Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Potoccy, czyli jak żyją współcześni krakowscy arystokraci

Marek Bartosik
Andrzej Banaś
Kiedyś podejmowali w Krakowie królów, cesarzy, arcyksięcia Rudolfa czy Hansa Franka, który potem zajął ich dobra. Jak żyją dziś? O potomkach rodu - pisze Marek Bartosik.

To nazwisko nosili w przeszłości prymasi, wielcy wodzowie, politycy, artyści, czasem i zdrajcy, a nawet samozwańczy król Polski. Ale nie ma jednej historii Potockich, tak jak nie ma jednej rodziny Potockich. Wywodzą się ze wsi Potok pod Jędrzejowem, ale potem podzielili się na trzy linie, a te na kolejne gałęzie np. łańcucką, wilanowską czy krzeszowicką.

W Krakowie Potockich jest wielu. Kiedyś podejmowali tu królów, cesarzy, arcyksięcia Rudolfa czy Hansa Franka, który potem zresztą zajmował ich dobra. W przeciwieństwie do niektórych innych arystokratycznych rodów nie odbywają powszechnych rodzinnych zjazdów, nie mają swojego stowarzyszenia rodowego jak na przykład Tarnowscy. Bliższe kontakty podtrzymują w węższych kręgach rodzinnych.

- My należymy do tzw. linii prymasowskiej. Nasi dalecy krewni z innych gałęzi żartują, że jesteśmy bezpośrednimi potomkami prymasa Teodora Potockiego z XVIII wieku - uśmiecha się Antoni Potocki, dziś senior, choć młody jak na ten status, tej linii.
Bloki, tory, linie wysokiego napięcia, supermarkety, apartamentowce, budynki Cefarmu, Naftobudowy i Krakchemii.

W samym środku tego wszystkiego ukryty jest widok, który zaskakuje nawet zasiedziałych krakowian. To wielki, niemal pięciohektarowy ogród, a w nim prawie dwustuletni dwór na Olszy. Architektury może nie ma klasycznie wysmakowanej, ale biegają wokół niego dorodne psy, w zakamarkach ogrodu można spotkać bażanty, lisy. Dla pełni sielskiego obrazka brakuje może tylko koni i powozu. Dwór przetrwał obie wojny, PRL, Balcerowicza. Od stu lat jest nieprzerwanie w rękach Potockich. Za komuny ocalał, jak twierdzi jego dzisiejszy gospodarz, wspomniany Antoni Potocki, dzięki... pieczarkom.

Dwór na Olszy to najmniej znany w Krakowie obiekt kojarzony z nazwiskiem Potockich. Bardziej znany jest przecież pałac w Rynku, ten na rogu Brackiej, co czas komuny przetrwał w niezłej formie, bo mieściło się w nim Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. No i przede wszystkim pałac Pod Baranami.

Z domu wyszedł goły

Na Olszy pojawił się najpierw dziadek dzisiejszego właściciela, też Antoni. - Z domu wyszedł goły, bo rodzina straciła wszystko w czasie powstania styczniowego. Ale umiał być miły dla starszych pań - uśmiecha się dzisiaj jego wnuk. W 1917 roku dziadek dostał spadek po bezdzietnej, a wcześniej owdowiałej stryjence Annie z Zakaszewskich Antoniowej Potockiej.

Dzisiejsze 4,5 hektara na Olszy to zaledwie skromna resztówka z dawnego rozległego majątku. Na początku XX wieku dzieliło go od Krakowa kilka kilometrów i ciągnął od Prądnika, aż po dzisiejszą ul. Pilotów. Jeszcze w 1917 część majątku otrzymały siostry albertynki, gdzie potem powstało sanktuarium Ecce Homo. Potem kolejne fragmenty były wywłaszczane lub sprzedawane.

Kiedy nastał PRL, majątek już nie kwalifikował się do objęcia dekretem o reformie rolnej, bo miał poniżej 50 hektarów. Rodzice dzisiejszego gospodarza dworu pobrali się zresztą akurat w dniu śmierci Stalina. Kiedy 5 marca 1953 roku z ich łódzkiego wtedy mieszkania na ulicę dobiegała weselna muzyka, natychmiast zjawili się poważni panowie z UB. Sprawdzali, skąd śmiechy i wybuchy radości. Bo wiadomości o śmierci generalissimusa jeszcze w Polsce nie ogłoszono. Powiedziała o tym tylko Wolna Europa. A więc wyszło na to, że nie tylko cieszą się ze śmierci generalissimusa to jeszcze słuchają Wolnej Europy.

Komuna przypomniała sobie o dworze na Olszy w najmniej spodziewanym momencie: w 1956 roku, kiedy nadeszła polityczna odwilż. Majątek został wywłaszczony. Potem na terenie powstała współczesna Olsza. Ale Potoccy dwór i ogród ocalili. Pomogło w tym kilka cennych rodzinnych pamiątek, które wtedy jako łapówki zmieniły właścicieli. - Rodzice zostali tu jako przodujący rolnicy - tłumaczy dziś już z uśmiechem Antoni Potocki. Prowadzili na Olszy gospodarstwo ogrodnicze.

- Matka opanowała uprawę pieczarek. Na szkolenia, dzięki rodzinnym koneksjom, wyjeżdżała nawet do Anglii. Potem dzielił się swą wiedzą z innymi i tak po części jej zawdzięczamy, że Polska jest dzisiaj w Europie pieczarkowym mocarstwem. Ja też miałem zostać pieczarkarzem, dlatego studiowałem na Akademii Rolniczej - opowiada Potocki.

Został biznesmenem, zajmuje się konsultingiem. Dwór jest pokaźny. Sam jego dach to 800 metrów kw., a pod nim 11 pokoi wysokich na 4 metry, 16 potężnych okien i przedziwna wieża dobudowana w w końcu XIX wieku. Kiedyś front budynku był zwrócony do centrum miasta, w kierunku którego prowadziła grabowa aleja. Ale najpierw poprowadzono z tamtej strony bocznicę kolejową dla obecnej Krakchemii. Potem niemal nad dachem dworu przeciągnięto linię wysokiego napięcia. Siłą tych faktów budynek musiał się odwrócić od Krakowa.

- Mam świadomość egzotyczności tego dworu i ogrodu w dzisiejszym świecie i Krakowie - mówi Antoni Potocki. Przyznaje, że deweloperzy pożądliwie spoglądają na jego wielki ogród, przeliczając te 4,5 hektara na tysiące metrów kwadratowych apartamentów. - O nie! Nie sprzedam! Dziadkowi i rodzicom udało się ocalić to miejsce przed komuną, to ja muszę ocalić przed kapitalizmem - zaznacza twardo. Mają zresztą z żoną Elżbietą czworo dzieci, więc o posiadłość będzie miał kto dbać.

Krystyna Bnińska-Jędrzejowicz należy przez matkę do krzeszowickiej linii Potockich. Urodziła się w Anglii, a jej matka wychowała się w krzeszowickim pałacu. Była córką Adama Potockiego i razem ze swoimi dziećmi, w tym Krystyną mieszkała z nim razem w Anglii, gdzie trafili w wyniku wojny. - O powrocie do Polski matka i ojciec myśleli do 1956, do Budapesztu. Potem stracili nadzieję. Matka dożyła 1989 roku, ojciec nie - opowiada w skrócie rodzinną historię Krystyna Bnińska-Jędrzejowicz, z wykształcenia politolog i sinolog, od dziesięcioleci jednak niepraktykujący.

Od lat 60. regularnie przyjeżdżała sama lub z rodzeństwem do Polski, do Krakowa. Będąc już dojrzałą kobietą, zdecydowała się przyjechać tu na stałe. - Dlaczego być gdzie indziej, skoro można mieszkać we własnym domu - tłumaczy. Jej dzieci skończyły polskie szkoły. Pracowała jako nauczycielka, między innymi uczestniczyła w programie międzynarodowej matury. Od 2000 roku także w imieniu swojego rodzeństwa stara się odzyskać, dotąd bez ostatecznego sukcesu, rodzinne dobra.

Twierdzi, że nie była wychowywana w poczuciu krzywdy dziejowej, jaka spotkała arystokrację. - Nie uczono mnie też, że nazwisko do czegoś zobowiązuje. Człowieczeństwo zobowiązuje - mówi. Poproszona o podanie najważniejszych cech wspólnych dla Potockich podkreśla, że są bardzo zasadniczy. We wszystkich sytuacjach życiowych. W staraniach o dobra krzeszowickie Krystyna Bnińska-Jędrzejowicz współdziała z Janem Potockim, który po niedawnej śmierci ojca jest właścicielem pałacu Pod Baranami.

Pelagia witała papieża

Podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w 1979 roku władze zakazały instytucjom państwowym dekorowania budynków. Tymczasem dywany, kwiaty i flagi nieoczekiwanie pojawiły się na siedzibie Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Sprawczynią tej surrealistycznej sytuacji była Pelagia Potocka, która w czasach PRL trwała w mieszkaniu na drugim piętrze rodzinnego pałacu przy Rynku i Brackiej.

Była kobietą odważną. Dzisiejsza europosłanka Róża Thun wspominała na przykład, że gdy konspirowała w stanie wojennym, często spotykała się z odmowami ludzi, u których chciała przechować jakieś materiały. Na Pelagię Potocką zawsze jednak mogła liczyć.

W pałacu od lat nie ma już ani jej, ani TPPR, ani księgarni Kalinka. Jest za to Instytut Goethego, a pałacem rządzi Jan Potocki, zwany Janiem. W jego akcencie łatwo poznać, że wychował się poza Polską, ale zaskakujące jest, że aż tak daleko. Przyszedł na świat w Johannesburgu. Jego ojca Konstantego razem z żoną zagnała tam wojna. Jan Potocki nie przypuszczał, że będzie mógł do Polski przyjeżdżać, bo jego ojcu władze PRL przez całe lata takiego prawa odmawiały. W Południowej Afryce studiował, polował, dwa lat spędził w wojsku, walczył w Namibii.

Później jednak został rolnikiem i to francuskim. W 1978 roku wuj zaprosił go do XI-wiecznego zamku w Montresor nad Loarą, który od połowy XVIII wieku jest w polskich rękach jako jedyna dziś taka budowla we Francji. Kupili go Braniccy, teraz należy do Reyów spokrewnionych oczywiście z Potockimi.

Jan Potocki zajmował się tam wielkim, bo liczącym 1500 hektarów gospodarstwem rolnym rozciągającym się wokół zamku. Do Krakowa przyjechał w 1990 roku. W pałacu przy Rynku i Brackiej zastał jeszcze TPPR i Kalinkę. Ale szybko skorzystał z okazji, by zamienić tych przymusowych partnerów na wybranych już z własnej woli, czyli Instytut Goethego. Przez lata remontował pałac, a sam stawał się krakowianinem. Dziś o poranku można spotkać go na Brackiej.

Potoccy, i ci nieprzerwanie tu osiedli, i ich krewniacy, których rodzice musieli opuści Polskę, znowu są obecni w krajobrazie Krakowa. Współkształtują miasto nie na miarę tego nazwiska, ale według swojego człowieczeństwa.

Trwa plebiscyt na Superpsa! Zobacz zgłoszonych kandydatów i oddaj głos!

Wybieramy najpiękniejszy kościół Tarnowa. Sprawdź aktualne wyniki!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska