Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzwonią do nas i szantażują: Bierzcie psa, albo go wyrzucę!

Redakcja
Alicja Fałek
O bezdomnych psach i kotach, niepotrzebnych interwencjach i problemach Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami rozmawiamy z wiceprezes Martą Kalarus.

Niedawno kobieta chciała sprzedać na rynku maślanym szczeniaki. Zabraliście je. Dlaczego?
Ustawa o ochronie zwierząt nie pozwala na sprzedawanie psów, czy kotów bez rodowodu, żeby ograniczyć niekontrolowany rozród. Legalnie można jedynie sprzedać zwierzę, które pochodzi z zarejestrowanej hodowli. To wiąże się ze spełnieniem kilku wymogów, a nie każdy jest w stanie je zrealizować. Pies musi być rodowodowy, kilkukrotnie pokazywany na wystawach i uzyskać na nich dobre oceny. Do tego dochodzą badania zwierząt, które wykluczą wszelkie choroby genetyczne.

No dobrze. Ale przecież nie każdy z nas chce psa z rodowodem. A gdy już mamy kundelka, nie zawsze decydujemy się na jego kastrację, czy sterylizację.
Tak rodzą się psy w typie labrador, gończy, jamnik itd. Jest z nimi problem, bo nikt nie kontroluje ich rozmnażania. Jak piesek jest mały, to jest piękny. Traktowany jak pluszak. Jednak nigdy nie wiadomo, co z takiego mieszańca wyrośnie. Może mieć wiele wad genetycznych, czy charakteryzować się agresją. Jego wygląd może odbiegać znacząco od oczekiwań właściciela. Niestety, takie psy czasem lądują na ulicy.

Bezpańskie psy to chyba zadanie samorządów?
W teorii tak, w praktyce jest z tym różnie. Często kończy się to telefonem do nas i szantażem: "Albo państwo zabiorą od nas psa, bo od tego jesteście, albo go wyrzucę". Zazwyczaj jakoś sprawę staramy się załagodzić. Przypominamy, że za porzucenie zwierzęcia grozi grzywna, a nawet do dwóch lat pozbawienia wolności. Nie zawsze to działa. W takich przypadkach właściciel powinien być zawsze karany, a nie upominany, co się często zdarza. A bezpańskich psów i kotów jest ogrom, choć władze gmin najczęściej twierdzą, że u nich tego problemu nie ma.

Często piszemy o hordach bezpańskich psów w wioskach, więc raczej problem istnieje. Co z nimi?
Każdy samorząd przyjmuje własny program. Na ogół w budżecie przeznacza się niewielkie kwoty na dokarmianie wolnożyjących kotów i ich sterylizację oraz na usypianie ślepych miotów. Jeśli na terenie gminy błąka się bezpański pies, powinien on zostać odłowiony. Potem przekazany weterynarzowi, który sprawdza, czy jest zdrowy. Jeśli nie musi być leczony, to zaraz trafia do schroniska.

A jeśli pies jest czyjś, tylko uciekł?
Ustawa jest bezwzględna i nakazuje natychmiast umieścić psa w schronisku. Nie mamy takiej instytucji jak przytulisko, gdzie można by było przez tydzień trzymać znalezione zwierzęta i czekać na ich właściciela. A proszę mi wierzyć, że jeśli komuś zginie pupil, to właściciel stanie na głowie, żeby go odszukać. Najczęściej w takich sytuacjach dzwonią do nas, a my kontaktujemy się ze strażą miejską, lub szukamy na różnych portalach, czy ktoś nie znalazł psa czy kota. Często okazuje się, że po odłowionego psa muszą jechać do schroniska do Nowego Targu. To ciężkie przeżycie dla właściciela i dla psa, ale też wydatek dla gminy. Transport kosztuje ok. 350 zł.

Czy nie bardziej opłacalne byłoby dla miasta własne schronisko?
Po pewnym czasie tak, ale w to trzeba najpierw zainwestować pieniądze. Z resztą na tym poległ dobry pomysł Bernarda Stawiarskiego, wójta Chełmca, który proponował budowę schroniska dla wszystkich gmin powiatu nowosądeckiego. Ale nie udało się dojść do porozumienia w kwestii finansowania zadania. W tym czasie np. w Starym Sączu i Krynicy powstały niewielkie schroniska. Większość gmin jednak wozi psy do Nowego Targu i płaci roczną opłatę za gotowość przyjęcia psa, za jego dowóz, a potem dzienną stawkę utrzymania zwierząt.

A co z kotami, gdzie one trafiają?
Jedynym rozwiązaniem są domy tymczasowe, a tych nam brakuje. Mamy kilka osób, które przyjmują pod swój dach kocięta, czasami nawet takie, które trzeba karmić strzykawką, do czasu, aż nie znajdziemy im nowego domu. Takich osób jest coraz mniej, a kotów coraz więcej. Szukamy więc chętnych do stworzenia domów. Zapewniamy karmę oraz leczenie.

Brakuje czegoś jeszcze?
Brakuje nam pieniędzy. Nasi inspektorzy i wolontariusze poświęcają swój wolny czas, biorą urlopy i wydają własne środki na dojazdy interwencyjne. Niedawny remont naszej siedziby także w stu procentach sfinansowaliśmy z własnych kieszeni. Wszystko, co mamy, idzie na pomoc zwierzętom, ich leczenie czy dokarmianie. Organizujemy akcje charytatywne, zbiórki i licytacje. Liczy się każdy grosz. Teraz np. szukamy osób, które zadeklarują, że będą co miesiąc opłacać jeden dzień leczenia Psotki. To piesek rencistki z Krynicy, który zachorował na cukrzycę i musi codziennie otrzymywać insulinę. Kobiety na to nie stać, choć jeden dzień to zaledwie 7 zł.

Zauważyłam, że telefon alarmowy TOZ-u jest czynny całą dobę.
Ludzie dzwonią o różnej porze, choć czasami zgłaszają nam fałszywe interwencje, bo np. chcą dopiec swojemu sąsiadowi. Tracimy niepotrzebnie czas i pieniądze. Ostatnio wiele było telefonów dotyczących bydła pozostawionego w upale na cały dzień na pastwisku. Najczęściej jednak jeździmy do psów uwiązanych na łańcuchu i niedożywionych. Zdarza się, że interweniujemy w ostatnim momencie, ratując zwierzęciu życie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska