Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Roma Ligocka i jej Kraków lat 60.

Redakcja
Roma Ligocka
Roma Ligocka archiwum
Po 30 latach życia w Niemczech wróciła do Krakowa i kupiła tu mieszkanie w starej kamienicy. Bo mimo fali turystów zadeptujących nasze miasto, Kraków wciąż ma w sobie magię - Roma Ligocka mówi Katarzynie T.Nowak.

Kraków w latach 60. był salonem, ograniczającym się do Rynku, Plant i przylegających doń uliczek , w którym spotykali się pisarze, poeci, jazzmani i wszelkiej maści artyści. - Dziś to miasto powoli umiera pod natłokiem turystów, knajp i pamiątek made in China - mówi Roma Ligocka, pisarka i malarka. A jednak wróciła do rodzinnego miasta.

Pochodzi z żydowskiej rodziny Abrahamerów, którzy od wielu pokoleń mieszkali w Krakowie. - Ta ze strony ojca była potomkami włoskich Żydów, którzy jeszcze za króla Kazimierza Wielkiego budowali Kraków. A rodzina ze strony matki, czyli Abrahamerów była zamożna; byli w niej lekarze i adwokaci, dziadek i ojciec mieli młyny i piekarnie. Była to głównie rodzina młynarzy i piekarzy krakowskich. Żydzi mogli wykonywać tylko niektóre zawody, na ogół więc byli adwokatami lub rzemieślnikami. Ale mój wujek, brat mojej babci, został oficerem w wojsku cesarza Franciszka Józefa. Był sławnym w rodzinie "wujkiem Józkiem, ułanem", który jako że lubił hulanki i kobiety, galopował konno po Rynku Krakowskim o różnych porach dnia i nocy.

Czarno-białe fotografie

Wspomnienia Romy układają się w czarno- białe fotografie. I te z dzieciństwa, kiedy z matką chodziła na zakupy na Kleparz i te z czasów studiów na ASP, gdy wśród krakowskiej bohemy nazywano ją "polską Saganką".

Lata 50. i 60. To były rzeczywiście dziwne czasy, kiedy w jednym miejscu spotkali się ludzie, którzy dziś pewnie studiowaliby w Oksfordzie albo na Harvardzie. A wtedy w Krakowie byli wszyscy. I Kantor, i Zbyszek Cybulski, który przyjeżdżał kiedy tylko mógł, i Marek Hłasko, którego spotkałam na rogu Rynku i Szczepańskiej. Zagadnął mnie, jak dojść do Związku Literatów, wyjaśniłam, mówiąc : "tędy, mistrzu", a on zdziwiony spytał: "To pani mnie zna?"

Kraków przyciągał. Na Rynku każdego dnia można było spotkać każdego. I mimo że nie wszyscy się znali, każdy z każdym rozmawiał.

W "Warszawiance" spotykali się profesorowie z ASP, z polonistyki, poeci, dziennikarze, malarze, a my dziewczyny, miałyśmy tam wstęp zawsze: wystarczyło mieć buty na szpilkach i spódniczkę na halce. Królowała tam dziewczyna o najpiękniejszych nogach w Krakowie, czyli Dorota Terakowska. Krążyła wtedy w mieście anegdota o idealnej dziewczynie: miała ona mieć nogi Dorotki, moją twarz i inteligencję dziewczyny, której nie pamiętam.

Ale pamiętam, że się wściekałam, bo wolałam, by była to moja inteligencja zamiast twarzy.
Inna fotografia to Piwnica pod Baranami. - Byłam przypadkiem na jednym z pierwszych spotkań w Piwnicy. Szłam wtedy z koleżanką przez Rynek i spotkałyśmy Piotra, który powiedział: "Chodźcie ze mną dziewczyny, coś się dzieje".

Piwniczny wieczór...

Piotr był wtedy historykiem sztuki, Piwnica nie istniała nawet w pomysłach. "Odkryliśmy, że w pałacu Pod Baranami jest taka piwnica i my tam możemy coś zrobić, jakiś wieczorek artystyczny"- wyjaśnił. Poszłyśmy tam wieczorem. Chłopcy jakimś cudem ściągnęli na dół pianino, zapaliło się świeczki, Kika Lelicińska, Joanna Olczak, Janka Garycka, ja, kilku kolegów…. Każdy coś zaśpiewał, wyrecytował, i był to pierwszy w dziejach wieczór "piwniczny".

Kawiarni było niewiele, poza "Warszawianką" istniała "Lily", gdzie wiadomo było, że cudzy mężowie spotykają się z cudzymi żonami. W kawiarniach nie grała muzyka, ludzie więc głównie rozmawiali.

Były jazz kluby, "Jaszczury", gdzie Wiesiek Dymny założył swój kabaret "Remiza" w którym występowały prawdziwe girlsy. No i oczywiście "Feniks", otwarty do 4 rano, gdzie prostytutki mieszały się z szemranymi biznesmenami i artystami. Pod "Feniksem" milicja legitymowała wychodzących. Mój późniejszy mąż chodził pod "Feniksem" tyłem, bo taki miał kaprys, za co dostał 30 zł mandatu.

Innym ważnym miejscem były Planty: rodzaj kawiarni - salonu. Każdy, jak Piotr, miał swoją ławkę, którą się odwiedzało. Tam czytało się i dyskutowało. Na Plantach udzieliłam pierwszego wywiadu do prasy. Miałam niewiele ponad 17 lat. Spytano mnie, co sądzę o małżeństwie. Powiedziałam, że to świetna instytucja pod warunkiem, że jest ograniczona do dziesięciu lat.
Na Łobzowskiej w Domu Plastyka odbywały się bale, od czasu do czasu występował tam Teatr Kantora. Wszystko to było prawdziwe, niekomercyjne.

Z pasji, bez pieniędzy

Wszystko robiło się z pasji. Tak powstały Piwnica pod Baranami, Jazz Klub Helikon, Zaduszki Jazzowe w Krzysztoforach, gdzie grali najsławniejsi jazzmani polscy i zagraniczni, nawet nie myśląc o honorarium. Spotykaliśmy się też w kościołach. Z Piotrem chodziliśmy do kościoła Mariackiego, siadaliśmy w ławeczce, piliśmy wódkę "Siwuchę" i dyskutowaliśmy.

Gdy powstała Piwnica, to wreszcie można było gdzieś siedzieć i gadać do późna. Naszymi prawdziwymi uniwersytetami były rozmowy z ludźmi, którzy czytali w oryginale Trumana Capote'a, Faulknera, Sartre'a. A ludzi, którzy znali języki, było niewielu. Podobnie jak książek. Jak jeden przeczytał, opowiadał drugiemu, ten trzeciemu i tak rozchodziły się te książki w mówionej balladzie. Pamiętam, jak do Krakowa dotarła książka "Pod wulkanem" Malcolma Lowry. Były ze trzy egzemplarze, zaczytane niemal na śmierć, potargane, poplamione, ale traktowane jak świętość.

W Krakowie znikają nie tylko te magiczne miejsca, ale i sklepy: sklep spożywczy pani Klingowej, gdzie kupowało się ogórki kiszone, jajka i landrynki. Dziś jest tam sklep z pamiątkami z Krakowa made in China. Czekoladki kupowało się tylko od Kuryłły, a zegarki u Płonki. Te maleńkie sklepiki były oknem na świat.

Takie miasta jak Kraków czy Werona powoli przestają być miastami do życia, stając się miejscami do zwiedzania. Mieszkańcy Krakowa usuwają się na peryferie, bo w centrum z trudem można kupić patelnię czy jabłko, za to pamiątki wszędzie.
Na Rynku ludzie mieszkali, Były tu pracownie malarzy, zimne, nieogrzane, ale fascynujące. W tych samych mieszkaniach żyli pradziadkowie, potem ich dzieci i wnuki. Dziś większość tych mieszkań to biura.

W drugiej połowie lat 60. wyjechałam za granicę i wróciłam po 30 latach. Miasto zrobiło na mnie ponure wrażenie, było zadymione, zakurzone, gdzieś zniknęły sklepiki i "nasz salon".

Szukałam mieszkania, koniecznie w Starym Mieście. I znalazłam. Po czym, kiedy już urządziłam się, odkryłam, że kupiłam poddasze, które sąsiadowało z miejscem, w którym ukrywałam się w czasie wojny. W kościele Karmelitów chowałam się z matką przed gestapo. A teraz z okien widzę wieże tego kościoła, który ratował mi życie.

Koło się zamknęło.

***
Roma Ligocka, właściwie Roma Liebling, ur. 1938 r. Malarka i pisarka. Pracowała jako kostiumolog i scenograf w europejskich teatrach, operach, w filmie

Euro 2012 w Krakowie: zdjęcia, wideo, informacje! [SERWIS SPECJALNY]

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska