Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego wy nas tak nie lubicie?

Małgorzata Iskra
Nie tylko w Kaszan kobiety tłumnie chodzą do meczetu. Dziewczęta z reguły lubią      pozować do zdjęć, ale bywają płochliwe
Nie tylko w Kaszan kobiety tłumnie chodzą do meczetu. Dziewczęta z reguły lubią pozować do zdjęć, ale bywają płochliwe Małgorzata Iskra
Strach i terror mają w Persji długą tradycję. Pomni tego Irańczycy prowadzą dziś podwójne życie: oficjalnie poddają się woli mułłów, a tajemnie marzą o wyjeździe do innego lepszego świata. O Iranie w 30 lat po rewolucji islamskiej - pisze Małgorzata Iskra.

Z dachu taniego hoteliku w Qom oglądam nieprzebraną falę ludzi przechodzących przez szeroką
- i niebezpieczną, bo kierowcy z zasady nie respektują tu praw pieszych - jezdnię.

Tłum sylwetek odzianych w długie, ciemne szaty wprawnie przedziera się przez tę samochodową dżunglę.

Pobożne kobiety lękliwie spoglądają spod czadoru, czasem ustami podtrzymując rąbek chusty,
by postronny nie dostrzegł niczego prócz oczu. Mułłowie, których tu pewnie więcej niż zwykłych mężczyzn, zamiatają ulicę płaszczami.

Trzeba być wtajemniczonym, by zgadnąć, czy właściciel białego turbanu ważniejszy niż ten, co nosi czarny.

Ludzka fala, po przejściu szerokiej ulicy, a potem mostka, wylewa się na przyświątynny plac, gdzie żebracy pokornie czekają na jałmużnę, traktowaną jako powinność dobrego muzułmanina.

Jesteśmy w Qom, świętym mieście szyitów, miejscu pochówku Fatimy - zmarłej w IX wieku siostry ósmego imama szyickiego - i celu nieustających pielgrzymek. Na tym placu, który dziś gromadzi wiernych, równo 30 lat temu, w grudniu 1978 roku, rozpoczęła się irańska rewolucja.

A było tak

Trzydzieści lat temu w odpowiedzi na artykuł krytykujący nawołującego do buntu przeciw szachowi ajatollaha Chomeiniego, na ulice wyszły tłumy.

Do demonstrantów padły strzały, może i z dachu mojego hotelu? Zginęło kilkaset osób, głównie kobiet i dzieci. Potem był Tabriz, Meszhed...

Teherańska grudniowa demonstracja zgromadziła ponoć pięć milionów ludzi domagających się usunięcia szacha i ustanowienia republiki islamskiej. Ale Qom było pierwsze. Po zwycięstwie rewolucji islamskiej na długie lata pozostało miastem zamkniętym dla niewiernych.

W 2008 roku po świątynnym kompleksie oprowadza nas ubrany w oliwkowy mundur strażnik rewolucji. Mówi, gdzie wolno fotografować, do sanktuarium Fatimy wejść nie pozwala.

Zapadł wieczór. Kopuły meczetów: ta złota, i te tandetnie pozłacane, lśnią zachwycająco.
Na centralnym placu, który nieustannie przemierzają tłumy pielgrzymów, jakiś mułła wznosi modły. Uroczysty nastrój udziela się. Można tu nic nie rozumiejąc, bez nudy, tkwić godzinami.

Magiczny procent

Miałam zacząć, jak zwykle rozpoczyna się opowieści o Iranie: nim samolot zniżył lot, wśród kobiet nastąpiło poruszenie, Iranki jęły nakładać chusty na swe lśniące czarne włosy, a turystki poszły
ich śladem. Nie zaczęłam.

To, co ekscytuje przybyszów, jest przecież ledwie małym symbolem irańskich przemian, a raczej
ich zaniechania, bo za szacha Rezy Pahlawiego kobiety chodziły bez chust i opalały się w bikini.

Prawdziwy sens zmian kryje się być może w pytaniu, zadanym w Isfahanie przez Merzieh, studentkę lingwistyki ubraną w zgrabne manto (rodzaj dopasowanego płaszczyka za kolana) i chustkę, która zsunąwszy się na ułamek sekundy z włosów, wprawiła dziewczynę w prawdziwy popłoch. No więc, dlaczego wy nas Irańczyków tak nie lubicie, spytała całkiem śmiało.

Odpowiedzi się chyba domyślała, bo nie była nią zaskoczona. Że ludzie otwarci i gościnni, więc trudno ich nie lubić. Że świat boi się nieprzewidzianych decyzji irańskiej władzy, zwłaszcza
w kwestiach nuklearnych. Że nie rozumiemy ich awersji do wszystkiego, co amerykańskie
i krępujących życie zakazów.

Merzieh, przyszła tłumaczka z angielskiego na farsi, czyli perski, spojrzała tylko z wyrzutem.
I odparła: przecież 80 proc. Irańczyków myśli inaczej niż rząd.

To magiczne 80 procent - niby jak oni to wyliczyli - będzie potem jeszcze powtarzać kilka osób.
Bo i studentka anglistyki z Jazd "Helenka" (prawdziwe imię nie do wymówienia), i Ali Reza z Zanjan, który skromną angielszczyzną perswadował, by nie przesłuchiwać na bazarze płytki z pieśniami irańskiej Joan Baez, bo mogą być kłopoty.

Słucham więc sobie teraz w domu bezpiecznego Szadżariana, który śpiewaczego kunsztu uczył się
u starych mistrzów.

Z tego Ali Rezy to zresztą dziwna postać. Przedstawiał się jako student sztuk pięknych, dorabiający na budowie. Jako dwudziestolatek, któremu - to wrażenie wciąż mnie ogarniało przy poznawaniu tam nowych osób - dałabym dziesięć lat więcej.

Pojawił się wśród czwórki polskich wędrowców znienacka, podczas śniadania w z trudem znalezionej knajpce z jajkami, gdzie nikt więcej nie jadł jajek, a wszyscy - rankiem - palili sziszę, inaczej fajkę wodną.

Ali Reza, a potem i jego kolega Mehdi, przykleili się do nas do końca pobytu w Zanjan. Czy
to przypadek, że działo się to w mieście, w którym podający się za policjantów cywile próbowali nas wylegitymować i "wyspowiadać"?

Tam, gdzie strach

Strach i terror mają w Iranie, znanym wcześniej jako Persja, długą tradycję. Podobnie, jak zgładzanie szachów. Tak się złożyło, że dziad ostatniego z dynastii Pahlawich, jeszcze jako żołnierz, eskortował swego szacha w drodze na szubienicę.

Jego wnuk, trzeci i ostatni szach z dynastii Pahlawi, Mohammed Reza, został władcą z rekomendacji Waszyngtonu i Moskwy. Sprawował władzę od początku lat 40. do stycznia 1979 roku, kiedy
to uciekł wraz z rodziną z Iranu, do którego dwa tygodnie później wrócił z wygnania ajatollah Chomeini.

Swe długie panowanie oparł na terrorze sianym przez tajną policję SAVAK. Opór przeciw źle prowadzonym przez szacha reformom mającym uczynić Iran trzecią potęgą w świecie, i właśnie przeciw terrorowi, doprowadził do wybuchu rewolucji islamskiej oraz do powstania w kwietniu 1979 roku Islamskiej Republiki Iranu.

Państwa formalnie opartego na zasadzie trójpodziału władzy, ale pozostającego pod nadzorem autorytetów religijnych. Gdy 10 lat później umierał ajatollah Chomeini, którego pochowano
w Teheranie w długim na sto metrów mauzoleum, a jego miejsce zajmował kolejny autorytet religijny Ali Chamenei, gniew ludu - choć skrywany - był znów ogromny.

U steru znaleźli się krzykacze i - jak za Pahlawich - zwolennicy siły i zastraszania. Wielu Irańczyków decydowało się więc na prowadzenie podwójnego życia: w pracy broda (dobrze widziana w kraju rządzonym przez mułłów), a w domu zagraniczna muzyka i alkohol, a już na pewno chusta w kąt.

Marzenie - wyjechać

Dziś pod byłą ambasadą USA w Teheranie nie stoją już straże. Można swobodnie fotografować dwujęzyczne graffiti (w angielskim i farsi) obrazowo przedstawiające Amerykę, a także Izrael, jako antychrysta i największego imperialistę świata. W budynku ambasady, od 4 listopada 1979 roku, przez 444 dni, irańscy studenci przetrzymywali ponad pięćdziesięciu amerykańskich zakładników.
To na skutek tego zdarzenia rozpoczęła się izolacja Iranu w świecie.

Amerykańskie sankcje ekonomiczne za wspieranie terroryzmu i próby zdobycia broni nuklearnej, nałożone zostały dopiero w 1995 roku. Spotkany obok byłej ambasady student mówi dziś
o wydarzeniach sprzed prawie trzydziestu lat z rezerwą i bez bojaźni. Nie wątpi, że jego krytyczny stosunek do polityki mułłów podziela większość rówieśników.

Wyjechać do wolnego świata, to marzenie ich wszystkich. Marzenie wyjawiane tylko najbliższym
i tym zupełnie obcym, których spotyka się tylko raz w życiu. Zaufanie jest w Iranie towarem deficytowym.

Merzieh z Isfahanu też chciałaby wyjechać na dalsze studia - do Kanady, a niechby i do Polski. Nie jest to łatwe, bo kaucja byłaby potężna, no i ta wymagana gwarancja powrotu…

Merzieh mówi, że w Iranie na wyższych uczelniach przeważają kobiety, gdyż mężczyźni są leniwi
i szybko chcą zarabiać.

Merzieh - 22 lata, na oko 10 więcej - nie może pamiętać, jak było za szacha. Ale choć uważa, że dziś nie jest dobrze, bo ludzie zarabiają mało, pracy brakuje, nie można otwarcie mówić, co się myśli, ani zrzucić chusty (sama by jej zresztą nie zdjęła), to przecież nastąpiła istotna poprawa: nikt już w kraju nie cierpi głodu.

Jej rodzina dobrze sobie radzi prowadząc sklep z galanterią skórzaną. Zaprasza - w imieniu mamy
- na kolację, ale później o tym nie pamięta. Może lepiej lunch. Gdy "jakoś" nie udaje się rzeczy doprowadzić do finału, boleje, że pewnie byłam głodna…

Trochę dziwi, że edukowane dziewczyny, choćby Merzieh, jej kształcona we Francji siostra, czy przebojowa "Helenka" z Yazd, która nie wiedzieć jak odnalazła nas telefonując na komórkę kierowcy autobusu, którym podróżowaliśmy, nigdy nie słyszały o irańskiej intelektualistce Azar Nafizi.

Pisarka ta w książce "Czytając Lolitę w Teheranie" opisała kulisy rewolucji islamskiej poprzez losy swych najzdolniejszych studentek, uczestniczek edukacyjno-intelektualnych spotkań, które regularnie organizowała w swym domu.

One rozpaczliwie próbowały walczyć o prawo kobiet do życia bez ograniczeń. Azar Nafizi nie jest
w Iranie wydawana, a internet podlega cenzurze. Nie tylko obyczajowej.

Polityka i pieniądze

Shervin jest w Tebriz bankowcem i nie opuszcza żadnej sposobności, by porozmawiać po angielsku. Może na romantycznym spacerze. Nie? To może tu, w parku, nieopodal meczetu. Shervin ma bzika na punkcie angielskiego i krytyczne spojrzenie na swój kraj, który mianowicie przegapił po rewolucji szansę na stworzenie demokratycznych porządków.

Najpierw wiatr zmian zmiótł pierwszego prezydenta republiki, Banisadra, drugi - Muhammad Radża został zamordowany. W 1997 roku i cztery lata później reformator Mohammed Chatami wygrał wybory prezydenckie dzięki głosom kobiet i młodzieży, ale roznieśli go konserwatyści, nawiasem mówiąc wspomagani przez prezydenta Busha juniora, który ni z tego ni z owego umieścił Iran na "osi zła", obok Iraku i Korei Północnej.

Od 2005 roku panuje prezydent Mahmud Ahmadinezad - skrajny konserwatysta, podejrzany
o udział w 1980 roku w więzieniu Amerykanów w ambasadzie USA. Shervin nie ma teraz większych nadziei na zmiany na lepsze. A inni?

Ali Reza Asgarian, szef do spraw produkcji KAVEH Glass Industry Group, spadł polskim turystom wprost z nieba. Podróżowanie jest w Iranie wygodne (świetne drogi, nowoczesne i tanie autobusy), ale informacja dla anglojęzycznych podróżnych wysoce niedostateczna.

Gdy na obwodnicy miasta Zanjan nie zatrzymał się autobus jadący do Tabriz, wypadało czekać wiele godzin na następny, który też może się nie zatrzymać, albo liczyć na szczęśliwy traf. I wtedy
z nieba spadł Ali Reza, dziedzic potężnej fortuny, który wprawdzie jechał przestronnym landroverem, drobiazg, ze sto kilkadziesiąt kilometrów bliżej, ale zaproponował wspólną podróż, ugościł eleganckim lanczem w restauracji jednej z dwudziestu kilku swoich fabryk szkła (ta w pobliżu jeziora Urmia zatrudniała 2 tys. pracowników), i jeszcze nakazał swemu kierowcy zawieźć nas do Tabriz okrężną drogą, byśmy zobaczyli irańską Kapadocję - wioskę Kandovan.

Ojciec Ali Rezy, człowiek o nieznanych mi koneksjach, pierwszą fabrykę założył przed 20 laty. Dziś koncernem produkującym wszelkie rodzaje szkła, największym w Azji Środkowo-Wschodniej, kierują jego trzej synowie.

Okazuje się, że w islamskiej republice prywatnej inicjatywie wcale nie jest pod górkę. Firma rozwija się, gdyż nie musi płacić podatków, jeśli tylko zysk inwestuje. KAVEH zatem co roku otwiera nową fabrykę. Ma je już w Iranie, Syrii, Emiratach Arabskich i Niemczech.

Ali Reza pokazuje na swej superkomórce (zwykłe mają tu nawet uczennice podstawówki, które ochoczo fotografują cudzoziemców, wykrzykując "How are you", bo na tym kończy się ich angielszczyzna) fotografie rodziny, wnętrze teherańskiej willi i filmiki z ostatniego wyjazdu w góry, na narty, do zimowej rezydencji.

I tak też można żyć w Iranie, wzdycham przypominając sobie żebrzących biedaków w Qom. Recepta: mieć pieniądze i trzymać się z daleka od polityki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska