Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Twórca potęgi Fakro wie, jak naprawić polską gospodarkę. "Ludzie kupują wrażenie, nie produkt"

Maria Mazurek
Maria Mazurek
Wiem co należy zrobić, żeby naprawić polską gospodarkę - twierdzi Ryszard Florek, twórca nowosądeckiej firmy Fakro, która stała się międzynarodowym potentatem, w rozmowie z Marią Mazurek.

Zrobimy pani najpierw mały test ze znajomości ekonomii. Co to jest PKB?
W uproszczeniu suma wytworzonych w kraju produktów i usług.

Większy jest budżet państwa czy PKB?

PKB.

Ile razy?
Dwa?

Trochę więcej, no ale niech będzie. Dobrze. Zdała pani. Jest pani w tej mniejszości Polaków, która ma choćby blade pojęcie o gospodarce.

To teraz ja zadaję pytania. Na czym, według Pana, polega współczesny patriotyzm?
Mieliśmy rozmawiać o gospodarce.

No tak. Ale wydaną przez Pana broszurę o gospodarce można też odczytywać inaczej. Apeluje Pan w niej o zaufanie, o mądre wybory polityczne, o kupowanie rodzimych produktów i o uczciwą pracę. Piękne wartości.
Czysty pragmatyzm. Ja nie namawiam nikogo do tego, żeby kochał Polskę. Celowo zresztą nie używam słów "ojczyzna", "naród", "państwo", tylko "wspólnota gospodarcza". Jeśli efektywność gospodarcza tej wspólnoty jest wyższa, to każdemu żyje się lepiej. A na tę efektywność wpływa każdy z nas - przedsiębiorca, polityk, urzędnik, konsument, wyborca, pracownik. Mnie chodzi wyłącznie o to, żeby ludzie dbali o swój własny interes.

Rozumiem, że broszura, fundacja, to wszystko - to z Pana strony nie troska o innych, ale dbałość o własny interes?
W pewnym sensie. Jeśli Polacy zrozumieją mechanizmy rynkowe, to Polska będzie rozwijała się szybciej, a klient będzie bogatszy. A im bogatszy klient, tym droższe kupi ode mnie okna. Na tym polega kapitalizm: interes przedsiębiorcy to interes kraju i odwrotnie.

Dobrze wiemy, że Pan jest dostatecznie bogaty, żeby spędzić resztę życia popijając drinki na Malediwach. A Pan chce uczyć Polaków mechanizmów rynkowych. Więc zapytam: skąd ta misja?
Może stąd, że byłoby przyjemnie płacić pracownikom nie dwa tysiące złotych, ale dwa tysiące euro? Stworzyć więcej stanowisk pracy? I wreszcie: żyć w kraju, w którym nie podcina się przedsiębiorcom skrzydeł? W którym ci nie wyjeżdżają na te Malediwy, gdy zarobią już dostatecznie dużą kwotę, żeby sobie na to pozwolić, lecz chcą zostać i rozwijać się dalej. Wie pani, jak u nas się myśli: wielki biznesmen, to pewnie wielki oszust. I ludzie boją się osiągać sukces. A ich sukces to tysiące miejsc pracy, to większe PKB, a jak większe PKB - większe pensje. Ale taką mamy już w Polsce komunistyczno-zaborową mentalność. Jak w tej anegdocie: za granicą, gdy sąsiad ma fajną krowę, to się myśli, co zrobić, żeby też taką mieć. U nas się myśli, jak sprawić, żeby sąsiad jej nie miał.

Mimo wszystko Polakom fantazji ani sprytu nie brakuje.

Tego sprytu, omijania systemu, nauczyła nas komuna. Tyle że ten ustrój się już skończył, a my mentalnie w nim tkwimy. Myślimy jak oszukać państwo, jak zakombinować. Zamiast myśleć jak zarobić dobre pieniądze. Tak samo z zaufaniem społecznym. Kraje, w których jest wyższe, są bogatsze. A u nas ludzie sobie nie ufają. Pracodawca patrzy pracownikowi na ręce, klient zastanawia się, czy ktoś go chce oszukać, urzędnik nie ufa przedsiębiorcy a przedsiębiorca urzędnikowi. To też hamuje wzrost gospodarczy.

Niby czemu?

Chociażby dlatego, że marnuje się mnóstwo pieniędzy na różne kontrole.

Jaki Pan ma pomysł na wyplenienie tej komunistycznej mentalności?

Wystarczy, żeby Polacy zrozumieli, czym jest wolny rynek. Jeśli teraz dotrze do nas, że na świecie konkurują z sobą nie tylko firmy, ale całe wspólnoty ekonomiczne, to za kilka lat jesteśmy świetnie rozwijającym się krajem. Proste.

Dlaczego przez ponad 20 lat nie zrozumieliśmy?

A kto miał nam to wytłumaczyć?

Jeśli chodzi o młode pokolenie, to chociażby szkoła. Ja miałam taki przedmiot w szkole: przedsiębiorczość.
I co, dużo się Pani na nim nauczyła?

Raczej nie.
No właśnie. Rozmawiałem z tegorocznym maturzystą. Pytam go: co to PKB? Więc on piękną formułkę dyktuje. A zaraz okazuje się, że w ogóle jej nie potrafi wytłumaczyć. Tak się w szkole uczy przedsiębiorczości. A wystarczyłoby, żeby każdy przeczytał kilka razy tę broszurę. Wiedza pani, moja, urzędnika, nauczyciela, ucznia, czy wyborcy to tak naprawdę jedyne, czego nam trzeba, żeby osiągnąć dziesięcioprocentowy wzrost gospodarczy rocznie. Żeby w ciągu kilku lat dogonić kraje zachodnie Unii. Żeby zatrzymać w kraju młodych ludzi. Żeby lepiej zarabiać. Potrzeba nam czegoś, co nazywam "Solidarnością 2". Już nie zrywu politycznego, ale umysłowego.

Pan mówi na przykład: kupujmy polskie produkty.
Nie. Ja mówię: zastanówmy się, który produkt jest nam korzystniej kupić. Bo jeśli kupimy polski produkt, to zostawimy więcej pieniędzy w kraju. I będziemy wspierać polskie firmy, którym ułatwimy ekspansję na inne kraje. Bo jeśli Polacy nie kupują własnych produktów, to dlaczego ktoś inny miałby je kupić? Jeśli Polacy nie wierzą w nie, dlaczego ktoś inny miałby uwierzyć? Jest coś takiego jak efekt skali: wielkie międzynarodowe koncerny najpierw osiągały sukces na swoim rodzimym podwórku. Myśli pani, że gdzie by teraz była gospodarka niemiecka czy francuska, gdyby Niemcy czy Francuzi nie kupowali własnych produktów? Bogate kraje lansowały rozszerzenie Unii, ale nie dlatego przecież, że troszczyły się o nasz biznes, lecz o własny. Dla nich otwarcie granic oznaczyło otwarcie nowych krajów na ich produkty, a nie odwrotnie. I oni na rozszerzeniu Unii więcej zyskali.

My straciliśmy?
Żeby wygłaszać jakieś poglądy, trzeba je umieć dobrze udokumentować. Więc ja tego nie powiem. Mogę za to stwierdzić, że na pewno zyskujemy mniej, niż możemy.

A jednak Pan nie chce wyjść na eurofoba.

To nie o to chodzi, żeby nie czerpać z możliwości, jakie daje nam Unia. Ale żeby dbać przede wszystkim o własny interes. Francuzi i Niemcy to potrafią. Gdy kiedyś wprowadzaliśmy nasze okna do sieci Leroy Merlin, bo nie mieli własnych okien, to zażądali, żeby przynajmniej dostawca był francuski i żeby pieniądze szły przez francuski bank. Kraje bogate Unii potrafią dbać o swój wspólny interes. Kiedy Polacy nawzajem się wykańczają, francuska firma idzie na rękę innej francuskiej firmie, francuscy przedsiębiorcy mają też wsparcie polityków, urzędników, mediów.

Co ma Pan do zarzucenia mediom?
Czasem bardziej szkodzą niż pomagają. W bogatych krajach Unii opiniotwórcze środowiska zabiegają, żeby ich rodzime produkty sprzedawały się lepiej. Kiedy w Niemczech wybuchła epidemia przez bakterię E.coli, niemieckie media ogłosiły, że to wina hiszpańskich ogórków. Kiedy okazało się, że niemieckich kiełków, to sprawa nagle ucichła.

Dziennikarze powinni przymykać oczy na nieprawidłowości we własnym kraju?
Nie chodzi mi o pobłażliwość. Dobrze, że wyłapujecie wpadki i przekręty, wiele spraw dzięki mediom wychodzi na światło dzienne. Ale jak coś dzieje się dobrze, to nie piszecie. Ani nie tłumaczycie mechanizmów rynkowych. A może powinniście w ten sposób pomóc? Mamy dostatecznie złą prasę za granicą. Ileż to media zachodnie trąbiły, że w Gdańsku lekarze sknocili operację plastyczną Szwedki? W Danii sieć marketów Netto chciała sprzedawać polskie produkty, a minister rolnictwa straszyła, że to oznacza gorszą jakość.

Nie mamy najlepszego pijaru w Europie.
Nie mamy. I tak łatwo go nie odbudujemy. Jakby pani miała do wyboru dwa identyczne auta: niemieckiego mercedesa i jego ukraiński odpowiednik, tej samej klasy, identyczny, to ile by pani dopłaciła za mercedesa? 30 procent?

Coś bym pewnie dopłaciła.

No właśnie. Ludzie kupują wrażenie, nie produkt. Tylko w tej historii to my jesteśmy Ukrainą. Nasz konkurent z Niemiec powiedział mi: my tu w Niemczech nie mamy problemu z Fakro, bo wystarczy, że powiemy, że to polskie okna i już nikt nie chce ich kupować. Ale nic dziwnego, jeśli we własnym kraju przedsiębiorcom rzuca się kłody pod nogi.

Jak się rzuca?

Prawo nie sprzyja przedsiębiorcom. Ci, którzy je tworzą, czyli politycy, dostosowują się do wyborców. A wyborcy nie rozumieją mechanizmów rynkowych. Jeszcze gorzej jest z interpretacją prawa, której dokonują mający komunę w głowie urzędnicy. Jak w sprawie Kluski. Facet miał świetny biznes, stwarzał miejsca pracy, działał na rzecz państwa. A państwo go wykończyło.

Widział Pan "Układ zamknięty"?

Widziałem. Powiem więcej: ja układ zamknięty przeżyłem.

Kiedy?
To ciągnęło się z dziesięć lat. Zaczęło się koło '96. Zjawiło się dwóch agentów służb. Dali ultimatum: dajesz nam 10 proc. zysków albo za rok nie ma Fakro. Nie dałem. Zaczęły się sądy, przesłuchania, odcięcie od kredytów. Poszła w świat wieść, że Fakro to oszuści. Straciłem mnóstwo czasu. A państwo pieniądze i miejsca pracy.

Ma Pan traumę?
Nie. Mam przynajmniej co opowiadać w towarzystwie. Większa strata dla państwa i dla Sądecczyzny. Bo gdyby nie to, nie zatrudniałbym teraz trzech tysięcy ludzi, ale co najmniej osiem tysięcy. W ten sposób państwo samo się niszczy. Ale urzędnicy tego nie rozumieją. Przy okazji tej sprawy przesłuchiwał mnie facet z policji gospodarczej. Absolwent AGH. Zdawać by się mogło, inteligentny człowiek. Pytam: Czy pan tego naprawdę nie rozumie? Ale on zaciął się na tym, że zarabia tysiąc złotych, a ja mam miliony. Nie mógł tego zdzierżyć. Tłumaczę mu: Panie, te miliony to są tysiące miejsc pracy, ja na siebie wydaję 500 złotych miesięcznie. Jak grochem o ścianę.

Co do milionów. Jak to się dzieje, że na Sądecczyźnie jest tylu milionerów?

Kwestia historii. To teren górzysty, rolniczy, był tu zabór austriacki, a Austriacy nie ingerowali aż tak w to, co się tu dzieje. Tak samo za komuny: tu praktycznie nie było PGR-ów, ale małe gospodarstwa. A rola jest najlepszą szkołą biznesu. Nauczyła sądeczan przedsiębiorczości i tak już zostało.

Ryszard Florek, twórca potęgi Fakro, 35. na liście najbogatszych Polaków

Milioner z Nowego Sącza (jego majątek, wg magazynu Forbes, to 545 mln zł). Jest założycielem firmy "Fakro" produkującej okna dachowe (ma 15 proc. rynku światowego). Założył też fundację edukacyjną "Pomyśl o przyszłości". W jej ramach spisał "21 powodów, dlaczego w Polsce zarabiamy cztery razy mniej niż w bogatych krajach Europy Zachodniej". Ma duszę wynalazcy. W wolnych chwilach wymyśla nowe przedmioty (np. podkoszulek na korzonki) - na koncie ma kilkadziesiąt zgłoszeń patentowych.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska