Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nożownicy, prostytutki i alfonsi. Ciemna strona przedwojennego Krakowa

Katarzyna Janiszewska
fotopolska
Doliniarze, alfonsi, pijacy...- taka przedwojenna twarz miasta. Wystarczyło wyjść na Planty, by spotkać takie towarzystwo - pisze Katarzyna Janiszewska

Międzywojenny Kraków to wszechobecni żebracy i włóczędzy. Roznegliżowane, nagabujące klientów prostytutki. Doliniarze, alfonsi, nożownicy apasze i wszelkiej maści indywidua. To szerzące się choroby weneryczne, bród, smród i pomyje na ulicach. Tak wygląda druga - nieznana - twarz królewskiego miasta kultury i nauki. Nie wierzycie? Zapraszamy na spacer po dawnym, przestępczym Krakowie. Zajrzymy do domów publicznych, poznamy bossów półświatka. O ile się nie boicie...

Czereda zgniłków

"Od pewnego […] czasu Planty stały się przytuliskiem wszelakiego kalibru indywiduów, gniazdem apaszów, żebraków, pijaków i prostytutek, a cała ta czereda zgniłków społecznych terroryzuje, tyranizuje, maltretuje, prześladuje i prowokuje przechodzących obywateli Krakowa i gości przyjezdnych, którzy - pierwszy raz znalazłszy się w naszym mieście - z przerażeniem przekonywają się, że przez Planty nie tylko nocą, ale i w dzień niebezpiecznie jest przechodzić".

Archiwalne zdjęcia panoramy Krakowa

Nasz spacer zacznijmy więc od centrum. Tu działo się najwięcej. Przy ul. Kanoniczej mieścił się areszt policyjny "Pod Telegrafem". Zaś przy ul. Senackiej - więzienie św. Michała. Tam najczęściej trafiali kieszonkowcy, których nazywano doliniarzami. Mówiono tak o nich dlatego, że operowali w dolnych częściach garderoby. Jak już taki hultaj zagiął na kogoś parol, nie było zmiłuj. Wystarczyła chwila nieuwagi, tłok, zamieszanie.

Jednym ruchem, z wielką zręcznością wycinał kieszeń palta czy kobiecej garsonki. Szast-prast i pulares był w jego rękach. Okradano wszystkich i wszędzie, najczęściej na festynach, wojskowych rewiach. Ale zdarzało się i tak, że znikała bielizna ze sznurów, jedzenie z wozów, a nawet kurtyna z teatru. - Raz, do miasta przyjechał chłop z okolicznej wioski - opowiada Krzysztof Kloc, studentem V roku historii na Uniwersytecie Pedagogicznym, który o przestępczym Krakowie napisał pracę magisterską. - Jechał z dzieckiem do lekarza, ale zmarło w drodze. Zapakował zwłoki do worka na ziemniaki, zostawił na wozie. Sam poszedł się posilić do restauracji przy rynku Kleparskim. Gdy wrócił, worka z ciałem już nie było.

Rząd nierządnic

"Przejdźmy powoli ten wspaniały olbrzymi ogród, okalający stary Kraków. Wchodząc doń od strony dworca osobowego, natkniesz się na rząd nierządnic, które natarczywie kuszą cię, byś spędził z jedną, albo i kilkoma z nich czarowną noc lipcową wśród zaduchu kawiarni, czy restauracji, a potem w czterech odrapanych ścianach hotelu, czy jaskini pożądań, wśród odoru tandetnych perfum, zabójczego potu "

Idąc dalej ulicami Starego Miasta: czy to przez Rynek Główny, czy też skręcając okolice dworca, albo też przenosząc się na Kazimierz, na ulicę Estery, Miodową, natykał się człowiek na nieprzebrane rzesze prostytutek. Stanowiły one naturalny krajobraz miasta. Tych zarejestrowanych było ponad 400. Miały obowiązek przynajmniej raz w miesiącu badać się, czy nie złapały choroby wenerycznej. Mieszkania, w których przyjmowały klientów, musiały być wyposażone w miskę do podmywania, maść do intymnych części ciała, nieużywane prezerwatywy. Władze sprawdzały, gdzie mieszkają, kogo przyjmują, dokąd wyjeżdżają.

- Dlatego większość tych pań wolała sprzedawać swoje wdzięki potajemnie - mówi Kloc. - Takie nazywano cichodajkami.
Jeśli dotarliśmy już tutaj, warto by odwiedzić najbardziej znany dom schadzek przy ul. Dietla 74. Domy publiczne od 1919 r. były zakazane. Ale tolerowane. Każdy dobrze wiedział, w której kamienicy, w jakim mieszkaniu przyjmują prostytutki. Sąsiedzi skarżyli się na dzikie orgie, nocne krzyki, na to, że drzwi się tam nie zamykają za wchodzącymi i wychodzącymi mężczyznami. Policja interweniowała. Ale często bez większego przekonania, bo mundurowi sami korzystali z uciech takich miejsc.

- Specjalny regulamin określał, gdzie prostytutkom nie wolno przebywać - opowiada Kloc. - Były to okolice kościołów, szkół, szpitali, placówek naukowych i kulturowych, podawano konkretne ulice. Co tylko pokazuje, gdzie było ich najwięcej.
Większość dziewczyn przyjeżdżała z okolicznych wiosek. Często nie planowały takiego życia, ale coś im nie wyszło, nie ułożyło się z chłopakiem, zwolniono je służby i nie widziały dla siebie innego wyjścia.

Najbiedniejsze prostytutki, zwane "plantówkami", oddawały się za parę groszy, za szklankę herbaty w dworcowym barze. Te luksusowe zabierano do hotelu i meldowano jako żony. W restauracjach (jedna z bardziej znanych znajdowała się przy ul. Lubicz) były specjalnie wydzielone separatki - loże z łóżkami, do których wstęp mieli tylko zaufani i bogaci klienci. By mogli z nich skorzystać, rachunek za kolację musiał być odpowiednio wysoki. Dla nich specjały kuchni były droższe niż dla innych klientów.

Żebracy, włóczęgi, ptaki niebieskie

"Idąc od strony dworca w głąb Plant krakowskich musisz uważać na siebie, by wyjść cało, aby nie rozszarpali cię żebracy, włóczęgi, ptaki niebieskie, oszuści i szantażyści. […] Wyjdziesz wieczorem, by odetchnąć zapachem kwitnących lip, spotka cię rozczarowanie, lub jeszcze coś gorszego. Gromadka pijanych "bezrobotnych biedaków" zaczepi cię, proponując "bruderschaft" w knajpie za twoje własne pieniądze, a gdy odmówisz i na czas nie umkniesz, gotów jesteś wyjść z tej opresji z połamanymi szczękami lub żebrami".

Skałki Twardowskiego - dziś miejsce letnich plażowań i kąpieli - lepiej było omijać z daleka. W znajdujących się tu grotach i jamach nocowali żebracy, bezdomni, wszyscy możliwi łachmaniarze. Za dnia nagabywali ludzi w okolicy kościołów i sklepów. Albo chodzili od domu do domu i bezczelnie pukali do drzwi.

Mogli liczyć na dużą pomoc miasta i Kościoła. Budowano specjalne baraki dla osób eksmitowanych z mieszkań. Istniały przytułki, schroniska, zarówno miejskie (na Dąbiu, przy ul. Barakowej), jak i kościelne.

Były bezpłatne stołówki dla bezdomnych, ale też dla ubogiej inteligencji. Przy ul. Kopernika działał szpital św. Łazarza dla biedoty. Władze Krakowa razem ze Stowarzyszeniem Pań Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo zachęcało mieszkańców, by zamiast dawać jałmużnę, kupować cegiełki. Dochód z nich był przeznaczony na pomoc najbiedniejszym. Ale taka forma wcale nie podobała się samym zainteresowanym - żebracy zorganizowali wiec, na którym domagali się zmiany prawa.
- Żebractwo, włóczęgostwo było karane szupasem - mówi Kloc. - Oznaczało to wydalenie z miasta osoby podejrzanej o przestępstwo i nie zameldowanej w gminie. Miesięcznie było około 40-60 takich przypadków.

Noże idą w ruch

"Jeśli jakiś mężczyzna chce się wybrać na wieczorny spacer po krakowskich Plantach to powinien to uczynić sam, bez kobiety, czy to kochanki, czy narzeczonej, czy żony, bo w przeciwnym razie towarzyszkę odbiją […] apasze-nożownicy i uprowadzą, albo też zgwałcą ją, a potem zabiorą sobie na dalszy seans, by pastwić się w bestialski, wyuzdany sposób nad niewinną ofiarą". Nie było może w Krakowie spektakularnych napadów na banki, inteligentnych i brawurowych kasiarzy, głośnych zabójstw.

Nie było znanych przestępców, takich jak choćby warszawski tata Tasiemka, którego banda terroryzowała kupców z bazaru Kercelaka i wymuszała haracze. Ale od czasu do czasu i pod Wawelem zdarzało się coś ciekawego. W styczniu 1937 r. "Głos Narodu" opisywał sprawę pewnego zabójcy. Krakowski Tata Tasiemka z Kazimierza - bo tak go nazywano - pobierał haracze, wymuszał, bił. Sąd uniewinnił mężczyznę, na którego Tasiemka rzucił się z nożem. Zresztą w czasie walki sam został zraniony i zmarł.

Wcale niemało było w Krakowie przypadków opilstwa. Policja notowała miesięcznie nawet kilkaset spraw o zakłócanie spokoju, spożywanie wyskokowych trunków w miejscach publicznych. Awanturowali się często pijani żołnierze. Co budziło wielkie kontrowersje, gdyż mundur cieszył się szacunkiem. Pito wódkę. A gdy jej brakowało - w czasach drożyzny - co tylko było pod ręką. Na szeroką skalę szerzyło się bimbrownictwo. Po gorzałkę do Krakowa przyjeżdżano nawet z okolicznych wsi. W niedzielę i święta obowiązywał zakaz picia alkoholu. Sprytnie go omijano. W knajpach, dla niepoznaki, podawano napoje wyskokowe w szklankach i filiżankach.

Wielki kryzys

"Ale to nie tylko na Plantach się dzieje. W parku krakowskim, Dra Jordana, podgórskim, na deptaku, na Salwatorze […] wszędzie to samo". Ostatnim adresem naszej wędrówki niech będzie ul. Krótka i urząd pośrednictwa pracy. W latach 30-tych, w czasach wielkiego kryzysu gospodarczego, w Krakowie aż 9 tys. osób było zarejestrowanych na bezrobociu.

W porównaniu z innymi miastami nie było ono tak wielkie. Kryzys najbardziej widoczny był w przemyśle, a Kraków nie był miastem uprzemysłowionym. Tak czy inaczej, w raportach policyjnych wskazywano bezrobocie i alkoholizm jako główną przyczynę wszystkich przestępstw. - Tak wtedy tłumaczono każdy występek: rabunek, żebractwo, wysyłanie dziewczyn na ulicę - podkreśla Krzysztof Kloc. - A to zbytnie uproszczenie. Wiele osób próbowało uczciwie przetrwać trudny czas, znaleźć dorywczą pracę. Nie wszyscy bezrobotni kradli i żebrali - dodaje.

* Cytaty za "Goniec Krakowski" z lipca 1924 r. * Dziękujemy Muzeum Historycznemu Miasta Krakowa za udostępnienie zdjęć

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska