Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Senator Kogut jakiego nie znacie

Katarzyna Janiszewska
Katarzyna Janiszewska
Prostoduszny, otwarty, szczery. Taki właśnie jest senator Stanisław Kogut. W pewne spokojne, sobotnie popołudnie oprowadzał Katarzynę Janiszewską po swoich Stróżach

Cudne są Stróże, z zielonymi pagórkami, rozległymi polami, ciszą i spokojem. Cudne są tu widoki, a powietrze rześkie i czyste. To jedno z tych miejsc, gdzie ludzie chowają klucz pod wycieraczką, a dzieci kłaniają się obcym. Jest spokojne, sobotnie popołudnie, a senator Kogut - w garniturze, białej koszuli, pod krawatem - wraca właśnie z dyżuru.

- Zapraszam, zapraszam do środka - woła gościnnie. - Proszę uważać, zrobiliśmy tu furtkę, żeby wnuki ze schodów nie pospadały. Bardzo się nimi cieszę. Jak mi tata mówił, że wnuki się bardziej niż dzieci kocha, to się śmiałem. A to święta prawda. Rodzice dzieci skrócają, a dziadkowie rozpieszczają. Proszę patrzeć, cały pokój zabawek. Tu się tuli, dziadziu, dziadziu, serduszko z papieru mi zrobi, a zaraz kredkami po ścianie rysuje i trzeba zamalować. Ale wnuki to największa radość, dla nich się żyje. Rodzina to świętość, podstawa.

Nie da się senatora nie lubić. Uśmiechnięty, bezpośredni, szczery. Spotkać się? Nie ma problemu. Zrobić zdjęcie: a bardzo proszę, o tu, przy drzewkach. Wnuki potrzebne? Zadzwoni, przyjadą. - Jak mnie na głęboką wodę rzucili, to przyznam się, byłem domatorem, życia rodzinnego zwolennikiem ogromnym. I jak mnie pierwszy raz wybierali w Krakowie do sejmiku, nie chciałem się zgodzić. Bo już przeczuwałem, że życie rodzinne zejdzie na drugi plan. Kolega wiedział, że jestem wierzącym, praktykującym katolikiem i mówi: ty musisz brać czynny udział w życiu społecznym, politycznym. Tak mi wjechał na ambicję i tym mnie złamał, że powiedziałem "tak". Wygrałem dwoma głosami. Ale później, to już się zawsze toczyło zdecydowaną przewagą.

Żonę jak poznałem? Przypadek. Na meczu. Grałem w piłkę w Kolejarzu Stróże, zaraz pani stadion zobaczy. Niedawno wyremontowany. Grają teraz w pierwszej lidze. A nie, nie tej co Wisła, gdzie tam nam się z Wisłą porównywać. No więc małżonka przyszła kibicować, ja do niej podszedłem. I nie żałuję tej decyzji. 30 lat jestem poza domem. Wszystko na plecach, barkach, głowie mojej żony. Trójkę dzieci wychowała: synowie Grzegorz, Maciej i córka Ewa. Jak twierdzę, jakbym nie miał żony, rodziny, tobym nie mógł robić tego, co robię. A ja kocham służyć ludziom. Sama pani widziała, mimo że sobota, miałem dyżur. W swoim biurze zatrudniam młodych, żeby obalić teorię, że młodzieży nie dopuszcza się do polityki. Na nich trza stawiać. I dlaczego się nie pokazuje tysięcy wolontariuszy, którzy w hospicjum pracują? Ino jak się jeden z drugim pobiją. Bo zło jest krzykliwe. Ja zaprzeczam temu. I do mediów apeluję: pokażcie tę naszą wspaniałą młodzież.

W Stróżach wszystko dzieje się na skinienie palca senatora. Ale nie ma się czemu dziwić. Fundacja Pomocy Niepełnosprawnym, hospicjum, przedszkole integracyjne - to jego dzieło. Teraz senator buduje ośrodek leczenia stwardnienia rozsianego.

Więźniowie pomagają. - Chodźmy, to panią oprowadzę. Przekona się pani. Z biednej rodziny pochodzę. Czasem brakowało i chleba. Co osiągnąłem, to dzięki ludziom dobrej woli. Podziękować im chciałem przez pomoc najsłabszym. Organizujemy dla dzieci spartakiady. W 2010 r. przyjechała szejkini Kuwejtu- o tu, na prawo tablica pamiątkowa - i młodzież z Izraela, z obstawą Mosadu. A wie pani, jak Żydzi działają na Arabów. Ale szejkini mówi: okej, z maleńkich Stróż niech tolerancja wychodzi w świat. Takie było zachowanie królowej. I flagi arabska, polska i żydowska wisiały obok siebie.

Nie ma w senatorze fałszywej skromności. Bo jak coś człowiek dobrze robi, to czemu miałby się krygować? I kiedy senator opowiada o Stróżach, cały pęcznieje z dumy. Chodzimy więc i zwiedzamy. - Tutaj mamy stadninę, 25 koni. Obok hospicjum, poświęcę czas i też pani pokażę. Proszę za mną. Tu figura Jana Pawła II, akwarium, rybki, sale, pralnie. Nie spodziewała się pani tego, co? Pierwszy brat młodo umarł. Byłem przy nim i mu obiecałem, że zrobię coś, żeby ludzie godnie z tego świata odchodzili. Z braćmi to się bardzo szanujemy.

Jak szliśmy we czterech do szkoły, mama mówiła: dzielcie się chlebem z drugim człowiekiem. Dziś młodzież ma dobrze, i ja się cieszę że mogą chodzić w tych nikach, adidasach, myśmy tego nie mieli. Mama naszykowała koszulę, ale bez firmowych znaczków. Pamiętam, jak nam dawała po dwa złote. Bułka kosztowała 50 groszy. To myśmy szli do sióstr zakonnych, bo za to było osiem jabłek. Nikt nie patrzył na witaminy, tylko czym się więcej można najeść. Jak teraz widzę, że wnuki grymaszą, że w szynce jest żyłka, to sobie w duchu myślę: w moich czasach nie było wybrzydzania. A pani redaktor mięsa nie je? No tak, każdego trzeba uszanować. Ja też na przykład pierogi bardzo lubię. Za ruskie bym całe jedzenie oddał.

W szkole podstawowej na wakacjach chętnie pasałem krowy. Wszystkie lektury zdążyłem przeczytać i później na lekcjach byłem do przodu. Ja nie ukrywam, byłem kujonem, ale takim koleżeńskim. I taki nietypowo uzdolniony. Bo i z matematyki dobry, i z polskiego. Pamiętam pracę maturalną: "Legiony Napoleona w Popiołach Żeromskiego". Zdałem na bardzo dobry, bo szóstek wtedy nie było. O Saragossę, Wyczółkowskiego, to do dziś wiem, jak mnie pytają. W szkole język rosyjski był podstawą. Nikogo nie było stać na korepetycje. Teraz to jest bunt, młodzież łaskę robi, jakby się dla rodziców uczyli. A każdy uczy się dla siebie. W Tokio byłem na zaproszenie japońskich związków zawodowych. Oni do mnie: English? No. Deutche? No. Ja: Russo? A wtedy oni: no. To się zapisałem na kurs, aby choć parę słów umieć. Nie być w świecie jak to dziecko w powijakach.

A tu, proszę patrzeć, na tym taborze zaczynałem. Byłem naczelnikiem sekcji, koordynowałem pracę. Ja kolej kocham. Ludzie są solidni. Nie ma fałszu, obłudy w zachowaniu. Nawet teraz, jak zajdę, to się nam cudownie z kolegami rozmawia. Człowiek tęskni. Biednie było, ale serdecznie. Obecnie to są komforty. Elektroparowozy, wszystko oszklone, radioalarmy. Powiedzmy sobie tak: do dziś jestem kolejarzem. Ale lubię, żeby sprawy były przejrzyste, wziąłem urlop bezpłatny. Nawet byłem ogromnie przeciwny jak za AWS pan Krzaklewski do południa był ustawodawcą, a po południu związkowcem. Jakby to wyglądało, jakbym w Senacie stanowił prawo, a później dymił, strajkował? Tu sytuacja jest czysta. Mogę iść na pikietę, bo moich poglądów nikt mi nie zabierze.

Tędy jeżdżę na rowerze, bo najładniejsze widoki. Całe Stróże z góry widać. Dziś rano 40 kilometrów przejechałem. To moje hobby. Już mnie wszyscy z tego znają. A jak tak jeżdżę, to wiem, jak drogi wyglądają. Spotykam się później z sołtysem i interweniuję. Wyglądają Stróże niby jak prowincja. A ja uważam, że Warszawa to prowincja. Do nas mogliby przyjeżdżać, uczyć się szacunku dla drugiego człowieka. Tu na ulicy każde dziecko, nawet jak kogoś nie zna, to dzień dobry powie. Przerażony jestem tym, co w Warszawie o rodzicach mówią: "te skorupiaki".

Senator mówi wolno, dokładnie tyle, ile ma do powiedzenia. Ni mniej, ni więcej, tylko właśnie tyle. I zarządza: a teraz pójdziemy na obiad, tu nikt głodny chodzić nie będzie. No i od razu wiadomo, że idziemy na obiad, bo senator to człowiek nie nawykły do sprzeciwów - to widać. Rozmawiamy sobie między jednym gołąbkiem a drugim.

- Jak się skończy Senat, to sobie idę po Warszawie, na piękne Krakowskie Przedmieście, zobaczyć Zamek. Ale tak za dużo, to nie chodzę. Tylko te cztery ściany w pokoju hotelowym. Patrzę z okna na Pałac Kultury, i wydaje mi się, że to góry. I nieraz sobie mówię: po co ci to wszystko? Może byś już wrócił do wnuków, do żony. Ale nie takie to proste. Jak się tyle lat działa, nie można ludzi zostawić, zaniedbać. Niech pani spróbuje nie przyjąć zaproszenia, od razu będzie, że myśmy go wybrali, a teraz woda sodowa mu uderzyła do głowy.

Kiedyś syn, jeszcze w szkole podstawowej, szedł z kolegą i nie widział, że idę za nimi. Ten kolega mówi: twój tata taki sławny, w telewizji jest. A moje dziecko: ja bym wolał, żeby tata nigdzie nie był, tylko z nami. Świat mi się zawalił. Do domu wróciłem ze łzami w oczach. Do żony mówię, że rezygnuję ze wszystkiego. Ale musieli to sobie przegadać, bo przyszli do mnie, mówią: tata, sobota, niedziela dla nas. I od tego czasu wiele się zmieniło, choć za dużo, to nie.

Powiem szczerze: jestem tytanem pracy. Inni mówią, ja robię. W parlamencie to, co obserwuję- a trzecią kadencję już jestem - może 10 procent wie, o co chodzi, bo to liderzy partyjni. Pozostali, to maszynki do głosowania. Nigdy tak ciężko nie pracowałem, jak w Senacie. Czasem do biura przyjdzie staruszka, dwie godziny gada, a na końcu mówi: a potom przyszła, żeby mnie pan wysłuchał.

W polityce trza się liczyć z tym, co się mówi, bo nie wiadomo, do kogo się mówi. Koledzy w jednej partii się będą oczerniać, żeby cel osiągnąć. Wyborcom mówią co innego, w parlamencie co innego, a przy wódce - choć ja jestem nietrunkowy - jeszcze co innego. I też, jak się za dobrze pracuje, będą tacy, co zazdroszczą. Trza być silnym, zdecydowanym. No i uczciwym. Ja, jak mówię tak, to tak, jak nie, to nie. Z tego jestem znany.

Trwa plebiscyt na Superpsa! Zobacz zgłoszonych kandydatów i oddaj głos!

Wybieramy najpiękniejszy kościół Tarnowa. Sprawdź aktualne wyniki!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska