Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krakowianin uczestniczył w maratonie bostońskim. Żyje dzięki dzieciom

Magdalena Stokłosa, Paulina Korbut
Na finiszu bostońskiego maratonu na Grzegorza Popczyka, 35-letniego biegacza z Krakowa, czekała żona, syn i córka. Maratończyk dobiegł do mety o 13.10. Chciał jeszcze pobyć na miejscu i zrobić zdjęcia, ale dzieciom było zimno, więc o 14.10 wsiedli do metra. 50 minut później w miejscu, w którym stali, doszło do wybuchu.

Seria wybuchów w Bostonie. Są zabici, rośnie liczba rannych [VIDEO+ZDJĘCIA]

- Staramy się nie zastanawiać, co by było gdyby... Dzieci bardzo to przeżywają - mówi Grzegorz Popczyk, ojciec 9-letniego Wiktora i 6-letniej Nadii. - Jedną z ofiar jest przecież 8-letni chłopczyk, który tak jak one czekał z mamą i siostrami na swojego tatę - dodaje.

Do Stanów razem z rodziną przyleciał w środę. Przez dwa dni zwiedzali wybrzeże, w sobotę dotarli do Bostonu. O starcie w tamtejszym maratonie Grzegorz Popczyk, kierownik produkcji programów Szpital i W11 w TVN, marzył od dawna. Jak mówi, jest to kultowa impreza i udział w niej miał być wyjazdem życia. Rok temu przeszedł kwalifikacje i zaczęły się plany podróży i ostre treningi - po 120 kilometrów biegów tygodniowo.

Maraton ukończył na 4296 miejscu (na 27 tys. uczestników). Po dotarciu do mety spotkał się z rodziną. Na finiszu były tłumy, ciężko było się przecisnąć. - Chciałem się tam jeszcze pokręcić, ale wiał przenikliwy wiatr i dzieci nalegały, by wracać - wspomina. Kiedy przekręcał klucz w drzwiach mieszkania, rozdzwonił się telefon.

- Rodzina i znajomi pytali, czy żyję. Początkowo nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Wyjaśniło się, gdy włączyliśmy telewizor - mówi.
Jak relacjonował nam wczoraj maratończyk, w Bostonie cały czas panuje atmosfera strachu. Zamknięta jest spora część miasta, wszędzie słychać dźwięki syren policyjnych. Przez długi czas obowiązywał zakaz opuszczania domów. Kiedy Grzegorz wyszedł na ulicę po kilku godzinach od zamachu, zorientował się, że ma jeszcze na sobie koszulkę uczestnika. Ludzie podchodzili do niego, pytali czy wszystko w porządku. Chcieli rozmawiać.

Na dzisiaj biegacz ma wykupione bilety do Polski, ale nie wiadomo, czy bostońskie lotnisko będzie działać. Popczyk ma to szczęście, że ukończył bieg i zdążył odebrać swoje rzeczy z depozytu. 10 tys. osób, które nie dotarły do mety, nie miały takiej szansy. W zamkniętej części miasta zostały ich dokumenty, telefony.

- Wyobrażam sobie, co czuły ich rodziny, gdy próbowały dzwonić i nikt nie odbierał - mówi krakowianin.

Wściekłość i strach po ataku w Bostonie

Paraliżujący strach i wielka żałoba. Podczas dwóch eksplozji na mecie maratonu w Bostonie zginęły w poniedziałek co najmniej trzy osoby, a ponad 150 zostało rannych. Wśród ofiar śmiertelnych jest 8-letni chłopiec, który czekał na mecie na swojego tatę.

Eksplozja na mecie

Boston, kilkanaście minut przed godz. 15 (ok. 21 godz. czasu polskiego). Do mety maratonu dobiegają kolejni zawodnicy - zwycięzcy dotarli tu już trzy godziny wcześniej. Na mecie stoi 8-letni Martin Richard. Jest taki dumny - w maratonie biegnie jego tata. Bill Richard przekracza linię mety, a chłopiec podbiega do niego, żeby się przytulić. Szybki uścisk, kilka słów - Bill prosi, żeby syn poczekał koło mamy i siostry. Musi coś jeszcze załatwić.

Nagle rozlega się ogromny huk, a chwilę później - kolejna eksplozja. Fala uderzeniowa jest tak duża, że wybija szyby w pobliskich budynkach, poważnie rani zarówno zawodników, jak i kibiców. Wszyscy krzyczą, wszędzie jest pełno krwi. Matka i siostra Martina krzyczą z bólu - są poważnie ranne, ale żyją. 8-latek ginie na miejscu. Bill jest cały.

Na miejscu pojawiają się policja, straż i pogotowie. Media relacjonują wydarzenia na gorąco - co chwilę pojawiają się sprzeczne informacje nt. liczby ofiar. Wiadomo, że wielu rannych straciło w wybuchu kończyny. Bomby miały być naładowane fragmentami łożysk kulkowych i gwoździami.

- Pierwszą eksplozję właściwie ledwo było słychać. W imprezie biegło ponad dwadzieścia tysięcy osób, a obserwowało ją prawie pół miliona widzów, więc naturalne było, że panował ogromny tłok - mówi Joanna Gruszka, która przekroczyła linię mety na 10 minut przed pierwszym wybuchem. - Później jednak nastąpił drugi, głośniejszy wybuch, pojawiły się karetki i mnóstwo policjantów. Wiadomo już było, że stało się coś złego. Szukaliśmy się nawzajem ze znajomymi, którzy też biegli, i na szczęście wszyscy są cali - dodaje 35-letnia Polka, która mieszka w kalifornijskim Emeryville.

Do bostońskiego maratonu zgłosiło się łącznie ok. 27 tysięcy osób - w tym 37 polskiego pochodzenia. Bieg ukończyło 29 Polaków. Są wśród nich trzej krakowianie oraz mieszkańcy m.in. Warszawy i Poznania. Jak podały wczoraj służby dyplomatyczne - wśród ofiar nie ma naszych rodaków. - Tożsamość rannych jest sprawdzana. Nie mamy dotąd informacji, by wśród nich był Polak - powiedział ambasador RP w USA Ryszard Schnepf.

Ameryka szuka terrorysty

Na razie nie wiadomo, kto stoi za zamachem, ale prezydent USA Barack Obama zapowiedział użycie wszelkich możliwych środków, by znaleźć sprawców. Anonimowe źródła Białego Domu, na które powołują się amerykańskie media, przyznały, że sprawa jest traktowana jako akt terroryzmu. W promieniu ok. 5 km od miejsca wybuchów wprowadzono strefę zakazu lotów. Służby wywiadowcze poinformowały, że dodatkowe dwa ładunki zostały rozbrojone nieopodal mety.

Według amerykańskich mediów, policja i agenci FBI przesłuchali w szpitalu Abdula Rahman Ali Alharbi, 20-letniego Saudyjczyka. Przeszukano też jego mieszkanie. Według świadków, agenci wynieśli stamtąd kilka "toreb", ale nie wiadomo, czy zawierały one niebezpieczne przedmioty. Saudyjczykowi nie postawiono zarzutów.

W USA wciąż panuje atmosfera strachu. Najlepszym tego przykładem jest wczorajsza ewakuacja lotniska LaGuardia w Nowym Jorku. Rankiem czasu amerykańskiego znaleziono tam podejrzaną paczkę. Na miejsce wysłano saperów. Nie potwierdzono znalezienia ładunku wybuchowego.

Po 11 września 2001 roku w Stanach nie powiódł się żaden zamach terrorystyczny. Było kilka prób, ale każda została udaremniona. Jak podkreśla "Boston Globe", tragedia podczas maratonu wydarzyła się, kiedy Amerykanie niemal przestali wierzyć, że jest to możliwe. - Doszliśmy do przekonania, że jesteśmy bezpieczni, że ataki terrorystyczne tego rodzaju są przeżytkiem z przeszłości - zauważa dziennik. Podsumowuje, że pewne jest jedno: "Nie jesteśmy tak bezpieczni, jak sądziliśmy".

Wydarzenia w Bostonie wstrząsnęły sportowym światem. Kamila Gradus-Kaczmarska, olimpijka i uczestniczka maratonów, w Bostonie biegła dwa razy. Startowała też na olimpiadzie w Atlancie, na której dokonano zamachu bombowego. - To przerażające, że konflikty międzynarodowe zaczynają wkraczać do świata sportu - mówi. - O ile na zawodach o randze mistrzostw świata czy olimpiadzie takich ataków można się, niestety, spodziewać, bo sportowcy reprezentują konkretne państwa, to maraton w Bostonie był imprezą, gdzie uczestnicy biegną przede wszystkim dla siebie - dodaje. (PAP)

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska