Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Limboski: Nigdy nie tknąłem mężatki

Paweł Gzyl
fot. Universal Music Poland
Jest nowym bardem Krakowa. Śpiewa i gra bluesy, w których jest niezgoda na zastany świat. Bywalcy krakowskich klubów znają jego utwory w rodzaju "Piosenka dla mężatki". Michał Limboski.

Pochodzisz z rodziny czarnych mieszkańców południa Stanów Zjednoczonych?
(śmiech) Ostatnio czytałem biografię Keitha Richardsa z Rolling Stonesów. I tam przez cały czas przewija się blues, taki sam, którego ja słucham. Z tego wynika, że fascynacja tą muzyką nie zależy od miejsca urodzenia i koloru skóry. Dlatego choć przyszedłem na świat na północy Polski wśród polsko-żydowsko-niemieckich przesiedleńców, zachwyciłem się bluesem. Kiedy byłem nastolatkiem, moi koledzy słuchali techno i hip-hopu, ale ja byłem zawsze trochę na boku. Blues jest źródłem całej muzyki popularnej XX wieku - zarówno pod względem dźwiękowym, jak i sposobu przedstawiania świata.

Odebrałeś klasyczne wykształcenie muzyczne?
Chodziłem pół roku do szkoły muzycznej w Pile. Kiedy jednak zacząłem grać bluesa, rzuciłem ją. Chciałem mieć po prostu więcej czasu na swoje granie. Szkoły muzyczne były wtedy inne niż dzisiaj. Teraz tego rodzaju kształcenie się zmienia, nauczyciele klasyki są coraz bardziej otwarci. Na początku w szkole muzycznej miałem świetnego nauczyciela, ale po kilku miesiącach odszedł i na jego miejsce przyszedł smutny pan z palcami jak paróweczki... No i odszedłem grać sobie bluesa.

Polski blues ma raczej elektryczny charakter ze względu na dokonania Dżemu czy Irka Dudka. Dlaczego Ciebie pociągało akustyczne granie?
Elektryczny blues w polskim wydaniu jest dla mnie jednym z najgorszych rodzajów muzyki, jaki można sobie wyobrazić. W latach 70. i 80. blues symbolizował powiew wolności prosto z Ameryki. Ten werbalny przekaz był ważniejszy od samej muzyki. Dlatego popularne były zespoły, które grały słabo. Ta stylistyka przetrwała do naszych czasów i nadal jest lubiana. Jasne - są fajne momenty, ale ciężki blues ze śląską omastą jest dla mnie koszmarny i nie jestem w stanie go słuchać.

Polscy hipisi uwielbiają bluesa. Ty też jesteś hipisem, tylko z krótkimi włosami?
Chyba nie. Na pewno w tym, co robię, jest jakiś powiew hipisowskich idei. Pragnienie wolności, zainteresowanie duchowością i tęsknota do wolnej miłości. Ale prawdziwi hipisi to przecież wyjątki. Spotkałem paru takich w życiu i byli raczej outsiderami. Te idee się rozczłonkowały i przeniknęły do popkultury w dawce homeopatycznej.

Dużo się pije alkoholu na bluesowej scenie?
Alkohol nie jest potrzebny, żeby grać bluesa czy inną muzykę. Można oczywiście dużo wypić i dobrze grać, ale z czasem gra się coraz gorzej. Z moich kontaktów ze środowiskiem bluesowym wynika, że polskie zespoły z dwudziestoletnim czy trzydziestoletnim stażem są autentyczne w tym, że mocno chleją. To jest naturalne, to jest polskie, to jest wódka. Niestety - większość tych ludzi gra fatalnie, gdy są na scenie kompletnie pijani.

Tobie zdarzało się występować pod wpływem alkoholu?
Sporadycznie. Zresztą ja teraz w ogóle nie piję. Pod wpływem alkoholu, nawet niedużych ilości, bełkoczę na scenie (śmiech). Ogólnie alkohol to trucizna - i jeżdżąc z koncertami po knajpach, widzę to bardzo wyraźnie. Ludzie są ogólnie przepici. Muzycy i nie muzycy też.

To skąd ten Twój mocny i głęboki, trochę zachrypnięty głos?
Może niski tak, ale jeśli nie jestem zmęczony, to nie chrypię. Dawno temu ograniczyłem używki niszczące głos, więc wszystko, co słychać w moim głosie, to tylko naturalne efekty. Używam technik śpiewu gardłowego, które czasem brzmią tak, że wydaje się, że to bardzo niski głos, albo zachrypnięty...

Jak Ci się grało na ulicy do kapelusza?
Najwięcej grałem na ulicy w Berlinie, gdzie trochę mieszkałem. Kiedy tam przyjechałem, okazało się, że mogę bez problemu występować na ulicy i w klubach. Dlatego grałem non-stop w małych kawiarniach i knajpach do kapelusza, zarabiając przyzwoite pieniądze. Podobnie było z występami na ulicach. To fajne, bo można zarobić trochę grosza i ma się poczucie, że jest się poza systemem. Nie musi się niczego robić wbrew sobie, z nikim nie trzeba iść na zgniłe kompromisy, wystarczy wyjść do ludzi ze swoją muzyką. Oczywiście, czasem zdarza się, że pieniądze jednak nie wpadają do kapelusza zbyt często i wtedy z kolei można poczuć smak bycia wyautowanym i nieszanowanym.

Na ulicy może zdarzyć się wszystko. Miałeś jakieś przykre przygody?
Nigdy mi się nie zdarzyło, abym był zaatakowany albo obrażony przez kogoś. W Berlinie funkcjonuje kultura "baskingu" - czyli środowisko muzyków, którzy grają na ulicy i trzymają się razem. Dzięki temu występowałem z nimi w takich lokalach, w których jest pozwolenie na to, aby wejść i zagrać piętnaście minut, a potem zebrać datki po stolikach. W Polsce tego nie ma, bo chyba nigdy by się nie przyjęło.

Czy poznałeś w Berlinie jakichś ciekawych ludzi?
Tak. Najbardziej zakolegowałem się z francuskim muzykiem Virgilem Segalem. Nagraliśmy zaśpiewaną przeze mnie po polsku piosenkę "Ta ostatnia niedziela" w wersji gypsy-swing. Muzycy, których poznałem w stolicy Niemiec, byli nią zachwyceni, ponieważ wcześniej nigdy nie słyszeli, żeby w Polsce było przed wojną takie silne tango.

Jak to się stało, że znalazłeś przystań w Krakowie?
Jestem z Wałcza, przyjechałem do Krakowa na studia. Nie trwały one długo - wytrzymałem na wydziale wiedzy o teatrze trzy semestry. Bo znowu nie miałem czasu na granie bluesa. Polubiłem Kraków, ale potem wiele razy z niego wyjeżdżałem i wracałem.

To dlatego, że w Krakowie nie można zrobić kariery w show-biznesie?
Próbowałem przeprowadzić się do Warszawy, ale to był koszmar. Stolica jest tak naprawdę małym miastem, ale tempo życia jest w nim szybkie, a z kolei prowincjonalność jakoś bardziej przy tym wychodzi na wierzch. Nie lubię tego. Poza tym Warszawa jest brzydka, a codzienny kontakt z brzydotą i szarzyzną jest dla mnie dojmujący.

Jesteś dzisiaj częścią krakowskiego środowiska muzycznego?
Raczej nie. Rzadko wpadam do knajp. Ale grywam dość często w klubach, z którymi regularnie współpracuję od lat. Kraków, jeśli często się z niego wyjeżdża, jest przyjemny. Gdy za długo się w nim siedzi - zaczyna się robić duszno.

Do niedawna prowadziłeś zespól Limboski - ale od prawie roku występujesz głównie solo z gitarą. Co się stało?
Po nagraniu płyty "Verba Volant" potrzebowałem resetu i zawiesiłem skład na jakiś czas. W międzyczasie wyjechałem do Indii. Zespół wróci w październiku w nieco innym zestawie personalnym. Zobaczymy, w jakim kierunku to wszystko pójdzie. Cały czas szukam najlepszego zestawu, najbliższych mi brzmień.

Te zmiany wynikają z tego, że jesteś despotycznym liderem?
Może nie jestem despotyczny, ale bywam trudny. A to dlatego, że jestem liderem, a lider zawsze musi być trudny. (śmiech). Zespół gra moje piosenki, więc jako ich autor chcę, aby brzmiały tak, jak ja chcę. Grając solo, mam poczucie pełnej wolności, ale zespół jest ogromną siłą energetyczną i dźwiękową. Jeśli w zespole znika chemia, to czas na zmiany.

Niedawno próbowałeś dostać się do mainstreamowych mediów, biorąc udział w "Must Be The Music". Po co?
Chciałem pokazać to, co teraz robię większej publiczności. Nie mam problemu z tym, kiedy ktoś stwierdzi, że to żenada.

Jak Ci się spodobało?
Telewizja to coś okropnego. (śmiech) I ludzie, którzy tam pracują i ich mentalność to trochę inny świat. Ale taka jest rzeczywistość. Rozumiem ten świat i zasady, które nim rządzą. Można się z tego dużo nauczyć.

Czego?
Krakowski "półświatek" muzyczny polega na tym, że gra się koncert w piwnicy, potem siedzi się w niej i pije, dyskutując, że wszystko jest beznadziejne, popularne są słabe zespoły, a my jesteśmy najlepsi, że nawet nie można do nas podejść. Dla mnie to nie ma sensu. Dlatego wolałem pójść do telewizji, aby pokazać się szerzej i grać potem większe koncerty. Na moje występy przychodzi teraz wiele osób, które zobaczyły mnie w "Must Be The Music" czy "Świat się kręci". Czy to coś złego?

Największym Twoim przebojem jest "Piosenka dla mężatki". Dzięki niej zdobyłeś opinię faceta, który nie odmawia pięknym kobietom, nawet z obrączkami. Więcej miałeś z tego utworu pożytku czy kłopotu?
(śmiech) Nie zastanawiałem się nad tym, a chyba powinienem, z tego, co słyszę. Mogę jednak zapewnić, że w swym dorosłym życiu nie tknąłem żadnej mężatki.

Twoje teksty są zaskakująco pesymistyczne. Takie masz spojrzenie na świat?
Płyta "Verba Volant" jest faktycznie dosyć mroczna. Powstawała w takim czasie mojego życia, więc tak pisałem.

Naprawdę nie widzisz żadnych jasnych stron życia?
Widzę! Mam nowy projekt o nazwie Naked Mind, który czerpie energię z jasnej strony mocy. Stworzyłem go z Michaelem Jonesem z Max Klezmer Band. Gram na sitarze, komponuję i odpowiadam za wokale. W pewnym sensie to efekt mojej zimowej podróży do Indii, gdzie uczyłem się śpiewu i gry na tym instrumencie. Mamy już pierwsze klipy, w październiku nagramy album i wystąpimy w "Must Be The Music". Przeszliśmy w czerwcu przez castingi - i czekamy na emisję naszego odcinka w telewizji. Też dyskutowaliśmy, czy to ma sens i jeszcze raz stwierdziłem, że trzeba pokazywać się jak najszerszej widowni. Pojechaliśmy więc tam - i była to sytuacja, która pozwoliła nam sprawdzić, czy to, co robimy, ma sens. Bo gdzie indziej mieliśmy się zaprezentować? Na festiwalu piosenki studenckiej w Krakowie? (śmiech.) Koncertowa premiera Naked Mind z udziałem wielu gości będzie miała miejsce jutro, 5 grudnia w Małopolskim Ogrodzie Sztuki w Krakowie.

Może ten nowy zespół pozwoli Ci się uwolnić od pewnie irytującego dla Ciebie określenia, nazywającego Cię "nowym Maleńczukiem"?
Nigdy mnie ta "łatka" nie złościła. Był to dla mnie sygnał, że moja droga do pełnej ekspresji siebie na scenie nie jest jeszcze zakończona. Przecież, poza barwą głosu, moje podobieństwo do Maleńczuka wynika jedynie z pewnej strategii autoprezentacji, którą podejmował wcześniej przecież nie tylko on, robiło to wielu innych artystów. Naked Mind pokazuje moje inne zainteresowania muzyczne. Nie wykonuję w tym zespole własnych piosenek, tylko pieśni tradycyjne. W ogóle nie jestem w nim sobą. (śmiech.) I to mi się bardzo podoba.

***

Michał Limboski, czyli Michał Augustyniak studiował wiedzę o teatrze i gitarę jazzową. Solista i lider kwartetu pod nazwą Limboski. Poza koncertami zajmuje się zgłębianiem tajników śpiewu gardłowego i klasyczną muzyką indyjską. W wolnych chwilach gra na sitarze. Autor muzyki do filmu animowanego Ewy Borysewicz pt. "Do Serca Twego".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska