Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na obrzeżach Tarnowa zgotował bliskim piekło na ziemi

Artur Drożdżak
Klasztor Sióstr Służebniczek, obok którego ujawniono  zwłoki zabitej Laury C.
Klasztor Sióstr Służebniczek, obok którego ujawniono zwłoki zabitej Laury C. Łukasz Jaje
Swoim bliskim zgotował piekło, ale długo nikt się nie domyślał tego, co się działo w czterech ścianach mieszkania na obrzeżach Tarnowa. Było bicie, molestowanie, śmierć kobiety. Prawda o okrucieństwie Jarosława Sz. wyszła na jaw dopiero, gdy sprawą zajęli się policjanci z krakowskiego Archiwum X - pisze Artur Drożdżak.

Mężczyźni zawsze lgnęli do Laury C. Szczupła, z ładnymi nogami, skośnooka. Nie była obojętna na ich zaloty. Tuż po 17. urodzinach związała się z o kilka lat starszym mieszkańcem Tarnowa. Żadna tam wielka miłość, ale wystarczyło, by Laura zaszła w ciążę. Dziecko przyszło na świat w 1981 r., dziewczynka na chrzcie dostała imię Amanda. Trzy lata później Laura zaangażowała się w kolejny związek, po dziewięciu miesiącach urodziła syna, Radosława.

Zajmowała się wychowaniem dzieci, ale do pracy się nie garnęła. Wystarczył jej zasiłek rodzinny i pomoc opieki społecznej. W domu często brakowało pieniędzy na chleb, za to na wódkę nigdy. Od ojca Radka odeszła, gdy zaczął ją bić, aż wylądowała w szpitalu z urazem wątroby. Uratowała ją skomplikowana operacja. Alkohol, szemrane towarzystwo, brak zainteresowania losem dzieci - to była codzienność Laury. Zaniedbane maluchy trafiły do domu dziecka.

Miał męskie dłonie

Wydawało się, że życie kobiety się odmieni, gdy poznała Jarosława Sz. 33-latek, 180 cm wzrostu, postawny. Na silnych, męskich dłoniach liczne tatuaże. Świadczyły, że był kimś w więzieniu. Celę opuścił warunkowo po odbyciu większej części z siedmioletniego wyroku za rozbój z nożem. Zaimponował Laurze, zamieszkali w komunalnym bloku na obrzeżach Tarnowa. Z trudem mieścili się w pokoju z kuchnią, na zaledwie 28 m kw. powierzchni. Kochali się, cieszyli udanym seksem, pili w granicach rozsądku. Laura podjęła pracę i tylko dlatego jej dzieci wróciły do niej z domu dziecka. Cieszyła ją mała stabilizacja.

Koniec raju

Sielanka trwała rok. Jarosław Sz. od 1992 r. zaczął pokazywać złe oblicze. Awantury wybuchały początkowo rzadko, potem częściej, aż w końcu codziennie i to bez specjalnego powodu. Bił fachowo tymi swoimi męskimi, wytatuowanymi pięściami.
- Kochanie czas wstawać - rzucał w kierunku Laury. Gdy nie było odzewu, z łóżka wywlekał ją za włosy, kopał po całym ciele, wulgarnie wyzywał, stawał wojskowymi butami na klatce piersiowej. I skakał. Przestawał dopiero, gdy był zmęczony. Kobieta początkowo prowadziła z nim długie rozmowy, uspokajała, wymyślała sposoby, by okiełznać agresję. Płacz nie robił wrażenia na Jarosławie Sz. Raz przeholował. Bił głową Laury o drewnianą ławę i futrynę drzwi. Widząc krew, lejącą się z nosa i uszu, na moment się wystraszył, że nie żyje i starał się ją ocucić. Tego dnia przepraszał kobietę i był miły. Za to znowu skatował ją dzień później.

Dzieci nie oszczędzał

Z czasem i dzieci przestały być bezpieczne. Znęcał się nad nimi, smagając je smyczą psa, wojskowym pasem, kijem od miotły, czasem kopał ciężkimi butami. Gdy Laura zasłaniała swoim ciałem dwa płaczące chuchra, to przeciwko niej była kierowana agresja. Częściej niż nad Amandą znęcał się nad Radkiem. Ciągle coś mu się nie podobało w zachowaniu chłopca, krytykował go przy każdej okazji i okazywał mu swoją pogardę.

Potrafił rzucać w niego butami, garnkami, talerzami, wszystkim tym, co miał pod ręką. Używał wobec niego gazu łzawiącego. Trzymał w domu kilka agresywnych wilczurów i zdarzało się, że ciałem Radka wycierał plamy psiego moczu. Przyciskał wtedy do podłogi za włosy twarz dziecka i szorował obsikane deski. Nie zważał na krzyk i płacz. Zdarzało się, że kazał dzieciom szukać po mieście psów, które uciekły z domu. Nie miał znaczenia fakt, że było grubo po północy.

Domownicy wiele razy uciekali w nocy przed brutalem. Dzieci chowały się pod łóżko albo pod balkon na parterze domu. Z tektury i gałęzi zrobiły tam sobie kryjówkę, w której czuły się bezpiecznie. Czasem nawet Laura szukała tam schronienia. Zdarzało się to czasami w zimie, gdy temperatury spadały grubo poniżej zera. Co tydzień Jarosław Sz. zmuszał Radka do pracy na parkingu. 10-letni chłopczyk miał myć szyby i reflektory samochodów. Zarobione pieniądze trafiały do mężczyzny, który przeznaczał je na wódkę. Gdy Radek nie zebrał 40 zł na tydzień, był bity i kopany.

Molestował i gwałcił

Kontrolował Amandę, miała zakaz kontaktów z rówieśnikami, a gdy Jarosław Sz. widział, że się z nimi bawi, podchodził do dziewczynki na placu zabaw, policzkował przy innych dzieciach i zaciągał do gotowania obiadu w kuchni. Robił jej awantury, podejrzewając, że jest w ciąży. Zdarzało się, że specjalnie demolował mieszkanie i Amanda całą noc musiała sprzątać bałagan. Raz pobił tak mocno Laurę, aż złamał się drewniany styl miotły. Tym złamanym kijem dalej ją okładał i w końcu wbił go w ramię kobiety. Laura nigdy nie zgłosiła policji, że partner się nad nią znęca, bała się ataków furii. Sąsiedzi słyszeli co się dzieje u tej rodziny, ale nie interweniowali. Bali się.

W marcu 1992 r. Jarosław Sz. zaczął molestować Amandę. Pierwszy raz zrobił to, gdy Laura była w pracy. Zdjął 11-latce majtki, dotykał ją w miejsca intymne i zakazał dziewczynce mówić o tym pozostałym domownikom. Dwa tygodnie później, po awanturze z konkubiną, Amandę zgwałcił. Później to była codzienność. W łazience, w pokoju, w trakcie spaceru do pobliskiego parku.

Seksualna przemoc wobec dziewczynki nasilała się, gdy Jarosław Sz. wyrzucał z domu konkubinę. Wtedy nie miał już żadnych zahamowań, by gwałcić nieletnią podopieczną. 11-latka nie wzywała pomocy, płakała, była całkowicie bierna. Raz bliski kolega Laury wywabił Amandę z domu i grożąc nożem wykorzystał ją seksualnie. Dziewczynka opowiedziała o tym opiekunom, ale nie zaowocowało to zgłoszeniem sprawy na policji. Jarosław Sz., gdy został sam na sam z dziewczynką, pytał ją tylko ironicznie. - No i co. Było ci lepiej z tym gościem czy ze mną?

W końcu dziewczyna nie wytrzymała i uciekła do pogotowia opiekuńczego, gdzie opowiedziała zaufanej przyjaciółce o gwałtach. Obie trzymały ten fakt w tajemnicy. Zresztą, gdy w końcu 11- latka zdecydowała się przełamać wstyd i opowiedziała o swoim tragicznym losie jednemu pracownikowi pogotowia, to nic się nie zdarzyło, nie podjęto żadnej interwencji, nie zgłoszono tego faktu policji.

Przemoc wobec Laury nasiliła się tak bardzo, że kobieta zgłosiła się raz do szpitala ze złamaną nogą, a po kilku tygodniach ze złamaną ręką. Znajomej nie chciała opowiadać szczegółów zdarzeń i bagatelizowała je. - To bicie nawet nie jest takie straszne, gdy napiję się alkoholu. Wtedy nie czuję bólu - wzruszała ramionami. - Zresztą nie mam dokąd uciekać. On mnie wszędzie znajdzie i będzie jeszcze gorzej - tłumaczyła swoją uległość.

Prośba oprawcy

Na początku października 1995 r. mężczyzna odwiedził kolegę z więziennej celi. Anatolowi W. zwierzył się, że pobił Laurę. - Nie wiem, czy jej nie zabiłem. Mógłbyś to sprawdzić, bo ja mam obawy… - poprosił przyjaciela. Anatol W. już się ubierał do wyjścia, ale jego kobieta kategorycznie mu tego zabroniła. - Siedź tu na d... nigdzie nie idziesz - warknęła. Mężczyzna był posłuszny. Kilka dni później oboje spotkali w centrum Tarnowa Jarosława Sz., który twierdził, że "konkubina żyje, ale go opuściła bez słowa i zostawiła z dziećmi".

W tym samym czasie Radek i Amanda znów byli w domu dziecka. Jarosław Sz. zjawił się nawet u nich i po prostu porwał dziewczynkę, twierdząc, że matka jej potrzebuje. W domu Amanda stwierdziła, że Laury nigdzie nie ma, pozostały tylko jej rzeczy osobiste i dokumenty. W tym momencie zjawili się sąsiedzi. Na szczęście, bo Jarosław Sz. kazał się rozbierać dziewczynce. Było jasne, że chce dokonać gwałtu. Amanda skorzystała z zamieszania i uciekła, nigdy więcej do tego domu nie wróciła.

Laura znika bez śladu

Laura przepadła bez śladu, nikt jej nie widział żywej. Jarosław Sz. nie był skory do zawiadamiania o tym policji. Rok później, na wiosnę 1996 r., wyłowiono z rzeki zwłoki nieznanej kobiety. Jarosław Sz. znajomej powiedział, że to na pewno nie Laura, bo ją "zabił i zakopał pod drzewem". Następnego dnia zmienił zdanie i twierdził, że wyłowione zwłoki to jednak może być jego kobieta.

Sprawa zaginięcia Laury pozostawała dalej nie wyjaśniona. 3 lata później robotnicy remontujący ogrodzenie klasztoru Zakonu Sióstr Służebniczek w Tarnowie składowali materiały na terenie opuszczonego ogrodu należącego do zakonnic. Przez przypadek odkryli i wykopali ludzkie kości, czaszkę. Fragmenty zwłok znajdowały się bardzo płytko pod powierzchnią ziemi. Zachodziło podejrzenie, że to zaginiona Laura...

Archiwum X w akcji

Śledztwo przejęli funkcjonariusze z tzw. Archiwum X, sekcji w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Krakowie. Pierwsze wyniki badań były obiecujące, bo analiza uzębienia przeprowadzona przez stomatologa potwierdzała, że zwłoki mogą należeć do Laury. Dla pewności pobrano materiał genetyczny od jej dzieci i z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością potwierdzono, że są to zwłoki zaginionej przed laty kobiety. Zgadzały się także złamania kości, jakich doznała za życia, leczone w szpitalu. W trakcie przesłuchań już pełnoletniej Amandy i ciągle nieletniego Radka policjanci dowiedzieli się o dramatycznych przeżyciach związanych z warunkami, w jakich się wychowywali.

Jarosławowi Sz. postawiono zarzut zabójstwa partnerki, znęcania się ze szczególnym okrucieństwem i molestowania dzieci. On nie przyznał się do winy. Twierdził, że kobieta wyjechała bez słowa, zabierając większą gotówkę. Nie umiał wyjaśnić, dlaczego nie wzięła dokumentów i rzeczy osobistych. Potwierdził, że bezprawnie pobierał za nią zasiłek chorobowy. Podejmował go po okazaniu dowodu osobistego Laury. Zaprzeczał, by między 1992 a 1995 r. gwałcił Amandę i molestował seksualnie Radka. Chłopak zeznał o tym w trakcie śledztwa. Szczegółów nie chciał podać, bo - jak podkreślił - nie zamierza wracać do koszmaru.

Sąd surowy

Sąd Okręgowy w Tarnowie w 2003 r., prawie osiem lat od śmierci Laury, skazał Jarosława Sz. na karę 15 lat więzienia. Nie przyjął, że doszło do zabójstwa, tylko do uszkodzenia ciała ze skutkiem śmiertelnym. Poszlakowy proces mężczyzny wykazał w pełni jego winę: brutalne traktowanie domowników, wieloletnie okrutne znęcanie się nad kobietą i jej dziećmi. Sąd ustalił, że to sam Jarosław Sz. przyznał się koledze do pobicia Laury. Później zwlekał z powiadomieniem policji o zaginięciu konkubiny, bo doskonale wiedział, że jest martwa. Chciał też skierować trop na boczne tory, wskazując zwłoki nieznanej kobiety wyłowione z rzeki jako ciało rzekomo zaginionej Laury.

W aktach sprawy znalazła się kopia anonimu, który wskazywał na Jarosława Sz. jako sprawcę śmierci Laury, ale nie udało się znaleźć oryginału listu i jego autora. Sądowi nie było to jednak potrzebne do ustalenia winy oskarżonego. Po wyroku Amanda i Radek znaleźli się w rodzinach zastępczych. Potem wyjechali z kraju.

W połowie 2012 r. o Jarosławie Sz. znów zrobiło się głośno, bo usłyszał kolejny wyrok 8 lat i 10 miesięcy więzienia za niektóre swoje przestępstwa z poprzednich lat. To dla niego oznacza dłuższą odsiadkę. Sąd Apelacyjny w Krakowie nie miał wątpliwości, że prognoza kryminologiczna wobec osadzonego jest negatywna. I utrzymał ten wyrok w mocy.

nicjały bohaterów zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska