Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kraków, wielkie miasto na marginesie. Z winy własnej i Warszawy

Maria Mazurek
Wojciech Matusik
Kraków spełnia głównie funkcję biesiadną. Po Wenecji widać, że to nie jest dobry kierunek - mówi prof. Jacek Purchla w rozmowie z Marią Mazurek

Złapała mnie pani tuż przed podróżą do Pragi. Jadę na spotkanie grupy roboczej podsumowującej 25 lat współpracy państw Grupy Wyszehradzkiej: Polski, Czech, Słowacji i Węgier.

Powiem szczerze, że Grupa Wyszehradzka jest dla mnie - ale pewnie nie tylko dla mnie - czymś, o czym uczy się na lekcjach wiedzy o społeczeństwie w szkole, ale nie rozumie się, po co w niej jesteśmy. To prawda, że dzisiaj możemy mówić o wyraźnym kryzysie Grupy Wyszehradzkiej. Ale, po pierwsze, przypomnijmy sobie genezę powstania tej grupy. Wyrasta ona ze snów i marzeń dysydentów czeskich, polskich czy węgierskich, którzy rozwijając w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku mit Europy Środkowej manifestowali wówczas naszą odrębność od sowieckiego imperium i nasze związki z cywilizacją euro-atlantycką. Mam przed oczami twarze ojców założycieli Grupy Wyszehradzkiej: Lecha Wałęsy, Vaclava Havla i Jozsefa Antalla, którzy w chwilę po rozpadzie Związku Radzieckiego i w obliczu narastającego kryzysu jugosłowiańskiego, tu, w Krakowie, manifestowali jedność naszych historycznych doświadczeń i naszej środkowoeuropejskiej tożsamości, ale i naszego solidarnego dążenia do NATO i Unii Europejskiej. Po drugie - o tym, że współpraca regionalna jest konieczna, najlepiej świadczą jej dobre owoce w przypadku państw Beneluksu czy skandynawskich. Warto również pamiętać, że wyszehradzka czwórka to ponad 60 milionów obywateli.

Ale patrząc choćby na politykę zagraniczną, coraz bardziej się różnimy.
To prawda. Wystarczy wspomnieć stosunek do Rosji Putina czy do przyjmowania ostatniej fali uchodźców. Ale, mimo różnic, powinniśmy z wielu powodów trzymać się razem i pracować choćby nad reintegracją infrastruktury komunikacyjnej. Weźmy bliską Małopolsce Słowację: nasza linia graniczna, licząca 550 km, jest dziś przecięta zaledwie trzema liniami kolejowymi i to zbudowanymi jeszcze przez monarchię habsburską (po których coraz rzadziej jeżdżą pociągi). O autostradach nie mówiąc.

Może i brakuje infrastruktury komunikacyjnej, ale mam wrażenie, że ludzie, szczególnie z terenów przygranicznych, mimo tego świetnie się integrują. Dzięki Schengen. Pani nie pamięta pewnie kolejek do granicy?

Pamiętam, choć to niezbyt miłe wspomnienie. A dziś nawet do Morskiego Oka jeżdżę przez Słowację. I uważam, że Schengen to największa zaleta integracji europejskiej.I ja się z panią zgadzam. Gdy byłem w wieku pani redaktor, to nawet Spiska Jaworzyna, przez którą - jak rozumiem - jeździ Pani z naszego Jurgowa do Morskiego Oka, była dla mnie nieosiągalna! Wracając do koniecznej integracji regionalnej: przecież więź czujemy nie tylko ze Słowakami i Czechami, którzy są nam tak bliscy językowo, ale również z Węgrami. Mimo że nie mamy z nimi granicy, łączy nas poczucie sąsiedztwa.

Ja mam wrażenie, że z Węgrami to akurat łączy nas głównie wspólne poczucie pokrzywdzenia przez historię.
Tu również ma pani rację. Gloria Victis. Kult przegranych bohaterów i mit narodowego męczennictwa to fundament wspólnej tożsamości narodów Europy Środkowej. Ale to buduje wzajemną życzliwość i zrozumienie. Jestem więc przekonany, że ta współpraca między państwami środkowoeuropejskimi jest naturalna i konieczna. W tej współpracy ważną rolę powinien odegrać Kraków, i to nie tylko jako okno i twarz polski na południe.

Kraków to dziś pozbawiona funkcji stołecznych milionowa metropolia leżąca dokładnie w połowie drogi między Warszawą, Budapesztem, Bratysławą a Pragą. To naturalne miejsce dla rozwijania dialogu i współpracy wyszehradzkiej. Czyż nie jest więc paradoksem, że wytyczane właśnie paneuropejskie korytarze transportowe północ-południe omijają Kraków?! Dzisiaj przegrywamy historyczną szansę dla miasta, które od średniowiecza było europejskim węzłem komunikacyjnym dla tutaj właśnie krzyżujących traktów handlowych północ-południe i wschód-zachód. A dzisiaj? Wystarczy spojrzeć na ogłoszoną ostatnio przez rząd wersję Programu Budowy Dróg Krajowych do roku 2023. Dziś korytarze drogowe prowadzące z Polski na południe (S19, S1, S69 i A1) biegną przez aglomerację katowicką i Rzeszów, a nasze miasto omijają! Droga ekspresowa prowadząca z Krakowa na południe ma się kończyć przy karczmie na Zaborni.

Karczmie na Zaborni?
Kojarzy pani zjazd z zakopianki do przejścia granicznego w Chyżnem? Tam „przy trakcie węgierskim” stała popularna karczma. Powracając do tematu marginalizacji komunikacyjnej. W sprawie pięćdziesięciu kilometrów strategicznej dla ziemi sądeckiej linii kolejowej, która połączyłaby także Kraków z Koszycami i Budapesztem, pani minister infrastruktury dawała ostatnio nie tylko wymijające odpowiedzi, ale wręcz oświadczyła, że taka inwestycja trwałaby dziesięć lat. Jako badacz zajmujący się historią gospodarczą XIX i XX wieku, poczułem się zakłopotany i zażenowany. Polityka drogowa państwa polskiego Anno Domini 2015 oznacza oczywistą degradację drugiego co do wielkości miasta w Polsce.

Od razu nasuwają się na myśl plany Niemców wobec Krakowa w czasie II wojny, o których rozmawialiśmy kilka lat temu. Powiedział mi Pan wówczas, że Kraków miał leżeć w krzyżu trzech międzynarodowych autostrad. Dziś nie przebiega w jego okolicach żadna. Nie wpadajmy w nadmierny pesymizm. Autostrada A4 łączy dziś Kraków z granicą niemiecką i zachodem. Ciągle niegotowy jest jednak jej odcinek do granicy ukraińskiej, który miał być przecież ostatecznie otwarty w roku 2012 na turniej piłkarski EURO. Prawdą jest natomiast, że 75 lat temu Hans Frank planował autostradowe połączenia Krakowa przez Bielsko z Wiedniem i przez Nowy Sącz z Koszycami i Budapesztem. Przypomnę też, że jeszcze w wizjach planistycznych z czasów Edwarda Gierka Kraków był przewidywany również jako węzeł krzyżujących się międzynarodowych autostrad. Istnieje dzisiaj wyraźny związek między lekceważeniem przez Warszawę kierunku wyszehradzkiego a degradacją Krakowa jako węzła komunikacyjnego. Dodam, że od ponad roku narodowy przewoźnik - którego sztucznie podtrzymują przy życiu podatnicy z całej Polski - nie lata z Balic za granicę, a Kraków został w ostatnim czasie praktycznie wymazany z międzynarodowych rozkładów kolejowych. Mamy więc do czynienia z oczywistym konfliktem interesów Krakowa i południa Polski ze strategią wypracowaną w Warszawie. I dlatego również w naszym, krakowskim interesie leży, żeby rozwijanie współpracy wyszehradzkiej stanowiło ważny element polskiej racji stanu. Często przypominam w Warszawie, że cywilizacja przyszła przecież do nas z południa. To dla nas ciągle naturalny kierunek dialogu i rozwoju.

Dlaczego Warszawa, według Pana, ignoruje Kraków?
Z Warszawy widać inaczej. To perspektywa miasta, które leży na osi Berlin-Moskwa. Pomińmy też tutaj skutki wulgarnego centralizmu. To również nasza, krakowska wina. Za mało podczas ostatnich 25 lat (Jezus Maria, to już 25 lat minęło?) akcentowaliśmy potrzebę silnej obecności Polski w Grupie Wyszehradzkiej i za mało walczyliśmy o interes Krakowa.

Kto, konkretniej, ponosi za to odpowiedzialność?
Pani by chciała, żebym po nazwiskach wskazywał winnych?

Po stanowiskach by wystarczyło.
Ale i po stanowiskach nie będę. Jest paradoksem, ze krakowskie elity polityczne, które odegrały tak ważną rolę w walce o wolność i tworzeniu fundamentów Trzeciej Rzeczpospolitej, następnie przez 25 lat naszej demokracji nie wybiły się na taką pozycję jaką zdobywali politycy nie tylko z Warszawy i Gdańska, ale np. z Katowic, Wrocławia czy Łodzi. Bo podstawowym kryterium podziału środków z budżetu centralnego był i jest układ polityczny.

Los naszych metropolii uzależniony jest więc dzisiaj w dużej mierze od „warszawskiego rozdzielnika”. To patologia, którą w wypadku Krakowa pogłębia nieskuteczność lobbingu lokalnej klasy politycznej. Barometrem tego zjawiska niech będą - wzbudzające słuszną zazdrość w Krakowie - ostatnie inwestycje drogowe wokół Wrocławia, Gdańska czy Łodzi. Porównanie tylko skali nakładów z budżetu centralnego za ostatnie lata w naszych największych metropoliach na infrastrukturę komunikacyjną jest dobrą miarą marginalizacji Krakowa. Dlatego dzisiaj trzeba przynajmniej otwarcie rozmawiać, co dla miasta, które się rozwija, można zrobić teraz, jak nie marnować jego szans. To nie jest zresztą tylko problem Krakowa. We wrześniu organizowaliśmy w Międzynarodowym Centrum Kultury Forum Środkowoeuropejskie, debatując tym razem nad fenomenem miast naszego regionu i ich szansami na przyszłość. Wszystkie miasta Europy Środkowej po upadku komunizmu przechodzą bardzo dynamiczne zmiany. To fascynujący problem.

Jak Pan te zmiany, w przypadku Krakowa, ocenia? Pan ma widok z gabinetu na Rynek. Co Pan czuje, wyglądając przez okna?
Rynek Główny jest swoistym barometrem tych zmian. Na nim najlepiej widać było kolejne etapy tego, co wydarzyło się w Polsce i Krakowie po 90. roku. To dziś już temat na książkę i to złożoną z bardzo wielu rozdziałów.

A w kilku zdaniach? Najpierw mieliśmy powrót do prywatnej własności. Zwłaszcza w Krakowie bardzo szybko zmieniły się reguły gry w miasto. Pojawili się nowi aktorzy: z jednej strony świat biznesu, a z drugiej samorząd. I Rynek stał się wielkim polem konfrontacji tych dwóch wielkich żywiołów. Interesu publicznego i prywatnego.

Interes publiczny, stwierdzam z przykrością, przegrywa. Komercjalizacja, bazaryzacja, macdonaldyzacja, urbanalizacja... Dziś Kraków, a Rynek szczególnie, spełnia głównie funkcję biesiadną. To strefa rozrywki w wymiarze międzynarodowym.

Jak szłam dziś do Pana, uzmysłowiłam sobie, że chyba od miesiąca nie byłam na Rynku.
Dlaczego pani tu nie przychodzi?

Bo mam wrażenie, że to nie jest mój Kraków. Że nie jestem tu u siebie.
Wie pani, że mam bardzo podobne odczucia?

Ale Pan pracuje na samym Rynku i nie ma wyboru.
Zgadza się. I przemykam się tu o 8.30 rano, zanim jeszcze całe to szaleństwo się zacznie, a wychodzę prawie nocą, uciekając gdzieś między ogródkami i tłumem turystów. Wystarczy spojrzeć na Wenecję, żeby zrozumieć, że turystyka jest dla miast historycznych szansą dla rozwoju i prosperity, ale potrafi też być wielkim zagrożeniem.

Doskonale wiem, o czym Pan mówi. Nie rozumiem, szczerze mówiąc, jak w ogóle można tam żyć.
I ludzie raczej żyć tam nie chcą. Z tego, co pamiętam, to na jednego mieszkańca przypada ponad stu turystów. Nie chciałbym, żeby w Krakowie stało się to samo. A, niestety, w tym kierunku to zmierza. Wystarczy spojrzeć na kwitnący seksbiznes (tak trzeba nazwać to dyplomatycznie), wypieranie z Rynku eleganckich butików, księgarń, delikatesów, drobnych firm kupieckich. Jasno dziś widać zależność między wypieraniem funkcji handlowej z historycznego centrum miasta w obrębie Plant, a powstaniem w jego pobliżu Galerii Krakowskiej. Bo przecież wielkopowierzchniowe galerie niszczą drobny handel. Zwłaszcza zmiany funkcjonalne Rynku Głównego i sąsiednich ulic to pouczający przykład na to, jak złożonym organizmem jest dziś wielkie miasto i jak skomplikowaną kwestią jest zarządzanie przestrzenią handlowo-usługową metropolii.

Jak już porównujemy się z włoskimi miastami - we Florencji w centrum miasta mnóstwo jest małych sklepików i warsztatów rzemieślników: ekskluzywnych szewców, zegarmistrzów, o złotnikach nie mówiąc.

To również kwestia odpowiedniej polityki miejskiej. Do tego potrzebne są jednak instrumenty prawne, których polskie samorządy nie posiadają.

Prof. Jacek Purchla: Od średniowiecza przez Kraków przebiegały najważniejsze szlaki handlowe. A dziś autostrady omijają tę milionową metropolię szerokim łukiem. To oczywista degradacja naszego miasta

To jak by Pan widział Rynek? Kilkanaście lat temu Międzynarodowe Centrum Kultury wybiło się na prowokację artystyczną, organizując wystawę rzeźb Igora Mitoraja. Rozpętaliśmy tym publiczną debatę o roli i przyszłości Rynku. Pojawiły się pytania, na ile alternatywną dla bolesnej bazaryzacji Rynku jest powrót do jego funkcji salonu artystycznego i jak ten salon miałby wyglądać. Od razu też trzeba koniecznie dodać: tu nie ma jednego idealnego lekarstwa, a procesy, które jak w soczewce skupia dziś krakowski Rynek, mają wielką dynamikę. Bo miasto to żywy organizm, a nie skansen. Dostrzegam też promyczek nadziei...

Park Kulturowy?
Tak. Samorząd krakowski wprowadził przepisy regulujące te kwestie jako pierwszy, jeśli by brać pod uwagę duże miasta, w Polsce. Byliśmy pionierami w dobrej sprawie. Co nie zmienia faktu, że strefa w obrębie Plant ciągle skupia wiele patologii.

(do gabinetu prof. Purchli wchodzi architekt, prof. Andrzej Kadłuczka).

Ale żeby nie wyszło, że jestem takim malkontentem i widzę tylko to, co nie wyszło: właśnie stoi przed panią twórca i „ojciec” Muzeum Podziemnego na Rynku. Należy doceniać te inicjatywy, dzięki którym Kraków ma do zaoferowania coś więcej niż codzienną wielką biesiadę pod gołym niebem.

W jakim jeszcze kierunku Kraków miałby się rozwijać?
Państwo polskie powinno decentralizować swoje funkcje, wzmacniając w ten sposób metropolitalność: Wrocławia, Gdańska czy Krakowa. Dzielenie się miast stołecznych funkcjami państwowymi to rzecz naturalna, także w krajach postkomunistycznych. Wystarczy przytoczyć przykłady Sankt Petersburga, Brna czy Koszyc jako drugich miast w państwie, w których zlokalizowane są wysokie urzędy Federacji Rosyjskiej (Trybunał Konstytucyjny Federacji Rosyjskiej), Republiki Czeskiej (Sąd Konstytucyjny, Sąd Najwyższy i ombudsman Republiki Czeskiej) i Słowacji (Trybunał Konstytucyjny Słowacji).

Powtórzę więc raz jeszcze: Kraków powinien być centrum polskich działań na rzecz rozwoju współpracy w ramach Grupy Wyszehradzkiej. Jeśli ta struktura polityczna okrzepnie i na wzór choćby krajów skandynawskich zacznie się szerzej instytucjonalizować, to pod Wawelem powinny się te instytucje lokować.

Ale przede wszystkim chciałbym widzieć Kraków jako miasto rozwijające się w oparciu o przemysł wiedzy. Nasz ośrodek akademicki pozostaje dziś, obok funkcji „biesiadnej”, naczelną funkcją metropolitalną Krakowa. Funkcja akademicka i intelektualna Krakowa posiada przy tym niezwykle silną synergię z jego potencjałem dziedzictwa! Uniwersytet jest dzisiaj absolutnie kluczową instytucją kreatywnej gospodarki. To uczelnie wyższe stają się bowiem dzisiaj elementem przewagi konkurencyjnej miast i regionów oraz narzędziem ich pozycjonowania.

Czyli jeszcze więcej uczelni, kierunków, studentów?
Nie tylko więcej, ale przede wszystkim lepiej!

____________________________________
Międzynarodowe Centrum Kultury w Krakowie
Ośrodek założony w 1991 roku przez prof. Purchlę, działa przy krakowskim Rynku, pod numerem 25. To pierwsza w Polsce instytucja kultury nowej generacji, powstała z inicjatywy m.in. Tadeusza Mazowieckiego. MCK organizuje wystawy i warsztaty dla mieszkańców, ale też wydarzenia naukowo-badawcze: debaty ekspertów, konferencje, publikuje artykuły naukowe itd.

Prof. Jacek Purchla
Urodzony w 1954 r. w Krakowie. Historyk sztuki, ekonomista, badacz dziejów Krakowa. Założyciel i dyrektor Międzynarodowego Centrum Kultury w Krakowie, kierownik Katedry Dziedzictwa Europejskiego w Instytucie Europeistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ostatnio, na Forum Ekonomicznym w Krynicy, dostał Nagrodę im. Stanisława Vincenza przyznawaną promotorom kultury z Europy Środkowo-Wschodniej

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska