Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Bargiel: Himalaje to dzisiaj tłok i komercja

Maria Mazurek
Maria Mazurek
Andrzej Bargiel, 27-letni zakopiańczyk, himalaista, skialpinista, wspinacz górski
Andrzej Bargiel, 27-letni zakopiańczyk, himalaista, skialpinista, wspinacz górski fot. Marcin Kin
O tym 27-letnim zakopiańczyku mówi się: dokonuje rzeczy niemożliwych. Niemal wbiega na ośmiotysięczniki, a potem, śpiewając, zjeżdża z nich na nartach. Nikt na świecie tak nie potrafi. A jednak Andrzej Bargiel kpi z "heroicznej otoczki wokół himalaizmu". - Jak tylko masz 85 tys. dolarów, jesteś w stanie wejść na Mount Everest jak na Orlą Perć. Szerpa będzie niósł ci namiot i trzymał za rękę. Zapozujesz do zdjęcia i wrócisz jak bohaterka - mówi w rozmowie z Marią Mazurek.

Czytaj też: Nowy słownik himalaizmu

Niełatwo się do Ciebie dodzwonić, odkąd wróciłeś z Broad Peak.
Musiałem ogarnąć kilka spraw. Poza tym nie bardzo chciałem uśmiechnięty i zadowolony z siebie opowiadać we wszystkich mediach o tym, jak udało mi się zjechać z Broad Peak, jak w tym samym czasie, na górze obok, zginął Olek Ostrowski.

Po zjeździe z Broad Peak wyruszyłeś na jego poszukiwania.
Chciałem zajrzeć do tej szczeliny, w którą spadł, żeby mieć tę pewność: nic więcej nie możemy dla niego zrobić. Choćby dla czystego sumienia. Ale zamknęli tam sezon wspinaczkowy. Nie mogłem wspiąć się tam sam, bo nie byłem wcześniej w tym miejscu, a z bazy nie było widać szczeliny i nie wiedziałbym, jak do niej dojść. Rozmawiałam przez godzinę z oficerem łącznikowym, błagając, bym mógł wejść tam z szerpą. Facet podczas tej rozmowy się popłakał. Ale decyzji nie zmienił.

Co Ci się nie podoba w górskim środowisku?
Od kilku wypraw to obserwuję: ludzie mają siłę zdobywać szczyty, robiąc z tego heroiczne wyczyny, ale jak trzeba kogoś ratować, to nagle sił nie mają. Wtedy czekają w bazie, aż pomogą szerpowie, bo "oni są silniejsi". Jakoś chwaląc się ze zdobycia ośmiotysięcznika, nie wspominają o tym, że szerpowie byli mocniejsi i że bez nich nie daliby rady.

Skąd się to wzięło?
Z komercji. Zmieniła ona totalnie oblicze wspinaczki wysokogórskiej. To, co niegdyś było dostępne tylko dla świetnie przygotowanych, dziś jest tylko kwestią pieniędzy. A jeśli na ośmiotysięczniki wchodzą ludzie, którym szerpowie od początku do końca wszystko załatwiają: niosą im namioty, podejmują za nich każdą decyzję, mówią, gdzie mają zrobić każdy krok, to jak tu mówić o braterstwie lin? Za chwilę Itaka będzie organizować wycieczki w Himalaje.

Przesadzasz.
Nie. Czy wiesz, że w bazie pod Mount Everestem jest wi-fi i kawiarnia? Jeden szerpa mówił mi nawet, że był i dom publiczny. Jak odpowiednio zapłacisz, to masz w bazie szampana i najlepsze wina. Gotowanie zupek chińskich w namiotach to jakiś mit. Zamiast tego, jak zapłacisz, masz najlepszych kucharzy. Jedna firma organizująca takie wyjazdy wniosła dla swoich klientów taki stacjonarny rowerek jak na siłowni. Niby żeby nie nudziło się ludziom, jak jest brzydka pogoda. Ludzie bez doświadczenia górskiego są w stanie zdobyć ośmiotysięcznik, wystarczy, że w ramach przygotowań sobie z miesiąc pobiegają. Zdobywają najwyższe szczyty w Himalajach i Karakorum jak Orlą Perć. Nic nie muszą wnosić, mają tlen, poręcze na sam szczyt, a zabezpieczenie oczywiście ogarniają szerpowie. Wprowadzają ich na szczyt praktycznie za rękę.

Ale jednak ludzie tam giną.
I to jest przerażające. Że są w stanie oddać życie za spełnienie swojej fanaberii. Bo kiedy szerpa złamie nogę, nieprzygotowany klient nic nie jest w stanie zrobić. W zeszłym roku, gdy wchodziłem na Manaslu, szerpa otworzył namiot swojego klienta. Gość nie żył. Bo w nocy zabrakło mu tlenu.

Powiedzmy, że chcę zdobyć Mount Everest. Ile mnie to kosztuje?
85 tysięcy dolarów. Ale w cenie masz taki support, że nic nie musisz robić: dźwigać, myśleć, podejmować decyzji. W bazie masz ekspres do kawy, a wieczorami włączają ci kino plenerowe.

Sprawdzają przed wyjazdem, czy umiem chodzić po górach?
Nie. Nauczą cię już na miejscu, jak używać raków i czekanu. Czegoś, co jest oczywiste dla ludzi, którzy choć raz byli zimą w naszych Tatrach. Zapozujesz na szczycie do zdjęcia i wracasz do Polski jako bohaterka.

Bo zdobycie ośmiotysięcznika, nawet podczas komercyjnej wyprawy, robi wrażenie.
Wokół himalaizmu jest heroiczna otoczka, która narosła przez lata. Bo faktycznie dawniej ludzie zdobywający ośmiotysięczniki byli prawdziwymi eksploratorami. Szli w nieznane i nie wiedzieli, co ich spotka. Na atak szczytowy decydowali się na podstawie tego, co widzą na niebie. Jeśli za dwie godziny przyszło załamanie pogody, ginęli. Dawniej himalaizm to faktycznie był wielki wyczyn. Ale dziś masz stałą łączność, internet, co chwilę aktualizowaną prognozę pogody. Nie mówiąc o poręczówkach na wszystkie szczyty. Himalaizm się zmienił, ale ideologia została. Bo po co zdobywcy ośmiotysięczników po powrocie do swoich krajów mieliby opowiadać, że to wcale nie było takie trudne?

Trudne musiało być to, czego Ty dokonałeś w lipcu: jako pierwszy człowiek w historii zjechałeś z Broad Peak na nartach. Poza tym nikt inny w tym roku nie zdobył tej góry.
Wyprawy zawracały, bo było za dużo śniegu. Faktycznie, kiedy szedłem na szczyt, miejscami tego śniegu było po pas. Pokonanie tej trasy w takich warunkach wymaga znacznie więcej energii. Ale nie było zagrożenia lawinowego, a ja mam bardzo dobrą wydolność. Miałem łączność z bazą, co godzinę sprawdzali mi prognozę pogody i nie wyglądało to źle. Uważałem więc, że jest szansa na wejście i zjazd.

Nie za duże ryzyko? Twój partner, Darek Załuski, nie zdecydował się na atak szczytowy. Znów na górze stanąłeś sam - podobnie było podczas Twoich poprzednich wypraw.
Chodzi o realne ocenienie swoich szans. Nie jestem typem, który musi zdobywać szczyty za wszelką cenę, ryzykując swoje życie. Jeśli nie czułbym, że mam pełną kontrolę nad sytuacją, nie wchodziłbym. Mam w sobie dużo pokory do gór - jestem zresztą ratownikiem TOPR i wiem, że najmniejszy błąd w górach może kosztować życie. Tak samo na wysokości dwóch i ośmiu tysięcy metrów. Tatry to też są góry i tu też giną ludzie.

Wiesz, co o Tobie mówią? "Bargiel kiedyś nie wróci".
Nieodpowiedzialne i ryzykowne by było, gdybym robił to bez przygotowania. Ale ja ciągle przygotowuję się tu, w Tatrach. Spędzam w górach mnóstwo czasu. I to tu robię trudniejsze rzeczy niż w Himalajach. W górach chodzi o właściwe podejmowanie decyzji i doświadczenie. W kółko przerabiam trudne sytuacje w Tatrach, żeby być potem na nie przygotowanym. Pięć wypraw w Himalaje, które odbyłem, to zaledwie jeden procent mojego doświadczenia.

Nie ten najcenniejszy?
Nie. Wspinaczka w Himalajach nie różni się od tej w Tatrach, z tą różnicą, że w Himalajach jest wyżej i mniej tlenu. Sytuacje są powtarzalne. Wierz mi, że za bardzo lubię swoje życie tutaj, żeby w imię chorych ambicji narażać je na duże niebezpieczeństwo. Te wyprawy traktuję przede wszystkim jako przygodę, zwiedzanie miejsc, poznawanie ludzi - to mnie kręci. Sport praktycznie jest na drugim planie. Jak trzeba, to wycofuję się. Przed atakiem szczytowym na Broad Peak utknęliśmy zresztą w bazie, na 4900 m, bo nie chciałem zdobywać szczytu w złych warunkach.

Co się robi w bazie?
Odpoczywa się. Czytamy książki, gramy w szachy, słuchamy muzyki. Tam nie ma czasu na nudę, bo wokół jest przepięknie. Robiliśmy mnóstwo fantastycznych trekkingów. Biegaliśmy na przykład do bazy pod K2 - to godzina drogi, a krajobrazy są przepiękne.

Jaka była pogoda na 4900 m?
Ciepło. Nawet w nocy temperatura nie schodziła poniżej zera stopni, a w dzień było wręcz gorąco. Nawet z 30 stopni w słońcu.

Jak wygląda taka baza?
Każdy ma swój namiot, w którym śpi, trzyma sprzęt, ubrania. Są toalety, prysznice, oczywiście bez luksusów. Jest też namiot-stołówka, gdzie są stoliki. Jest kucharz, dwóch pomocników.

Co wam gotują?
Podobne rzeczy, jak tutaj: naleśniki, zupy, makarony. Czasem szerpowie wnoszą na górę żywe kury albo kozę i na miejscu zabijają. A potem mamy mięso. To może brzmieć trochę dziwnie, ale tak to tam się odbywa.

Wróćmy do 25 lipca. Ile zajął Ci atak szczytowy?
Wyruszyłem z obozu trzeciego o trzeciej w nocy. Myślałem początkowo, że może zrobię czasówkę, ale jak zobaczyłem, ile jest śniegu, stwierdziłem, że to nierealne. Skupiłem się na tym, żeby bezpiecznie wejść. Zajęło mi to osiem godzin.

Jak organizm reaguje na wspinaczkę na takich wysokościach? Adam Bielecki opowiadał kiedyś naszemu dziennikarzowi, że przed każdym krokiem musi zrobić 10 oddechów. Że człowiek w "strefie śmierci" funkcjonuje zupełnie inaczej.
To na pewno nie jest naturalne środowisko dla ludzi, ale ja tych wysokości aż tak nie odczuwam. Jestem skoncentrowany, w pełni świadomy. Nie czuję, że za pięć minut będę musiał walczyć o swoje życie, że nie mogę złapać oddechu. Pewnie mam większe płuca - to jest tak, jak na siłowni: niektórzy podniosą sztangę, co waży 300 kilo, a niektórzy najwyżej taką, która 50. Co do słów Bieleckiego - może himalaizm zimowy jest dużo bardziej wymagający. Nie wiem, nigdy zimą w Himalajach nie byłem.

A wybierzesz się?
Raczej nie. Wydaje mi się, że naturalnym wyzwaniem, jeśli chodzi o góry, jest zdobywanie nowych, trudniejszych tras, a nie wspinanie się zimą. Himalaizm zimowy to polski wynalazek, którego ja do końca nie rozumiem.

Znów 25 lipca: po godzinie 11 stanąłeś na szczycie Broad Peak. O czym myślałeś?
Starałem się jednocześnie czerpać z tego przyjemność i zachować koncentrację - bo zjazd jeszcze był przede mną. Sam szczyt Broad Peak nie jest zbyt efektowny; większe wrażenie robi przedwierzchołek Rocky Summit. W pewnym momencie było dość ciężko i musiałem na chwilę przypiąć się do poręczówki. W innym miejscu musiałem skoczyć na nartach z wysokości dwóch metrów. Na szczęście niebezpieczna szczelina pod przełęczą była zakryta śniegiem, więc nie było tak źle. Na wysokości siedmiu tysięcy metrów zrobiło się tak gorąco, że musiałem ściągnąć czapkę, rękawiczki, kurtkę i zjeżdżać w samym podkoszulku. Woda dosłownie spływała po górze strumieniami. Ostatecznie zjechałem na dół w dwie godziny, nie licząc godzinnego postoju w obozie III.

Słyszałam, że zjeżdżając, lubisz śpiewać.
To z radości. Cieszę się tymi widokami, nartami, przygodą. Przecież zajmuję się tym właśnie dlatego, że to lubię.

Kiedy jest moment ulgi?
Dopiero w bazie.

Masz jakiś swój rytuał, by to uczcić?
Czasem kucharz przygotowuje tort. Jakiś mały alkohol mamy ze sobą. Wielkiego świętowania nie urządzam. Pewnie dałoby się zrobić kilkudniową imprezę, ale po co? O ile Himalaje są superprzygodą, to bardzo tęsknię za Polską: dziewczyną, rodziną, swoim łóżkiem. I tak naprawdę jak już zjadę, chcę jak najszybciej kończyć tę podróż i wracać do domu. Lubię te powroty. Doceniam wtedy to, co mam tutaj.

Opowiadasz o wyprawie w taki sposób, jakby himalaizm był bułką z masłem. A przecież jest jednym z najniebezpieczniejszych sportów.
Te niebezpieczne sytuacje i wypadki biorą się zawsze z ludzkich błędów. Ja staram się przed nimi ustrzec. Mam sprzęt, jakby powinęła mi się noga. Zachowuję łączność z bazą. Słucham rad doświadczonych ludzi. Nie chcę dorabiać do tego żadnej ideologii, bawić się w mesjanizm: po prostu robię to, co lubię i staram się to robić profesjonalnie i bezpiecznie. Jeśli ktoś powiedziałby mi kilka lat temu, że będę zajmować się narciarstwem w sposób zawodowy - popukałbym się w czoło. Jestem zadowolony, że mi wyszło. Że mogę czerpać radość z nart i zwiedzania tych wszystkich miejsc.

Nepal, w którym byłeś przy okazji wypraw, jest teraz zniszczony po trzęsieniu ziemi.
Straszna tragedia. Zginęło mnóstwo ludzi, a ich przecudną architekturę zrównało z ziemią. Znam to miejsce i ludzi, którzy tam mieszkają i wiem, że będą się z tego zbierać latami. Siostra widziała, jak wojsko handluje tam pomocą humanitarną: lekami, żywnością. Straszny bałagan, nie ma tego kto kontrolować.

Twoja siostra była wtedy w Nepalu. Kilka dni nie było z nią kontaktu. Ty i Twoje rodzeństwo uruchomiliście całą akcję poszukiwawczą.
To, co było widać w Polsce, to zarówno była jej mała część. Najbardziej intensywne działania, przez znajomych, podjęliśmy na miejscu. Całe Katmandu było wyplakatowane. Mnóstwo ludzi było w to zaangażowanych.

Myśleliście, że już się nie znajdzie?
Bardzo to przeżyliśmy. Moje siostry po kilka nocy nie spały. Z drugiej strony: wiedzieliśmy, że Elka potrafi sobie poradzić w każdej sytuacji i że unika komercyjnych miejsc. Wcześniej była w Indiach i tam ukradli jej telefon. Podczas trzęsienia siedziała w Nepalu na totalnym pustkowiu, u ludzi, którzy nie mieli telefonów, poza cywilizacją. Po trzęsieniu tłukła się towarowym pociągiem, po pięć osób na metr kwadratowy, do Bombaju, skąd miała lot powrotny do Polski. Ledwo zdążyła. Zadzwoniliśmy na lotnisko, po zakończonym checkinie, czy jest wśród pasażerów. Odpowiedzieli, że nie. I to był dla nas krytyczny moment. Po kilkudziesięciu minutach oddzwonili do nas, że samolot się spóźnił i Ela zdążyła wejść na pokład.

***

Andrzej Bargiel urodził się w 1988 roku w Łętowni, jako jedno z 11 (!) dzieci w rodzinie. W domu się nie przelewało, więc pierwsze narty (za duże) kupił od sąsiada za scyzoryk i paletki do ping-ponga. Od tego zaczęła się jego przygoda ze skialpinizmem. Wygrał też bieg na Elbrus.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska