Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marzą o tym, by zostać żydem

Magda Huzarska-Szumiec
Rabin Boaz Pash  twierdzi, że judaizm nie jest religią, która szuka nowych członków. Dlatego konwersję przechodzą tylko ci, którzy naprawdę chcą
Rabin Boaz Pash twierdzi, że judaizm nie jest religią, która szuka nowych członków. Dlatego konwersję przechodzą tylko ci, którzy naprawdę chcą fot. Andrzej Banaś
Judaizm ma wiele twarzy. W Krakowie można spotkać ortodoksyjnych chasydów, żydów postępowych i osoby niereligijne, które odkryły niedawno swoje korzenie. Są też ludzie, którzy marzą o tym, by przejść konwersję i zostać żydem. Ale to bardzo skomplikowany proces - pisze Magda Huzarska-Szumiec.

Wiecie co w tym sezonie nosi się w Warszawie? Żydów na rękach... Taki dowcip powtarzają sobie od pewnego czasu żydzi, choć on wcale ich nie śmieszy.

- Wie pani, co się stanie, jeśli ktoś spadnie z tych rąk? Wyląduje na czterech literach - tłumaczy mi Tadeusz Jakubowicz, prezes Żydowskiej Gminy Wyznaniowej w Krakowie.

Bo moda na bycie żydem trwa już od pewnego czasu. Coraz więcej ludzi odkrywa swoje korzenie, coraz więcej chce przejść na judaizm, poszukując w ten sposób swojego miejsca w życiu. W Krakowie te tendencje są tak samo mocne jak w Warszawie, choć zmiana wyznania, wcale nie jest taka prosta.

- Judaizm nie jest religią, która szuka nowych członków - twierdzi naczelny rabin Krakowa Boaz Pash. - Konwersja to bardzo długi, nieraz trwający latami i skomplikowany proces. Trzeba się naprawdę bardzo starać, by zostać żydem. Ostatnio w Krakowie przeszły konwersję dwie osoby, choć zaczynało naukę szesnaście. Chętnym zawsze powtarzam, że lepiej być dobrym gojem niż złym żydem. Bo życie według judaistycznych zasad naprawdę nie jest proste. Staram się jednak pomagać, jak mogę, bo gdy przychodzi do mnie ojciec, który jest naszego wyznania, z synem urodzonym z matki-gojki, i mówi, że chciałby, żeby miał kto za niego odmówić kadysz, czyli pośmiertną modlitwę, to nie potrafię odmówić - wyznaje Boaz Pash, naczelny rabin Krakowa.

Żeby zostać żydem należy studiować Torę, pobierać nauki u rabina i zdać bardzo trudny egzamin, do którego czasami trzeba podchodzić kilkakrotnie. W przypadku mężczyzn konieczne jest też obrzezanie. W dniu konwersji kandydat musi odbyć rytualną kąpiel w mykwie i odebrać z rąk rabina stosowny certyfikat.

Żydem jest ten, kto ma matkę żydówkę

Na konwersję decydują się najczęściej ludzie pochodzący z mieszanych związków, których matki nie były żydówkami.
Ale nie tylko oni stanowią dziś w Krakowie dużą część społeczności żydowskiej. Ludzi o pochodzeniu żydowskim mieszka dziś pod Wawelem wielu. Jednak o liczbach konkretnych nikt nie chce mówić, bo statystyki w tym przypadku byłyby niemiarodajne. W samej Gminie Wyznaniowej - jak twierdzi Tadeusz Jakubowicz - zarejestrowanych jest 170 osób.

- To są ludzie, którzy potrafią udokumentować swoje pochodzenie i nie ma co do nich wątpliwości, że na przykład tylko ojciec był żydem, a matka już nie. W judaizmie jest to niezwykle istotne, gdyż pochodzenie przechodzi na dziecko wyłącznie ze strony matki. Gdybyśmy przyjmowali wszystkich, którzy do nas przychodzą, to nasza gmina liczyłaby tysiące osób - mówi prezes, który nie przepada za modą na bycie żydem. Ale równocześnie nie ma oporów, by w mieszczącej się w budynku gminy przy ul. Skawińskiej koszernej stołówce stołowali się nie tylko żydzi.

- Doskonale wiem z czasów wojny, czym jest głód, więc nie mógłbym nie nakarmić głodnego człowieka - dodaje Jakubowicz.

Rabin jest jak ściana płaczu

Podobnego zdania jest rabin Boaz Pash. Rabin kojarzy mi się z mędrcem, do którego przychodzą ludzie po radę. Znany pisarz Isaac Bashevis Singer, opisując przedwojenny żydowski świat w Polsce, nieraz przedstawiał sytuacje, kiedy to ojciec szedł do rabina poradzić się, co ma zrobić z niesfornym synem, kłótliwą żoną i czy córkę na pewno wydać za Szmula z sąsiedztwa. - Ja czuję się dziś bardziej jak ściana płaczu. Przychodzą do mnie ludzie z problemami duchowymi, ale też z bardzo przyziemnymi, takimi jak brak pieniędzy czy brak pracy. Wszystkich wysłuchuję i staram się im uświadomić, że są ludzie, którzy naprawdę mają o wiele gorzej.

Boaz Pash został rabinem Krakowa w 2006 r. Wcześniej założył jesziwę w Kijowie. Był też nauczycielem w Brazylii i rabinem w Portugalii.

- W Krakowie jest inaczej niż w miejscach, w których do tej pory pracowałem. Kiedy przyjechałem tu po raz pierwszy, był jesienny ponury dzień. Wyszedłem na Kazimierz i pomyślałem, że w tym miejscu ludzie muszą cały czas żyć w cieniu zagłady - wyznaje Boaz, który co pewien czas jeździ do Izraela. Tam mieszka jego żona Sara, pięciu synów i córka. - Nie, oni tu nie przyjadą, nie są tak zawirusowani Polską jak ja. Poza tym Sara, po tylu podróżach chce wreszcie zająć się swoją karierą. Jest matematykiem - dodaje Boaz.

Poprzednim rabinem Krakowa był Abraham Flaks, urodzony w Moskwie żyd, który wyemigrował do Izraela, by stamtąd przyjechać do Polski. I choć wzbudzał szacunek, to nie zagrzał pod Wawelem zbyt długo miejsca. Poróżnił się z naczelnym rabinem Polski o koszerność mięsa, pochodzącego z ubojni w Białymstoku.

- Chciał sam brać udział w uboju i przystawiać swoją pieczęć, świadczącą o koszerności. Naczelny rabin Polski się na to nie zgadzał i Flaks wyjechał - opowiada prezes gminy, dodając, że w Krakowie koszerne jedzenie można dostać jedynie w restauracji Olive Tree przy ul. Kupa, w hotelu Holiday Inn oraz w hotelu Eden. - W tym ostatnim sprowadzają gotowe potrawy, które tylko przygrzewają. Jeśli przychodzą z Belgii, to są w porządku, ale te z Wiednia mogą być już trefne - dodaje Jakubowicz, który musiał przed paroma laty znowu zacząć szukać nowego rabina.

- A to nie jest takie proste. Już byliśmy blisko tego, żeby został nim człowiek z Krakowa, ale okazał się oszustem. A było z nim tak. Jeszcze jako mały chłopak Stefanek przychodził do synagogi. Chciał się z nami modlić, ale ponieważ nie był żydem, to niektórzy go przeganiali. Ja ich przekonałem, żeby zostawili go w spokoju i nawet prowadziłem go bliżej ołtarza. Kiedy dorósł, znalazł sobie sponsorów i wyjechał do jesziwy w Izraelu. Tam został obrzezany i przeszedł konwersję. Musiało mu tam być ciężko, sypiał w szkole, ale naprawdę bardzo dużo się uczył. Kiedy wrócił, wyglądał jak prawdziwy chasyd - w czapce, w czarnym płaszczu i z laseczką. Trochę mnie ta laseczka zdziwiła, zapytałem go więc, czy ma problemy z chodzeniem. Na to Stefanek odparł, że nie, ale nosi ją, bo myślał, że prawdziwy chasyd powinien tak chodzić. Powiedział mi też, że został rabinem, co naprawdę mnie ucieszyło, bo chcieliśmy mieć swojego rabina z Krakowa. Poprosiłem go tylko, żeby pokazał mi smychę - dokument świadczący o tym, że został rabinem. On na to powiedział, że zostawił go w Izraelu. I rzeczywiście, po kilku miesiącach przyniósł mi tę smychę. Niby wszystko się zgadzało, lecz na wszelki wypadek pokazałem ją specjalistom. Okazało się, że była podrobiona - do dziś denerwuje się Tadeusz Jakubowicz, dla którego niezwykle istotna jest tradycja.

Pani rabin naucza

Dlatego niespecjalnie zgadza się ze związanymi z Muzeum Galicja żydami reformowanymi, którzy dopuszczają, żeby rabinem była kobieta.

- Mieliśmy tu już wcześniej rabinkę, która przyjechała na pierwszą po wojnie bar micwę, czyli moment wejścia dziecka w dorosłość podczas liturgii. Rzeczywiście to ona przygotowała do niej tego chłopca, ale społeczności to się nie podobało. Zadzwoniłem do Nowego Jorku i zapytałem mieszkającego tam rabina, co robić. On powiedział: "Jakubowicz wstrzymaj bar micwę. Zaraz wysyłam człowieka, który się tym zajmie". Przyleciał rabin Elbaum, ściągnął z pani rabin tałes i ostentacyjnie pokazał jej, że miejsce kobiet jest na babińcu - opowiada Tadeusz Jakubowicz.

Jednakże z Tanyą Segal - pierwszą na stałe przebywającą w Polsce kobietą-rabinem - już współpracuje.

Wyraził na przykład zgodę na to, aby prowadzona przez nią w Muzeum Żydowskim Galicja społeczność Beit Kraków mogła w należącej do gminy synagodze Wysokiej poprowadzić pierwszą postępową bar micwę.

Tanya Segal urodziła się w Rosji, gdzie ukończyła wydział teatru muzycznego Moskiewskiej Akademii Teatralnej. Wyjechała do Izraela i tam podjęła studia rabinackie.

Trzy i pół roku temu przeprowadziła się do Krakowa. Teraz jako rabin Beit Kraków skupia się na odbudowywaniu żydowskiego życia na Kazimierzu, który - jak twierdzi - wciąż chroni duchową obecność utraconego świata. Beit Kraków organizuje żydowskie święta i wieczory szabatowe, a także wykłady, spektakle teatralne i inne wydarzenia artystyczne, które również są drogą do budowania tu współczesnej żydowskiej duchowości.

Budują przyszłość żydowską w Krakowie

Parę lat temu do Polski przyjechał też Jonathan Ornstein. Urodził się w Ameryce, w rodzinie religijnych żydów. Chciał jednak żyć po swojemu i dlatego wyjechał do kibucu w Izraelu. Tam zakochał się w Polce z Łodzi. - Miłość się skończyła, ale zostałem w Polsce - opowiada Jonathan, który początkowo uczył hebrajskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim, a teraz jest dyrektorem Centrum Społeczności Żydowskiej JCC.

A z centrum to było tak. Kiedyś gościł w Krakowie z wizytą oficjalną brytyjski książę Karol. Najpierw długo spacerował po Kazimierzu z prezesem Jakubowiczem, z zainteresowaniem oglądał synagogi, a potem zjadł lody w restauracji Alef.

- Tak jak wcześniej mnóstwo innych ludzi, zapytał mnie wtedy: "Jakubowicz, w czym mogę ci pomóc"? Powiedziałem, że brakuje nam takiego centrum, gdzie mogłyby działać wspólnie różne żydowskie organizacje. Książę Karol nie powiedział na to ani jednego słowa. Po kilku miesiącach skontaktowali się ze mną jego ludzie i - ku mojemu zaskoczeniu - zaczęliśmy snuć bardzo realne plany - opowiada Tadeusz Jakubowicz.

Budowa natrafiała na mnóstwo przeszkód, ale w 2008 roku doszło do uroczystego otwarcia budynku, na które przyjechał książę Karol razem z żoną Camillą. Od tego czasu JCC tętni życiem.

Przez cały dzień odbywają się tu zajęcia, nie tylko związane z judaizmem. Można się tu nauczyć hebrajskiego, jidysz, lecz także japońskiego. Można też wziąć udział w zajęciach z jogi. Najmłodsi przychodzą tu do szkółki niedzielnej, a seniorzy biorą udział w warsztatach szycia, szydełkowania czy poddają się rehabilitacji.

- Mamy 400 członków, z czego dziesięć procent nie jest żydami - mówi Jonathan. - Jesteśmy otwarci na wszystkie kultury, religie. Tak naprawdę to chcemy naprawiać świat, dlatego współpracujemy z feministkami z Fundacji Kobiecej eFKa, jak i z organizacjami pomagającymi zwierzętom. Nasze centrum jest kolorowe i optymistyczne, bo chodzi nam o to, by Kraków nie kojarzył się tylko z zagładą. Na naszych koszulkach mamy napis "Budujemy żydowską przyszłość na Kazimierzu".

Szabatowe kolacje na Kazimierzu

Jonathan Ornstein organizuje kolację szabatową w miejscu swojej pracy. Co piątek do JCC przy ul. Miodowej przychodzi przynajmniej 80 osób, plus żydowscy turyści, którzy przyjeżdżają do Krakowa. Jedni wstępują tu wracając z synagogi, inni przybiegają prosto z pracy. Przy stole zasiadają starsi ludzie, ale też mnóstwo młodzieży i całe rodziny z dziećmi. Kiedy jest w Krakowie naczelny rabin Galicji Edgar Gluck albo naczelny rabin Krakowa Boaz Pash, to któryś z nich zaczyna intonować pieśń na powitanie szabatu, następnie błogosławi chałkę, słodkie, koszerne wino i inne potrawy. W ubiegły piątek były to pysznie przyrządzone śledzie i sałatki. Jest wesoło i gwarno, ludzie cieszą się ze spotkania.

Inny nastrój panuje tego wieczoru w Muzeum Galicja przy ul. Dajwór. Tu rabin Tanya Segal w każdy piątek prowadzi nabożeństwo dla żydów reformowanych. Ubrana w tałes rabin Tanya gra na gitarze, intonując psalmy. Dołącza do niej kameralna grupa, w większości młodych osób, które wsłuchują się w czytane przez nią i omawiane fragmenty liturgii. Zaskakująca jest atmosfera powagi i skupienia, jaka tu panuje. Zupełnie inna niż na kolacji szabatowej w JCC.

Dzieje się tak dlatego, że judaizm ma wiele twarzy. Ten zreformowany jest bardzo uduchowiony. Reformowana społeczność Beit Kraków wita więc szabat uroczystym nabożeństwem. Dopiero po nim uczestnicy oddają się ożywionym rozmowom i radości.
Bo szabat, jako dzień święty, pobożni żydzi ustanowili na pamiątkę siódmego dnia, kiedy to Bóg zakończył akt stworzenia i postanowił odpocząć. Przed wojną na krakowskim Kazimierzu tego wieczoru niemal w każdym oknie zapalano szabasowe świece. Ocowie szli z synami modlić się do synagogi. Ich żony czekały w domach z uroczystą kolacją. Świętowano do sobotniego zmierzchu. Po wojnie to wszystko zniknęło...

Teraz żydzi, którzy odkryli swoje korzenie, wracają na Kazimierz. I nie jest to tylko związane z modą. Bo życie według judaistycznych przykazań wcale nie jest proste, choć może się wydawać bardzo pociągające.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska