Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Nowak: śmierci się nie boję, boję się cierpienia

Marek Bartosik
Wojciech Matusik
- Przyjmuję śmierć jako coś naturalnego. Z pewnością im bliżej tego momentu, to ta perspektywa robi się coraz bardziej konkretna, namacalna, jednakże stosunek do śmierci mam chyba całkiem zwyczajny, bo niechętny. Czasami pytają mnie, czy się boję? Pewnie im się wydaje, że człowieka tak starego jak ja można już o to spokojnie pytać. Jestem wierzący i jedno czego się boję to cierpienia. Na razie, na psa urok, nie doświadczam tego, a czy cierpienie przyjdzie, nie wiem - powiedział w rozmowie z 'Gazetą Krakowską" Jerzy Nowak, krakowski aktor.

Minęło pięć lat od chwili gdy, wprawdzie na planie filmowym, ale ogłosił Pan swoje pogodzenie się ze śmiercią.
Tak to zostało tylko odebrane. "Istnienie" w reżyserii Marcina Koszałki bardzo przypominało film dokumentalny. Był to jednak obraz fikcyjny, a ja grałem tam siebie w trudnym, rozrachunkowym momencie życia. Było to dla mnie zadanie czysto aktorskie, o tyle jedynie nietypowe, że właściwie nie istniał scenariusz filmu. Każdego dnia reżyser dawał nam temat, na który improwizowaliśmy.

Pańska improwizacja na temat zbliżającej się śmierci była jednak bardzo sugestywna.
Zgadza się... Na tyle przekonywająca, że po Polsce poszła i długo się utrzymywała fama, iż jestem nieuleczalnie chory. Mało tego - do mojej żony napływały nawet wtedy kondolencje.

Czy w tym, jak się Pan wywiązał z tego aktorskiego zadania jakoś uzewnętrznił Pan swoje doświadczenia życiowe?
Miałem wtedy 85 lat, więc jakieś ogólne przemyślenia na temat śmierci miałem. Jednak ten film ich nie oddaje.

To jak Jerzy Nowak myśli o perspektywie śmierci?
Przyjmuję ją jako coś naturalnego. Z pewnością im bliżej tego momentu, to ta perspektywa robi się coraz bardziej konkretna, namacalna, jednakże stosunek do śmierci mam chyba całkiem zwyczajny, bo niechętny. Czasami pytają mnie, czy się boję? Pewnie im się wydaje, że człowieka tak starego jak ja można już o to spokojnie pytać. Jestem wierzący i jedno czego się boję to cierpienia. Na razie, na psa urok, nie doświadczam tego, a czy cierpienie przyjdzie, nie wiem.

Woli Pan myśleć o przyszłości, planować?
Tak, po prostu żyć do końca. My, aktorzy, planów zawodowych nie mamy, bo jesteśmy wywoływani do roboty przez kogoś przygotowanej, przemyślanej. I tak się szczęśliwie składa, że pracy ciągle mam dosyć, bo gram w Starym Teatrze, a także w teatrze STU.

Ale jest Pan ojcem...
… dziadkiem i pradziadkiem też.

Bóg obdarzył Pana długim życiem. Zaskakuje to Pana?
Czy ja wiem? Należę przecież do rodziny raczej długowiecznej. Mój dziadek dożył 95 lat, a ja mam na razie tylko 90.

W "Istnieniu" jest wątek, w którym zapisuje Pan Collegium Medicum UJ swoje ciało do celów naukowych. Prywatnie taka sytuacja jest dla Pana do pomyślenia?
Zacząłem o tym myśleć późno, bo dopiero wtedy, gdy tę kwestię zadał mi reżyser filmu. Ale takie rozporządzenie ciałem nie ma nic wspólnego z moimi planami życiowymi i pożyciowymi. Niech się tym martwią synowie, wnuki i prawnuki.

Często stykał się Pan ze śmiercią?
Cztery lata byłem w partyzantce... Pierwsze wrażenia były tragiczne, ale potem człowiek przyzwyczaja się nawet do tego. Pamiętam jak w czasie pierwszej potyczki kapral, taki stary zupak, uczył nas, że te kule, które świszczą koło głowy, nie zabijają i że nie należy pochylać głowy. Byliśmy bardzo młodymi ludźmi, ale perspektywy śmierci nie lekceważyliśmy. Tyle że mieliśmy bardziej przyziemne problemy. Mnie dokuczał zwłaszcza świerzb i wszy. Gdy wesz dostanie się do zmiany po świerzbie, to nie sposób myśleć o czymkolwiek innym.

Czy lubi Pan dzień Wszystkich Świętych?
Obchodzę go uroczyście, choć od paru lat już nie chodzę na cmentarze dokładnie 1 listopada. Ten tłok dla człowieka w moim wieku jest trudny do wytrzymania. Cenię jednak nastrój zadumy.

Jakie ostateczne rozstania w Pańskim życiu były najważniejsze.
Dużo ich już było... Pierwsze to rodzice. Pochodzę z rodziny bardzo tradycyjnej. Kochałem rodziców, a ich odejście dla mnie, podobnie jak dla wielu ludzi, też było ostatecznym dowodem nieuchronności przemijania. Głęboko przeżyłem zwłaszcza śmierć matki. Przez całe życie świetnie się z nią rozumiałem. Miała ogromne poczucie humoru, pogodę ducha. Od najwcześniejszej młodości nasze spotkania były pełne żartów, wybuchów śmiechu, wspólnie śpiewanych piosenek. Do samego końca, bo pożegnała się ze mną pogodnie. Ojciec był człowiekiem stanowczym dla innych, ale pracowitym, mądrym. Wybudował ten dom, w którym do dzisiaj mieszkam. Był doktorem praw i ciężko pracował. Był m.in. starostą w przedwojennej Małopolsce wschodniej, gdzie ja wychowałem się niedaleko Kołomyi. Dwa lata temu straciłem żonę... Ostatnio zmarł Jerzy Jarocki - pracowaliśmy razem od lat, przyjaźniliśmy się. Mocno przeżyłem też śmierć wielu kolegów-aktorów, np. Henryka Bąka czy Bronka Pawlika, który odszedł w pełni sił.

Śmierć bywa ponoć wyzwoleniem. Nie tylko dla umierającego. Pan musi pamiętać ten dzień w 1953 roku, kiedy zmarł Józef Stalin.
Od tamtego czasu minęło tyle lat, a ciągle nie mogę zapomnieć pewnej sceny. Pracowałem wtedy w Katowicach. Dyrekcja teatru załatwiła nam posiłki w stołówce, która znajdowała się w siedzibie partyjnego organu, czyli "Trybuny Robotniczej". Pracował ze mną m.in. aktor Stanisław Kosowski, którego cechą bardzo charakterystyczną, jak na człowieka tego fachu, był fakt, iż nie pił alkoholu. W dniach kiedy radio pełne było wiadomości o stanie zdrowia wodza, jadłem zupę w tej stołówce. Słychać było tylko brzęk sztućców, bo trzeba było się dostosować do sytuacji. Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich Kosowski. My poważni, a on uśmiechnięty pełną gębą. Na jego widok spuściliśmy głowy jeszcze niżej nad talerze, a on się odezwał. "Oni myślą, że on zdechnie, a ch...ja, niech się męczy" - powiedział bardzo głośno. Ale nikt z nas nie zareagował, nikt się nie uśmiechnął. Ze strachu. Ja też milczałem, choć Stalin zabił mi w Katyniu ukochanego wuja, też aktora, Mariana Rentgena.

Pewnie często zdarza się Panu stykać w pracy aktorskiej z tematami ostatecznymi. Czy z wiekiem rozumie je Pan lepiej?
Z każdą rolą wchodzi się w nie głębiej, ale jak kończy się spektakl, szybko wracam do życia, do domu. Tak było zawsze i jest dzisiaj.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jerzy Nowak: śmierci się nie boję, boję się cierpienia - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska