Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karnawał za miedzą

Lech Osuchowski
Filip Springer
Zabawa może nie jest tak słynna jak w Rio de Janeiro, ani tak wysublimowana jak w Wenecji, za to równie okazała, a w dodatku tuż za miedzą. Sztywni i zasadniczy, zdaniem Polaków, Niemcy pokazują, że potrafią bawić się z polotem, rozmachem i humorem - pisze dla "Krakowskiej" z niemieckiej Moguncji Lech Osuchowski

Mój pierwszy kontakt z karnawałem w Moguncji był dość kosztowny. Wracając z pralni, za wycieraczką samochodu znalazłem mandat.
Dwoje strażników miejskich uwijało się kilka metrów dalej, wypisując upomnienia i wsuwając je za wycieraczki aut. Mimo powagi mundurów, twarze mieli pomalowane kolorowymi farbkami. Tu nie wolno parkować? - spytałem. - Owszem, wolno - odpowiedzieli jak to w Niemczech grzecznie. - Ale nie w trakcie karnawału.
Okazało się, że choć do Rosen Montag (Różanego Poniedziałku), czyli kulminacji karnawału zostało kilka dni, już praktycznie w całym mieście obowiązuje zakaz parkowania. Zapłaciłem 50 euro.
Następnego dnia wszystkie auta były natychmiast zabierane na lawety i wywożone z miasta. W końcu do 200-tysięcznej Moguncji miało przyjechać ponad pół miliona widzów!

Każdy się spieszy, gna
Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że miasto, w którym mieszkam od niedawna, niespodziewanie się zmieniło. Wszędzie zawisły proporce w kolorach (czerwieni, błękitu, bieli i żółci) zarezerwowanych wyłącznie na czas karnawału. Przechodnie też jacyś inni…
Kroczą ubrani w stroje, uniformy i mundury, niektórzy dźwigają instrumenty muzyczne. Każdy się gdzieś spieszy, coś niesie, dokądś dzwoni.
Moguncja ożyła! Z niewielkiego, sennego miasta zmieniała się w karnawałowe, gorączkowe centrum. W Rosen Montag oczy całych Niemiec będą skierowane na stolicę skromnej Nadrenii. 10 tysięcy przebierańców, setki tysięcy widzów na ulicach, kilka milionów przed telewizorami…
Moguncja lub Mainz, jak mówią na nią Niemcy, jest znana z dwóch powodów - drukarza Jana Gutenberga i właśnie karnawału.
O tym drugim wydarzeniu w Polsce mało kto słyszał. A szkoda, bo zabawa może nie jest tak słynna jak w Rio de Janeiro, ani tak wysublimowana jak w Wenecji, za to równie okazała, a w dodatku tuż za miedzą.
Najważniejsze są stroje. Nad nimi pracuje się cały rok. Jedni robią to indywidualnie, większość woli tworzyć w grupach. Kilkanaście osób dobiera się w zespół, tworzą program artystyczny, choreografię, uczą się żonglować, tańczyć, dobierają muzykę, musztrują doboszy. Mogą to być pruscy żołnierze wystukujący rytm na bębenkach, ale mogą też być bohaterowie kosmosu grający na elektrycznych gitarach.
W każdej szkole, przedszkolu, klubie sportowym, zakładzie pracy, urzędzie tworzą się komitety karnawałowe.
One podejmują decyzje, jak zaprezentują się na zbliżającej paradzie. Zamawiają miejsce w korowodzie, zbierają fundusze, a przede wszystkim określają tegoroczny lejtmotyw. Może będzie to decyzja Pani kanclerz o zamknięciu elektrowni jądrowych, może lokalny problem ograniczania lotów pasażerskich nad miastem.
Wszystko musi być przemyślane, zorganizowane, zapięte na ostatni guzik! Przezorne komitety mają nawet rezerwowych muzyków w odwodzie, bo co zrobi orkiestra, gdy rozchoruje się flet, albo bęben dostanie bólu brzucha?
Niemcy to nie tylko darmowe autostrady, używane samochody i Oktoberfest. W "małych ojczyznach", choć mówią tym samym językiem, pielęgnują odrębność. Każdy region ma swoją tożsamość, tradycję, historię, kulturę, nawet inne podejście do religii.
Niemcy są federacją nie bez powodu i nie bez celu. Każdy Land próbuje się czymś wyróżnić. Od bogatych, ułożonych Bawarczyków, przez uśmiechniętych i gościnnych Szwabów z Badenii-Wirtembergii, pijących najlepsze białe wina Mainzerów z Nadrenii, zapracowanych Westfalczyków, po próbujących dogonić pędzący świat Meklemburczyków. I choć wszystkich nazywamy Niemcami, oni często wcale się za takich nie uznają.
Dlatego Rosen Montag to chwila, kiedy wszyscy mieszkańcy Moguncji prężą się na baczność i dumnie prezentują przed resztą Europy. I w dodatku dobrze się bawią.

Różowa pantera
Ludzie, którzy na co dzień siedzą w biurach ubrani według konkretnego dreskodu, teraz przychodzą do pracy przebrani za klaunów, policjantów czy kominiarzy.
Więc nie zdziw się, gdy puszysta pani po 50. w okienku urzędu miasta obsługuje cię ubrana jedynie w gorset, kabaretki i czarne boa. Obok siedzi kolejna w stroju różowej pantery, a naprzeciwko urzędnik w meloniku, z zębami wampira.
Wszyscy uśmiechnięci lecz nadal w pełni profesjonalni. A jeżeli ktoś nie będzie skory się przebrać, już w tłusty czwartek zaczynający ostatni tydzień karnawału, gdy tylko przekroczy próg swojego domu, straci krawat.
Każdy mieszkaniec Moguncji przyłapany wtedy pod krawatem może być pewien, że ktoś mu ten krawat przykróci. Nadreńczyków to nie dziwi. A turyści, pracownicy w delegacji? Cóż… z pewnością pomoże im to zapamiętać, czym jest karnawał w Moguncji.
W ostatnie dni poprzedzające Różany Poniedziałek kilka minut po jedenastej wszyscy przerywają pracę, ktoś odkorkowuje wino, inny wyjmuje kieliszki, ktoś inny nalewa jasny, najlepiej miejscowy trunek.
Puchary w górę idą dokładnie o godzinie 11.11. I słychać gromkie: Helau! Helau! Helau! Z okien słychać podobne okrzyki z okolicznych budynków.
Toast to odliczanie dni do finałowego Rosen Montag. Po kilku minutach wszyscy wracają do swoich zajęć. Praca to praca. Jednak karnawałowy pochód już coraz bliżej.
Wszystko zaczęło się skromnie w 1837 roku, gdy Moguncja była jeszcze twierdzą, w której na stałe stacjonowali raz prusaccy, raz austriaccy piechurzy.
Jeden z bogatych kupców, zapatrzony na podobne wydarzenia w Kolonii i Duesseldorfie, zorganizował paradę, która na stałe podbiła serca mieszczan.
Od tamtego czasu co roku w ostatni poniedziałek przed Środą Popielcową, środkiem miasta przetaczają się tłumy przebierańców. Początkowo byli to paradujący w mundurach żołnierze i policjanci, z czasem zostali zastąpieni przez obywateli i wznoszone przez nich ruchome konstrukcje.
Jednak historia karnawału ma również ciemne plamy. Jego popularność próbowali wykorzystać naziści, którzy przez jakiś czas traktowali go jako okazję propagandową.
W 1938 roku władze hitlerowskie skierowały na karnawał 300 tysięcy zdyscyplinowanych widzów. Zamiast przebierańców, maszerował Wehrmacht wspomagany przez Hitlerjugend. Musiała minąć następna dekada, nim organizatorzy otrząsnęli się z niezbyt chlubnej historii i wrócili do tradycyjnego święta radości i zabawy przed postem.
Wreszcie nadchodzi poniedziałek. Za oknem od rana słychać odgłos bębnów, huk petard, muzykę. Hałas niesie się po wodach Renu.
To dzień radości, nikt nie będzie na nikogo krzyczał, psuł zabawy, dobrych humorów.
Zabawa potrwa wiele godzin, ale już od rana słychać gromkie: Helau! Helau! Helau!
Tak widzowie pozdrawiają artystów, a artyści widzów. Nikt nie umie mi powiedzieć, dlaczego akurat Helau. Tak było od zawsze i koniec.
Ruszą platformy, pierwsza reprezentuje cech piekarzy miejskich. Wielki ruchomy statek, ciągnięty przez udekorowany ciągnik.
Helau! Tuż za piekarzami potoczą się na platformie w kształcie świnki rzeźnicy w krwawych fartuchach ze styropianowymi tasakami w dłoniach. Oni na szczęście poczęstują cukierkami. Helau!
Skupione wokół dzieci wyciągną foliowe reklamówki na zdobycze. Nie minie godzina, a każdy malec będzie miał dwie pełne siatki słodyczy.
Helau! Pomiędzy platformami idą orkiestry. Każda swoją melodią próbuje zagłuszyć konkurentki. Helau! A tłum odpowiada trzykrotnie to samo.
I tak bez końca…

Wszyscy są równi
Tego dnia wszyscy są równi, nikt nie zwraca uwagi na kolor oczu czy religie.
Razem bawią się katolicy, protestanci i muzułmanie. Starzy i młodzi. Słychać nie tylko język niemiecki, ale wszystkie emigranckie gwary. Pochód trwa kilka godzin: nowe orkiestry, platformy i artyści, półnagie cheerleaderki niezważające na w końcu zimową porę.
Zdarzyło się przed laty, że w Różany Poniedziałek temperatura spadła poniżej 20 stopni Celsjusza, co w Nadrenii jest jednoznaczne z końcem świata.
Ale z kilkuset zgłoszonych grup, nie zrezygnowała ani jedna i zabawa wcale nie trwała krócej.
Z parady wracam bardziej zmęczony niż jej bohaterowie. I wiem, że za trzy dni, w poniedziałek, 11 lutego pójdę lepiej przygotowany niż przed rokiem.
Szkoda trochę, że w Moguncji, a nie w Krakowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska