Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Walczył z PRL-em, walczy o krakowskie szkoły

Marek Bartosik
Józef Ruszar
Józef Ruszar fot. Anna Kaczmarz
Józef Ruszar, który po śmierci Stanisława Pyjasa potrafił "rozbujać" Kraków, znowu jest na barykadzie.

Nie podoba się Panu Polska, którą Pan wywalczył?
Bardzo mi się nie podoba. Walczyłem z totalitarną władzą o obywatelskie społeczeństwo. Teraz okazało się, że nowa władza bardzo szybko nabrała nawyków, które są sprzeczne z ideą zarówno demokracji, jak i aktywności obywatelskiej. Najbardziej boli mnie brak solidarności.

Ta nowa władza ma już ponad 20 lat. Zestarzała się?
Raczej ucukrowała, zachwyciła sobą. Większość ludzi nie lubi polityki i nie chce się nią zajmować. Ja też do nich należę. Gdy w 1977 r. zamordowano Staszka udało się nam postawić na nogi Kraków. Nie przypuszczałem, że mając 62 lata będę musiał znowu iść na barykady. Rozumiem, że w bardzo ogólnym sensie całe życie obywatelskie jest polityczne. Polacy zostawili politykę partyjnym "specjalistom", którzy bardzo lubią to robić. I partyjna polityka przyszła do Polaków, wprost do ich domów.

Do Pańskiego przez pokój dziecinny?
Przez dwa pokoje. Nagle uzmysłowiłem sobie, że zagrożona jest edukacja dwojga moich dzieci: 11-letniego syna, ucznia Szkoły Podstawowej nr 25 na osiedlu Podwawelskim i 15-letniej córki, która chodzi tam do II klasy Gimnazjum nr 21, które w rankingu jakości kształcenia jest na 3. miejscu w Krakowie. To publiczne szkoły. Wbrew pewnym ideologiom, szkoła państwowa czy samorządowa może być dobra. I teraz ktoś chce to zepsuć. Nie twierdzę, że ze złej woli, lecz przez nieprzemyślane decyzje.

Ale jak to się stało, że "ruszyło" Pana dopiero teraz? Po 1989 r. Polska przeżyła mnóstwo zmian, które miały dużo bardziej dramatyczne skutki społeczne.
Nie angażowałem się w działania polityczne, bo nie nadaję się do życia partyjnego. Nie byłem członkiem partii przed 1989 r., bo mi na to przyzwoitość nie pozwalała, a potem też nie zapisałem się do żadnego ugrupowania. Wielu moich kolegów, czasami bliskich, wybrało politykę. Jeden to europoseł, inny o mało co premier itd. I mają teraz mieć problem z odpowiedzią na pytanie, jaką Polskę zbudowali. To ich problem, bo to oni są lub byli żołnierzami partii.

Niektórzy nawet generałami.
W wodzowskich partiach, jakie dominują w Polsce, istotne decyzje zapadają w bardzo wąskich gronach, jeśli nie wręcz jednoosobowo. Jeden z ważnych krakowskich radnych powiedział mi niedawno: "No, co ja mogę? Jestem tylko szeregowym członkiem". Poczułem się tak jakbym słyszał partyjnych znajomych sprzed 1980 roku. Też mi mówili "Józek, co ja mogę"? Odkąd w 1996 roku wróciłem do Polski z USA, gdzie pracowałem w Wolnej Europie, zająłem się pracą zawodową i starałem się zrobić parę sensownych rzeczy, np. Warszawski Festiwal Poezji im. Zbigniewa Herberta, a w ubiegłym roku dużą imprezę poświęconą Tadeuszowi Różewiczowi. Wydaję serię książek o współczesnej poezji polskiej w Bibliotece Pana Cogito. Bardzo nie chce mi się iść teraz na zebranie rady rodziców ani na posiedzenie radnych, bo kończę książkę o Florencji w czasach Medyceuszy. Zaraz wyjeżdżam tam na dwa tygodnie i jesienią książka będzie gotowa.

Co by Pan wybrał: Florencję Medyceuszy czy Kraków Majchrowskiego?
Nie będę porównywał tych dwóch światów, bo nawet szyderstwo ma swoje granice.

Rozmawiamy sobie w Pańskim domu na Woli Justowskiej, w salonie z widokiem i w domu z sąsiedztwem. Jest Pan jednym z beneficjentów zmiany, do której się Pan przyczynił.
Tak, ale w takim znaczeniu, że komunizm upadł. Umiem pracować. Robiłem to w Ameryce. W Polsce pod względem materialnym też nie mogę narzekać, bo nie jestem na dole drabiny społecznej. Pracuję jako specjalista ds. marketingu, coś umiem i radzę sobie.

Żyje Pan twórczo, dostatnio i nagle skrzecząca rzeczywistość wyciągnęła Pana na barykadę. O co Pan właściwie teraz walczy?
Nieprzemyślane decyzje mogą zniszczyć jedno z najlepszych gimnazjów w Krakowie i bardzo zaszkodzą sąsiedniej szkole podstawowej. A ja tym szkołom dużo zawdzięczam. Kiedy w 1996 roku wróciłem z USA, zamieszkałem u mojej mamy na osiedlu Podwawelskim. Moja żona jest z Sopotu, mnie nie było w Krakowie 20 lat. Tak naprawdę byliśmy tu nowymi ludźmi. Tu urodzona Zuzia poszła do przedszkola na osiedlu. Znowu - nie prywatnego czy społecznego, ale samorządowego, za to jednego z najlepszych w mieście. Ze świetną dyrektorką, kadrą i wspaniałymi rodzicami, którzy wspierają to przedszkole. Tam ich poznaliśmy. Kiedy córka skończyła przedszkole, razem z całą świetną grupą swych kolegów i koleżanek stworzyli klasę w szkole podstawowej. To przedszkole i szkoła zintegrowały mnie i żonę z osiedlem i z Krakowem. Cała ta grupa była niezwykle aktywna i działała w szkole. W międzyczasie urodził się nam syn i mamy kolejną grupę znajomych przyjaciół. Teraz Zuzia chodzi już do gimnazjum, a ta przedszkolna grupa rodziców nadal trzyma się razem i jest bardzo aktywna. Na osiedlu mamy mnóstwo przyjaciół. Właśnie dzięki szkole. Jesteśmy klasycznym przykładem, że placówki oświatowe, tak samo jak parafia, integrują ludzi i budują lokalną społeczność. My wspieramy świetnych nauczycieli i to nasze gimnazjum wygląda jak bombonierka. Dzieci mają tam wszystko, remonty robi się na bieżąco. Także za pieniądze rodziców. Tam nie ma dilera narkotykowego w promieniu kilometra.

I Kraków Majchrowskiego chce zabrać wam tę bombonierkę?
Dwa kilometry dalej, na Dębnikach, likwidują Gimnazjum nr 22. To nasze, jako jedno z tych najlepszych, ma "w nagrodę" przejąć budynek tamtego z Dębnik. I ma funkcjonować w dwóch budynkach. Jako doświadczony menedżer wiem, że to idiotyzm. Tamten budynek jest większy, a w naszym wszystkie dzieci z dwóch rejonów się nie zmieszczą. Ekonomia zmusi więc wkrótce gminę do zamknięcia podwawelskiego gimnazjum i przeniesienia całości na Dębniki. To oburzyło rodziców, a i mnie wyciągnęło na "barykadę".

Z rodzicielskiej perspektywy to poważny problem. Ale jako człowiek doświadczony wie Pan, że to jeden z tysięcy dylematów, jakie władza musi rozstrzygać. Podobnie jest w całej Polsce, bo gminy mają za mało pieniędzy na oświatę. Czy ten kłopot jest powodem, by kwestionować sens 20 ostatnich lat w Polsce?
Państwo i samorząd są po to, by rozwiązywać problemy społeczne. W przeciwnym razie je kreują. Nie chcę wdawać się w dyskusje o budżecie Krakowa. Wiem, że oszczędności szuka się w oświacie, ale przeznacza niemałe pieniądze na promocję olimpijskiej kandydatury miasta czy na ośrodek treningowy dla kadry narodowej w rugby. Od kilku dni przysłuchuję się wypowiedziom rodziców i nauczycieli podczas spotkań z prezydentem czy radnymi i włos mi się jeży na głowie. Ta uchwała jest przygotowana "na kolanie", a niektóre propozycje trącą skandalem. Argumentacja jest frywolna. Na przykład UMK nie bierze pod uwagę, że szkoła integracyjna musi kosztować więcej. Przecież tam się uczą dzieci wymagające specjalnego traktowania i specjalnej troski rówieśników! Albo że "zarobi" likwidując małą szkołę na kiepskim osiedlu w Nowej Hucie. Nie chce pamiętać o tym, że to jeszcze pogorszy start tamtejszym dzieciom, które często pochodzą z rodzin niezbyt zatroskanych o ich edukację. Przecież w takiej szkole dużym osiągnięciem nauczycieli jest fakt, że one w ogóle mają pozytywne oceny i ukończą szkołę. Bez specjalnej troski mogą się wykoleić. Poprawczaki i więzienia są chyba droższe i finansowo, i społecznie. To są naczynia połączone.

Bierze Pan pod uwagę, że chcąc nie chcąc uczestniczy Pan też w rozgrywce między nauczycielami a państwem o przywileje tego środowiska?
Polska jest krajem przywilejów wielkich korporacji zawodowych - prawników, górników, polityków czy mundurowych. Na przywileje nauczycielskie patrzę bardziej przychylnie. Tyle złego mówi się o szkolnictwie publicznym i nauczycielach, a moje dzieci zawsze trafiały na bardzo dobrych pedagogów, choć nigdy nie chodziły do prywatnych szkół. Z wyboru, bo stać nas na czesne, a na ich nauce nie oszczędzamy. Razem z żoną mamy takie solidarnościowe przekonanie, że dobre wykształcenie nie może być tylko dla dzieci z zamożniejszych domów. Mamy dogonić Europę. W Niemczech mieszkałem dwa lata i zrozumiałem, że potęga gospodarcza tego państwa bierze się z wysokiego poziomu edukacji. Rozgrywka o naszą przyszłość toczy się teraz także na poziomie decyzji - zamykać szkoły czy nie. To nie tylko mój partykularny interes, bo w tym gimnazjum uczy się 370 dzieci, a w podstawówce czeka na to gimnazjum kolejnych 400 uczniów we wszystkich rocznikach.

Prezydent Majchrowski to nie Medyceusz, ale jednak człowiek inteligentny. Chce Pan powiedzieć, że nie rozumie tego wszystkiego?
Jest profesorem, więc kwestia jakości edukacji jest mu zapewne bliska. Istnieje jednak u nas tendencja do prywatyzowania wszystkiego co się da. Zgadzam się - przedsiębiorstwa państwowe, których zostały jeszcze tysiące, powinny trafić w prywatne ręce, ale publicznej oświaty nie wolno likwidować i zamieniać na szkoły płatne.

Jest w Panu dużo pasji, wiedzy o sprawach publicznych, ma Pan chlubną przeszłość. Dlaczego więc nie wejdzie Pan do polityki?
Poziom debaty publicznej obraża moje poczucie przyzwoitości i inteligencję. Nie lubię być traktowany jak debil. Nie wymieniam tu nazwisk ani nazw partii, bo zjawisko jest uniwersalne. Wielu polityków przystosowało się do tych skandalicznych standardów, co mi się bardzo nie podoba. Tym bardziej szanuję tych, którzy zachowali klasę. Od lat nie mam telewizora, w radiu słuchamy tylko muzyki klasycznej. Dzięki temu jestem zdrowszy. Jeśli w mediach jest coś naprawdę ważnego lub ciekawego, to zawsze mi ktoś powie i wtedy zaglądam.

I żyje Pan w świecie Medyceuszy?
Nie, bo rozwiązuję konkretne problemy naszej rodziny, biorę udział w projektach kulturalnych, gdzie spotykam ludzi zepchniętych do getta. Ludzie kultury jeszcze tylko nie noszą opasek.

To czysta demagogia.
Gorzej. To gorzkie szyderstwo.

A poważnie, to co z tym wszystkim zrobić?
Generalnie jestem pesymistą. Po 20 latach sprawy kraju nie wróciły do punktu wyjścia, lecz ostatnio się głęboko cofnęły. Zniknęła Solidarność nie tylko jako związek zawodowy, ale jako wielka idea społeczna. Została zniszczona nie przez ZOMO i wojsko, ale rozbita od wewnątrz przez egoizm oraz przez bardzo głupi tzw. liberalizm, który sprowadza się do wyścigu szczurów. Jestem najstarszym członkiem rady rodzicielskiej w naszym gimnazjum. Inni mają po trzydzieści parę lat. To bardzo mili, fajni ludzie, pełni zapału i zaangażowania w sprawy szkoły oraz osiedla. Zorganizowaliśmy razem w niedzielę demonstrację z udziałem 2 tysięcy osób. Rodzi się coś, co przypomina mi 11 lat, jakie spędziłem w USA. Kocham Amerykę. Najbardziej za społeczeństwo obywatelskie.

To znaczy, że nadchodzi czas rewolucji obywatelskiej w Polsce?
Nie lubię słowa rewolucja. Wolałbym ewolucję w kierunku społeczeństwa obywatelskiego i budowania wspólnot.

A może zwyczajnie odzywa się w Panu tęsknota za dawnymi emocjami, aktywnością, młodością.
Młodość jest z definicji szczęśliwa, nawet gdy wypada w czasach dramatycznych. Ja za czasami młodości nie tęsknię, bo Polska Ludowa jest śmieszna tylko na filmach Barei. Naprawdę była straszną stratą czasu. Nie wolno mylić komediowej konwencji z realiami. A poza tym wcale nie lubię być aktywny społecznie, ale czasem jestem do tego zmuszany. W 1977 roku zabili mi kolegę z roku. Musiałem coś zrobić. Zbudowaliśmy Solidarność, byłem w Stoczni. Kolejne odsiadki i takie rzeczy... Niedawno jeden z kolegów przypomniał mi, że spędziłem 11 miesięcy w karnej jednostce wojskowej i mam z tego czasu dziennik. Namawia mnie na wydanie. W wojsku już po pierwszym miesiącu byłem przekonany, że nazywam się "Wy-kurwa-Ruszar". A dowódca tłumaczył mi: "Wy-kurwa-Ruszar dostaniecie w piz...ę i zrozumiecie!". Odpowiadałem służbiście: "Tak jest, obywatelu poruczniku! Na pewno zrozumiem!". I dotrzymałem słowa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska