huzarskiej-Szumiec.

Magda Huzarska-Szumiec: Czy zdarza się Panu czasem na ulicy podskoczyć sobie, tak zwyczajnie, z radości, jak dziecko?
Michał Rusinek: Nie, raczej to mi się nigdy nie zdarza. A od innych spontanicznych zachowań skutecznie odzwyczaiły mnie własne dzieci. Kiedy z żoną zaczynaliśmy na przykład kołysać się w takt dochodzącej skądś muzyki, nasza córka Natalia zaczynała krzyczeć, że to wstyd, obciach i że ona zaraz przejdzie na drugą stronę ulicy, jeśli się nie uspokoimy.

A zostały Panu jeszcze jakieś dziecięce odruchy?
Tak, jak dziecko płaczę w kinie. Potem jestem zasmarkany. Nie minęła mi też skłonność do żartowania z bliźnich. Bardzo lubiłem nabierać panią Wisławę Szymborską, a ona nie pozostawała mi dłużna. Bo ona pielęgnowała w sobie dziecko.

W Panu także?
Pod tym względem trafiła na bardzo podatny grunt.

Chyba jej się udało, skoro poważny naukowiec, adiunkt w katedrze teorii literatury UJ, pisze kolejną bajkę. Nie ma Pan czasami problemu z tym, że może to nie wypada?
Nie. Raz tylko pojawiła się we mnie lekka wątpliwość i to nie do końca związana z pisaniem. Otóż w TVN 24, w programie o książkach "Xięgarnia" mam cotygodniowy felieton o książkach. Jeden z odcinków dotyczył książki traktującej o snach dzieci. Dlatego realizatorzy wymyślili sobie, że będę mówił go, siedząc w łóżku w piżamie. Zastanawiałem się rzeczywiście, czy to wypada, ale w końcu stwierdziłem, że mam w domu mało używaną, elegancką piżamę, więc będzie to dobry pretekst, żeby ją wreszcie ubrać.

A kiedy był Pan małym chłopcem, lubił się Pan przebierać za bohaterów bajek?
Tak, pamiętam, że raz rodzice przebrali mnie za Zorro. Mama uszyła mi odpowiedni kostium. Dumny wyszedłem w tym na podwórko. Ale szybko poczułem się jak głupek i wróciłem do domu. Tak naprawdę to najchętniej bawiłem się w "Czterech pancernych". Wieżyczkę czołgu robiłem sobie z rury od odkurzacza, a pojazd z dużych poduch. Było to o tyle zabawne, że za ścianą mieszkał aktor Stanisław Gronkowski, który w serialu grał rolę dobrego Niemca. Dlatego w tę ścianę na wszelki wypadek nie strzelałem.

Szalał Pan z chłopakami na boisku?
Nie, byłem raczej wycofany i do dzisiaj nie bardzo wiem, o co chodzi z tym kopaniem w piłkę.

Czyli typ grzecznego chłopca?
Raczej tak. Nie sprawiałem rodzicom kłopotów. No... Raz, w podstawówce, zdarzyło mi się wpaść na pomysł, żeby przeprowadzić kolegów przez las, co było dosyć idiotyczne, ponieważ nigdy nie miałem orientacji w terenie. Przeze mnie musiano zorganizować ekspedycję poszukiwawczą. Na szczęście znaleźliśmy się. Ale to był tylko jeden taki przypadek.

A Pana dzieci, też są takie grzeczne?
Nie, ale tak jest chyba lepiej. Natalka ma 14 lat i już od urodzenia było wiadomo, że będzie nieujarzmioną bestią. Kuba ma 9 lat i na szczęście jest dużo spokojniejszy, żyje w swoim świecie.

Lepiej się Pan dogaduje z córką czy raczej z synem?
To bywa różnie, ale na obecnym etapie chyba mam lepszy kontakt z Natalką, a w każdym razie ja chyba lepiej znoszę jej buntownicze nastawienie.

A jak pojawiły się na świecie dzieci, Pan był od razu ojcem nastawionym na pielęgnowanie niemowląt czy raczej czekał Pan aż podrosną?
Do pewnego momentu nie wiedziałem, co mam z nimi robić. Pogadać się z nimi nie dało, a ja ciągle się bałem, że robię coś źle. Z tego powodu służyłem w domu do wykonywania prostych czynności, na przykład usypiania potworów. Choć to też nie było proste, bo Natalka usypiała na rękach tylko w pozycji pionowej i wszelka próba położenia jej do łóżeczka kończyła się wrzaskiem. Z Kubą było już łatwiej, może dlatego, że drugim dzieckiem człowiek mniej się przejmuje.

Czy dzieci wyzwoliły w Panu pokłady dziecięcości?
Na pewno. Dzięki nim mogłem wrócić do niegdyś ulubionych bajek i zabawek. Jestem klasycznym przykładem tatusia, który cieszył się, że znowu będzie mógł ułożyć sobie kolejkę i się nią wreszcie spokojnie pobawić. Zresztą podobnie było z klockami Lego. Dla mnie były one obiektem westchnień. Ja sam długo miałem tylko takie malutkie pudełeczko, kupione za bony w Peweksie. Teraz więc walczę z tym, żeby nie zasypać syna tymi klockami. Oczywiście, wiem, że to jest głupie, bo nadmiar zabawek nie jest dobry. Poza tym w dzieciństwie trzeba pożądać różnych rzeczy, nie można wszystkiego od razu mieć. To się przydaje w przyszłości.

Czy dla dzieci obiektem pożądania bywały też książki?
Tak, mieliśmy swoje rytuały nie tylko czytania, ale też opowiadania dzieciom bajek. Bez tego nie zasnęły. Wymyślaliśmy z żoną oboje jakieś postacie i dzieci wieczorem żądały na przykład bajki o Wronce. Wronka zresztą długo cieszyła się niezasłużoną popularnością. Jednak wymyślić bajeczkę, to każdy głupi potrafi. Ale zapamiętać ją, żeby po trzech dniach powtórzyć, bo dziecko sobie życzy jeszcze raz tę samą historię, to jest rzeczywiście kłopot. Dlatego postanowiłem zacząć zapisywać bajki.

Rozumiem teraz, skąd się wzięła Pana twórczość dla dzieci. Czy książki, które Pan później wydawał, testował Pan na swoich dzieciach?
Oczywiście. Najpierw tłumaczyłem wiersze dla dzieci i sprawdzałem, czy one je rozumieją.

Jak to wyglądało?
Miałem bardzo mało czasu, musiałem tłumaczyć jeden wierszyk dziennie. Robiłem to w nocy i zostawiałem na stole w kuchni. Żona wstawała rano, robiła dzieciom śniadanie i czytała im ten wierszyk. Jak Natalka, siedząc przy stole i pijąc kakao przez słomkę, robiła "cha, cha, cha", oznaczało to, że wiersz jest w porządku, jak mówiła "co…?", to musiałem jeszcze raz przetłumaczyć.

Czy to był ten sam stół, z którego ściągnięty przez Natalkę obrus, stał się pretekstem do napisania przez Wisławę Szymborską wiersza?
Tak. Natalka była mała i karmiłem ją właśnie jakąś zupką czy innym ohydztwem ze słoika, kiedy zadzwonił telefon. Na stole leżał piękny, biały obrus, robiony na szydełku. W jego okrągłe dziurki fantastycznie wkładało się małe paluszki. Kiedy rozmawiałem z panią Szymborską, usłyszałem tylko, jak ów obrus z całą jego zawartością spada na ziemię. Wrzasnąłem więc do słuchawki. Myślałem, że usłyszę coś w rodzaju współczucia, a usłyszałem: "A wie pan co, to całkiem dobry pomysł na wiersz". I rzeczywiście, kilka miesięcy później dostałem do przepisania wiersz, który nosił tytuł "Mała dziewczynka ściąga obrus".

Wisława Szymborska lubiła Pana dzieci?
Myślę, że tak, choć ona dziećmi się specjalnie nie interesowała, nie miała do nich macierzyńskiego stosunku. Nie wyrażała specjalnej ochoty na to, by siąść z nimi na podłodze i pobawić się zabawkami. Ona raczej przyglądała się dzieciom na odległość, obserwowała je zza dymu swojego papierosa.

A kiedy Pan obserwował własne dzieci, co Pana w nich najbardziej zaskakiwało?
Chyba wyobraźnia Kuby. On kiedyś stworzył sobie swój własny świat równoległy, kraj, który nazwał się Grejfrucja. Mówiło się tam po grejfrucku, rzecz jasna. To było skrzyżowanie Grecji, którą zapamiętał z wakacji, z owocem. Rozmawiałem o tym z prof. Magdaleną Smoczyńską, która bada takie rzeczy i ona mi powiedziała, że to częsty przypadek, szczególnie wśród dzieci ludzi pracujących naukowo. Poza tym zawsze fascynujące dla mnie było to, jak dzieci radziły sobie z językiem. Z jednej strony go współtworzyły, a z drugiej przekręcały.

Stąd się wzięły Pana książka "Jak robić przekręty. Poradnik dla dzieci"?
Tak. Poprosiłem znajomych, żeby mi wysyłali słowa, które przekręciły ich dzieci. Okazało się, że uzbierało się tego mnóstwo. Między innymi jedno z dzieci powiedziało, że w biblijnym potopie zginęli wszyscy oprócz Arka Noego. Stąd wziął mi się pomysł na napisanie sztuki dla dzieci "Przygody Arka Noego", której premiera jest jutro w Teatrze Ludowym w Krakowie. To taki rodzaj musicalu, opowiadającego o tym, jak po wielu dniach deszczu, który spadł na Kraków, zwierzęta zostały wypuszczone ze źle zarządzanego zoo i muszą się nauczyć, co zrobić z odzyskaną wolnością. Teraz dryfują w barce Arka. Jest wśród nich tak lubiana niegdyś przez moje dzieci Wronka. Chciałem napisać coś, co będzie czytelne na różnych poziomach. Dlatego jest to też trochę historia o demokracji, z którą mierzą się zwierzęta. Na dodatek spektakl pokazywany będzie w Nowej Hucie, która jest takim specyficznym miejscem przez kontekst historyczny.

Pana syn ma w sobie coś z Arka Noego?
Trochę tak. Ma tak jak Arek dobre serce i skłonność do opiekowania się słabszymi i bezbronnymi. Zawsze przypominał mi bajkowego Lolka, w przeciwieństwie do Natalki, która ma zdecydowanie charakter bliższy Bolkowi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska