18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oto najpobożniejsza wieś w Polsce

Katarzyna Janiszewska
fot. Katarzyna Janiszewska
Badania wskazują, że Ujanowice w gminie Laskowa to najpobożniejsza wieś w całej Polsce. Wiara jest przekazywana z dziada pradziada, z ojca na syna. Jak kto nie chodzi do kościoła, to chyba nie katolik - mówią zgodnie mieszkańcy. Ale jak wszędzie, tak i tu zdarzają się czarne owce - pisze Katarzyna Janiszewska.

Dobry katolik w niedzielę i święta, o mszy i kazaniu sumiennie pamięta. Nic nie kupuje, nic nie sprzedaje, sam nie zarabia, zarobku nie daje...
Już będzie dobre 40 lat, jak ojciec pani Genowefy nie żyje, a ona dalej ten wierszyk potrafi powtórzyć o każdej porze dnia i nocy. Ją rodzice uczyli, tak ona teraz uczy swoje dzieci.

Pewnego razu - dobrze to pamięta, choć była wtedy mała - do domu przyjechał człowiek z miasta i chciał kupić truskawki. A tata mówi, że nie sprzeda, bo jest niedziela. - Prosił go ten pan, prosił i w końcu ojciec kazał nam nazbierać maleńką kobiałkę - opowiada. - Ale pieniędzy nie wziął, mowy nawet nie było, choć tamten dawał.

Różaniec w kieszeni
Domek pani Gieni stoi het, het wysoko, na wielkiej zaśnieżonej górze. Z dołu, z centrum Ujanowic, ledwie majaczy na horyzoncie. Godzina drogi w jedną stronę. A pani Genowefa co niedzielę maszeruje na mszę. Ani razu jej się nie zdarzyło spóźnić. - W młodości to się chodziło w śniegu po pas - przypomina sobie. - Na roraty o piątej rano wstawałam, dzieci zabierałam z sobą. Czy mróz, czy gorączka, nic to. Człowiek szedł, chyba że go choroba całkiem rozłożyła. Tym z centrum to dobrze, bo mają blisko. Ja to bym codziennie do kościoła chodziła z radością, ale zdrowie już nie to. Ślisko, przewrócę się gdzie nie daj Bóg, to ani mnie nikt w tym lesie nie znajdzie.

W kieszeni kurtki pani Gienia zawsze nosi różaniec, odmawia zdrowaśki, żeby jej się spacer nie dłużył. Trzy koronki zgubiła, została jedna, z błękitnymi przezroczystymi paciorkami. Ale niestety niekompletna, bo krzyżyk z Jezusem się urwał i gdzieś zawieruszył.

- Dwanaścioro nas w domu było i każdy od małego nauczony chodzić do kościoła - mówi. - Dawniej była większa pobożność niż dziś u młodych. Gospodarowało się trudno, bo na polu same kamienie. Nic wiele nie było, ledwie jedzenia starczało. Ale wiara była.

Bo i jak tu nie wierzyć, kiedy tyle łask od Matki Boskiej się doznaje. Pani Gienia całe życie chorowała na serce. Wieźli ją nawet do Wrocławia, żeby to serce łatać. Lekarze jej dawali trzy miesiące życia. A ona żyje do dziś i już jej 69. rok idzie.
Albo inna sytuacja: pojechała do siostry do Łodzi. Chwila nieuwagi, robiła pranie i maleńki siostrzeniec Boguś połknął szpilkę. Pani Gienia na kolanach prosiła Matkę Boską o łaskę. Mówi: Jak chłopiec umrze, to ja się utopię. I mały wyzdrowiał.

Najpobożniejsi
Ujanowice leżą w dolinie rzeki Łososina. Wioska ma nie więcej niż 150 domów. Teren górzysty, widoki piękne: rozległe lasy, pola, stoki pokryte o tej porze roku białym puchem. Ale przez te pagórki trudno się ludziom żyje. Z gospodarki od dawna już nie da się utrzymać. Jak ktoś ma krówkę, parę kurek, posadzi obok domu trochę zboża, to tylko dla siebie, żeby było. Większość wyjeżdża do pracy na budowach w większych miastach, albo za granicę.

Są jeszcze sady. W sąsiedniej Kobyłczynie i Żmiącej - wiśniowe. W Cechnej rosną śliwy. W sezonie można znaleźć pracę przy zbiórce i suszeniu owoców. Może to trudy życia sprawiają, że wiara tutaj większa?

Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego obliczył, że na każdych 100 mieszkańców 91 uczestniczy co tydzień we mszy świętej.
- Bieda nas do tego zmusza - mówi pani Stanisława, która wpadła na chwilę do żony sołtysa na pogaduszki. - Apteki nie mamy, ośrodek zdrowia chcą nam zamknąć, o pracę ciężko. Kiedyś wieś miała pozycję, tu było centrum rozrywkowe, teraz wszystko się cofa. I co nam zostaje? Chodzimy do kościoła. Modlimy się o siłę do pracy na roli, o to, żeby rodzinę utrzymać. U nas rodziny tradycyjne, wielodzietne, nie jak po miastach, gdzie każdy patrzy ino na wygodę.

Sołtysowa prowadzi sklepik: w jednej części ubrania, w drugiej sztuczne kwiatki, trochę kosmetyków, biżuterii. Kiedyś pracowała w biurze, ale firma się rozleciała. Otworzyła własny biznes. Kokosów nie ma, tyle że na ZUS starcza.

Mają z mężem troje dzieci. Jeden syn jest ministrantem. A wnuczek, dwa latka skończył, taki mały a już na paluszku różaniec nosi. - U mnie dzieci mają zakodowaną wiarę - zaznacza. - Od komunii trzeba prowadzić: do spowiedzi, na pierwsze piątki, na nowenny. Przykładem pokazywać, zachęcać. Jak się od małego nie nauczy, to później z gniazdka wyfrunie, w inne środowisko trafi i różnie może być. Czytam po gazetach, co się wyprawia, to myślę sobie, że diabeł rządzi światem. Wiara upada. A u nas jest pobożność. Śluby ludzie biorą, o cywilnych to ani kto myśli, rozwodów nie ma. I jak dotąd, klęski, gradobicia nas omijają.

Józef Zelek dodaje: - W innych religiach ta wiara jeszcze silniejsza. Araby życie za to dają. No, ale jak człowiek wierzy, to wierzy i koniec. Syn handluje suszonymi śliwkami. W niedzielę nigdy nie pracuje. Jak ktoś nie zarobi przez cały tydzień, to i w niedzielę się nie dorobi. Dzień święty trzeba święcić. Szwagier raz w niedzielę cosik pohandlował, trochę zarobił, to później więcej stracił.
Polichromie Matejki

Biały, murowany kościół z dachem pokrytym miedzią, stoi w centrum wioski, przy głównej drodze. To najstarszy zabytek w całej gminie. Budowano go w stylu gotyckim. Ale wnętrze jest barokowe, jak w większości małopolskich świątyń: bogate zdobienia, piękne malowidła, złocenia i pulchne aniołki. Na ścianach przy ołtarzu zabytkowe polichromie, które zaprojektował sam Jan Matejko. Przy okazji któregoś z remontów zostały beztrosko zamalowane.

I teraz ksiądz proboszcz Marek Usarz robi, co może, by je odrestaurować. Ale to kosztowna sprawa, za duży ciężar jak na parafialną kasę. Bez sponsorów przedsięwzięcie się nie uda. Proboszcza wszyscy we wsi chwalą. Że dobry gospodarz, miły, przystępny dla ludzi. Przyjmie nawet poza godzinami urzędowania. Kazania ma ciekawe, zrozumiałe, nie przynudza i nie przeciąga. Msza jest krótka, zwięzła, a wszystkie modlitwy się mieszczą. Problem za to czasem, żeby wierni pomieścili się w niewielkim kościółku.

- Żadna w tym moja zasługa, że ludzie są pobożni, ale staram się jak mogę - mówi skromnie kapłan. - Po prostu mieszkańcy nie wyobrażają sobie, by spędzić niedzielę inaczej, niż na mszy. Taka tradycja, taki region. Parafianie są tu nie tylko pobożni, ale też przedsiębiorczy. Czasem widzę w telewizji zaniedbane, popegeerowskie wsie. Tam nie ma inicjatywy. A u nas nikt nie czeka, aż mu coś dadzą. Sam się bierze do działania, żeby rodzinie było jak najlepiej.

Fundatorki klaryski
Józef Król to postawny, siwowłosy mężczyzna w jesieni życia. Nauczyciel geografii na emeryturze, z zamiłowania historyk i podróżnik. Zwiedził cały świat, została mu tylko Australia. Nietypowo, bo większość podróżników na koniec zostawia Antarktydę. - Ale tam człowiek musi być w miarę gramotny - śmieje się pan Józef. Więc spojrzał w metrykę i do strefy podbiegunowej wybrał się zawczasu.

Od lat zasiada w radzie parafialnej. - Pierwsze badania naszej pobożności potraktowałem z przymrużeniem oka - przyznaje. - Ale ta lokata zaczęła się z roku na rok powtarzać. W końcu matematyka jest nauką ścisłą. Na wsi natura, to i bliżej do Boga. W miastach tyle wynalazków cywilizacyjnych, bardziej ludzi zajmują niż Kościół.

Źródeł pobożności upatruje w historii Ujanowic. Nigdy nie było tu dworu, od wieków ziemie należały do klasztoru. I to on kształtował świadomość ludzi. Od XIII w. klaryski fundowały sołectwa. We wsiach - choć nie od razu - powstawały parafie. Dawniej rosły tu gęste lasy. Powoli karczowano po kilka drzew, budowano jedną zagrodę, drugą, młyn i karczmę. Zaraz później kapliczkę. A wreszcie kościół.

W czasie zaborów Habsburgowie zlikwidowali klasztory. Pojawili się osadnicy i charakterystyczna zabudowa: domki w rządku, zwrócone dachami w stronę drogi, z jednym oknem, bo wtedy podatek płacono od okna. Ale ewangelizacja nie wypaliła, tak silnie była zakorzeniona w ludziach wiara katolicka.

Jaki ma praktyczny wymiar ta pobożność? Widać ją w ofiarności. Ludzie sami zgodzili się opodatkować. Co miesiąc każdy płaci po 20 zł na kościół. Udało się odnowić elewację świątyni, mur wokół niej, stacje Drogi Krzyżowej, dach, zrobiono parking i termoizolację plebanii.

Bez dewocji
Pan Józef najbardziej lubi msze popołudniowe, kiedy jest mniej ludzi. Staje w kruchcie, nie pcha się przed ołtarz. Ot, bez dewocji, bez przesady, tak normalnie. - Niektórzy mówią, że udział we mszy to jak udział w teatralnym spektaklu - zauważa. - Są dekoracje, aktorzy, śpiewy. Tu ludzie uczestniczą z potrzeby wewnętrznej. Nie dlatego, że wszyscy tak robią. My to się dziwimy, że się inni dziwią naszej pobożności. A czy ludzie lepsi? Na pewno nie są gorsi - dodaje.

Wyświetl większą mapę

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska